Poza tym... Nie lubię prowadzić monologów... T^T
~Enjoy
~*~
Gorący oddech na mojej skórze, wydobywający się z jego przyjemnie chłodnych ust. Przeszywające zimno jego dłoni na moich biodrach i brzuchu. Lód w jego spojrzeniu. Władczość w ruchach. Nabrzmiałe wargi, od intensywnych pocałunków. Mrowienie wzdłuż dolnych partii kręgosłupa i rozlewające się ciepło w okolicach podbrzusza. Cichy jęk wydobywający się z mojego gardła. Ręce kurczowo zaciskające się na pościeli. Zaciśnięte mocno powieki. Zduszony krzyk.
-Chcesz mnie przebić?! - wrzasnąłem w końcu, nie mogąc się dłużej opanować.
Jego ręka zacisnęła się wokół mojego pasa w odruchu zaskoczenia. Spojrzał na mnie rozzłoszczony.
-Znowu mi przerywasz... - powiedział ostrzegawczym półtonem.
-Bo znowu próbujesz mnie rozerwać! - krzyknąłem zdesperowany.
Warknął, zaciskając zęby. Przez chwilę miałem wrażenie, że jego kły się wydłużyły, a jego twarz przybrała niemal zwierzęcego wyrazu. Zamknąłem się raptownie, nieco wystraszony i rozluźniłem mięśnie, które napiąłem wcześniej, próbując się wyrwać. On jednak odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.
"Ty farcie" - szepnąłem do siebie w myślach.
-Ubieraj się. - rzucił beznamiętnie, odsuwając się ode mnie i wstając z łóżka.
Jawił mi się właśnie w swym całym majestacie, nieskrępowanie przechodząc przez pokój z tym, czym go natura (bo ja tego nie namalowałem!) obdarzyła, na wierzchu. A ja? Zamiast wykonać jakikolwiek ruch gapiłem się na niego z otwartą gębą, czekając aż mi oczy wypadną z orbit.
On nie mógł być realny. Prawdziwi ludzie nie posiadają takich ciał. Ooo nie!
-Zamierzasz mi gotować z tą miernotą na wierzchu? - zerknął pogardliwie między moje nogi.
Zakryłem się raptownie kawałkiem narzuty, która jakimś cudem nie spadła podczas naszej szarpaniny z łóżka i siadłem, wreszcie zamykając paszczę. Czułem się zażenowany, a im dłużej się mu przyglądałem, tym bardziej się pogrążałem.
-Gotować? - po chwili dotarła do mnie pierwsza część jego wypowiedzi.
-Chciałeś mi kazać robić to samemu? - drgnął obruszony.
Dygnąłem, rzucając pospieszne "nie" i szybko złapałem za swoje spodnie. Założyłem je prędko, zagryzając dolną wargę z bólu, gdy tylko wyprostowałem nogi stając na dywanie.
Mój.
Tyłek.
Psiamać!
Stałem w miejscu przez dłuższą chwilę, wyklinając w myślach na czym świat stoi, próbując się jednocześnie rozluźnić i pozbyć nieprzyjemnego uczucia z pomiędzy moich pośladków. Bezskutecznie. Poddałem się więc i niepewnym krokiem ruszyłem do kuchni. W końcu niezależnie od tego, czy stałem w miejscu, czy chodziłem, bolało jak diabli.
Podszedłem chwiejnie do lodówki, podpierając się po drodze o ściany i każdy napotkany mebel. Zajrzałem do środka, później do zamrażalnika i na wszelki wypadek jeszcze kilku szafek, próbując rozeznać się w ich zawartości i skupić na czymś innym, niż piekący rów. Zarejestrowałem niestety, że właściwie to prawie nic w nich nie ma. Nie zdziwiło mnie to ani trochę. Jak pracuję - nie jem. A przynajmniej nie coś, co sam bym przyrządzał. Nie mam na to czasu i o posiłkach zawsze musi przypominać mi agentka. Jednocześnie musi też w ich trakcie nade mną stać, bym na pewno je spożył, bo pochłonięty weną jakoś nie miewam apetytu...
Zadumałem się jeszcze bardziej, po czym wyjąłem z lodówki jajka i jeszcze nieotwierane mleko, mając nadzieję, że wciąż są dobre. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio robiłem zakupy, więc ciężko było mi zaufać niektórym produktom. Upewniłem się co do daty ważności. Jajka były trzy dni po terminie, ale... To jajka. Ich świeżość jest raczej elastyczna... Prawda? Wygrzebałem na półkach mąkę, wziąłem ze stołu butelkę gazowanej wody, a w stosie nieposegregowanych naczyń na suszarce znalazłem miskę. Z patelnią było trochę gorzej. Po kilkunastominutowych poszukiwaniach po szafkach i szufladach, wielu naglących chrząknięciach mego "gościa" i poobijanych o kanty i nogi stołu palcach u stóp okazało się, że niestety leżała w zlewie... I trzeba ją było umyć... O zgrozo.
Będąc już w pełni przygotowanym do działania wsypałem wszystko do miski i wymieszałem składniki licząc, że proporcje "na oko" nie będą smakować jak piach. Rozgrzałem patelnię i wylałem na nią pierwszą porcję leistej masy. Kilkanaście minut i voila! Naleśniki gotowe. Najbardziej prymitywne z dań w wykonaniu ciamajdowatego antytalentu kucharskiego. Wydobyłem wcześniej przyuważony dżem jagodowy, a żeby nie było tak nijak posmarowane już placuszki posypałem dekoracyjnymi, kolorowymi wiórkami i polałem syropem malinowym wprost z plastikowej buteleczki.
Zaserwowałem danie swojemu intruzowi, jednak zanim zdążył dobrze przełknąć pierwszy kęs, odezwać się i wstać z miejsca, ja już byłem zabarykadowany w swojej sypialni, modląc się by nie wyważył drzwi.
Na przyszłość... Będę pamiętał, by próbować to, co serwuję ludziom. Serio!