Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Abyss IX

Jak może niektórzy zauważą... Z bloga poleciało 5 notek. Takich zupełnie oderwanych od rzeczywistości i zbędnych. Robiły mi tu po prostu śmietnik. Z czasem może poleci jeszcze kilka
Abyss ma dopiero 29 stron O.o cóż, nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę, jakimi rozdziałami was czasem żywię...xD
Ten jednak, tak, jak obiecywałam, jest dłuższy od dwóch ostatnich. Dużo dłuższy. Właściwie to takich normalnych jak dla mnie rozdziałów - nieco ponad 2000 słów, równiutkie 4 strony :3
Cóż, spodziewam się pod nim ostrych słów krytyki, ponieważ sama z efektu końcowego nie jestem zadowolona. Udowodniłam tym fragmentem sama sobie, że jeszcze wieele nauki w dziedzinie pisania przede mną. Chciałam coś ukazać, chciałam ukazać wszystkie wątpliwości Zero i jego wewnętrzną walkę z samym sobą, chciałam ukazać nieco jego słabości i fragment jego "ludzkiej" strony, chciałam, by rozdział był chaotyczny i zagmatwany, ale jednocześnie zrozumiały. W efekcie końcowym wyszedł jednak w moim odczuciu ZBYT chaotyczny i ZBYT zagmatwany, a z Zero zrobiłam rozchwianą emocjonalnie nastolatkę. Ze zbyt wybujałym ego na domiar złego... No cóż, to nie do końca tak miało wyglądać, ale nie byłam w stanie lepiej tego napisać. Ponadto jest jeden akapit, który może być dla was kompletnie abstrakcyjny i zapewne będziecie musieli go kilkakrotnie przeanalizować, by zrozumieć, co autor, w mej skromnej osobie, miał na myśli. A miał na myśli wiele, tylko nie umiał tego prosto i w logiczny sposób opisać...
Cóż, pozostaje mi życzyć miłej lektury i cierpliwie czekać na komentarze. Mam nadzieję, że będą zgodne z waszymi autentycznymi odczuciami, bo na prawdę jestem świadoma jakości tego epizodu... Niestety. To chyba najgorsze, co do tej pory napisałam. Jeśli się mylę - wyprowadźcie mnie z błędu i wskażcie to większe faux pas >_>

Ach, jak ja lubię te swoje długie przemowy. Raz wyszła dłuższa od rozdziału... Taki mały trollik 8D
A tymczasem...
...Enjoy~

~*~
Byłem przytomny od kilkudziesięciu niemiłosiernie długich minut. W pełni przytomny. I zorientowany w tym, gdzie jestem i dlaczego. Znałem już każdy, nawet najmniej istotny detal tego pomieszczenia, który byłem w stanie ujrzeć tkwiąc w tej pozycji. Zlustrowałem po stokroć wszystkie ściany, wyłapując drobną pajęczynkę pęknięć, przykrytą pożółkłą od starości farbą, misternie uplecioną sieć tuż nad telewizorem (nieszczęśliwie – wraz z jej właścicielem) i czarne rysy na gumoleum, pozostawione tam przez gumowe nakładki krzeseł i podeszwy butów tutejszych lekarzy oraz wizytatorów. Otoczenie zdecydowanie nie wyglądało na sterylne zwłaszcza, gdy spojrzało się na elewacje tuż nad poziomem podłogi, gdzie można było zaobserwować drobne, zielonkawe wykwity.
Czułem nieprzyjemny chłód w okolicach klatki piersiowej, w końcówkach palców i na stopach. Maska, która miała wspomagać mnie w oddychaniu, uwierała mnie w tył głowy gumowym paskiem i była cała zaparowana, w skutek czego, paradoksalnie, robiło mi się nieprzyjemnie duszno w nos i usta, a co za tym szło – wcale nie ułatwiała mi zaczerpnięcia powietrza. Poduszka była niewygodna, za cienka i zbyt zbita, przez co nie byłem w stanie w żaden sposób się na niej ułożyć. Koc, którym byłem okryty, drapał nieznośnie, a piżama, którą miałem na sobie, nie zakrywała prawie nic z tego, co było istotne. Dobrze, że przynajmniej, w razie wszelkich okoliczności, pozostawili mi szlafrok. Jakoś nie za specjalnie uśmiechało mi się świecenie tyłkiem przed przypadkiem napotkanymi na zewnątrz ludźmi. Nawet, jeśli miał to być personel. O nie! Byłem świadom swoich atutów. Stanowczo nie podobała mi się perspektywa bycia gwałconym wzrokiem przez gapiów. Wystarczało mi stado psychicznych fanek, które, gdy byłem na scenie, każdorazowo pożerały mnie swoimi spojrzeniami, wzdychając do mojego „jakże słodkiego” uśmiechu. 
Leżenie w bezruchu powoli zaczynało mnie nudzić, tym bardziej, że pomieszczenie było praktycznie puste. Moim jedynym zajęciem w owej chwili było nasłuchiwanie dźwięków nadchodzących z korytarza i wpatrywanie się na przemian w zegar wiszący nad drzwiami oraz w tę niezwykle intrygującą żółtą plamę na suficie... Pilot od cudownego pudełka z obrazkami był niestety poza moim zasięgiem. 
Ze zdziwieniem odnotowałem, że o godzinie 2 nad ranem w szpitalu panuje niezwykły spokój, a natężenie ruchu jest... Znikome. Ta idealna, harmonijna cisza z przerwami na siusiu nielicznych pacjentów…  Tak właściwie zdawało mi się, że to cały czas ta sama osoba. Przez ostatnie minuty zdołałem nauczyć się rozpoznawać jej kroki i nawet potrafiłem wyłapać to, że lekko utykała na jedną nogę. Dobry słuch to było moje błogosławieństwo. Zwłaszcza w tych chwilach, kiedy dostarczał mi jedynej rozrywki. Zawsze byłem przekonany, że personel w takich miejscach nie śpi, a pensjonariusze mają rozregulowany zegar biologiczny. Ja w końcu miałem i to było dla mnie nieznośnie irytujące. 

Nurtowała mnie tylko jedna rzecz - jak długo, do cholery jasnej, spałem. Nie mogłem się pozbyć myśli, że zdołałem w tym czasie prześledzić całą historię swego życia kilkakrotnie, aż od momentu poczęcia, a jakby nie patrzeć, młody to ja już nie byłem.


Nie bardzo wiedząc, co począć, odpiąłem od siebie wszystkie dziwne kabelki (och dobra... Było ich tylko dwa, ale tak brzmi bardziej dramatycznie..!) i wstałem. Tak po prostu. Początkowo wyczekiwałem donośnych pisków różnych dziwnych aparatur, wzniesienia alarmu na pół okolicy i innych dziwnych efektów widocznych na filmach, jednak po kilku sekundach ze smutkiem odnotowałem… Że chyba nie byłem podłączony do tak inteligentnych maszynek. Dlaczego kroplówki nie mogą wydawać dźwięków..? Przynajmniej zrobiłoby się ciekawie. I nie, nikt nie chciałby wiedzieć, czym był „ten drugi kabelek”… Poważnie. Pozbycie się go wcale nie było ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne…
Niezbyt pewny swoich sił najpierw wyrównałem oddech, bojąc się kolejnego ataku kaszlu, który niestety bardzo dobrze pamiętałem z poprzedniej pobudki, a następnie postąpiłem kilka kroków, by zdjąć z ramy łóżka kartę pacjenta. Z zamieszczonych tam wzorów, zapewne pochodzenia arabskiego, bądź z innego orientalnego kraju posługującego się dziwną mową i jakże skomplikowanym systemem znaków, możliwe, że i z samego starożytnego Egiptu… Odszyfrowałem, że wykończyć mnie chciały... Zapalenie płuc, stres i przemęczenie. Serio..? Poważnie..? STRES?! PRZEMĘCZENIE?! Przecież sypiałem po kilkanaście godzin każdego dnia, a moje życie układa się jak idealna bajka z kolorowych książeczek dla dzieci. Praca sprawiająca mi satysfakcję, dużo pieniędzy, stanowczo za duży apartament, grupa zgranych przyjaciół, którzy nie wymagali ode mnie zbędnej wylewności, były facet mojego najlepszego kumpla nękający go i grożący mu za to, że nie dał się zgwałcić i nigdy nieoczekiwany spadek po e. narzeczonej. Nie to, żeby te dwie ostatnie rzeczy doszczętnie zrujnowały wszystkie moje plany i cały dotychczasowy porządek, jaki wokół mnie panował. Ale czym tu się, do diabła, stresować? Synalek, pomimo całej swej świętoszkowatości, poddańczego charakteru, irytującego skrępowania i przesadnego ułożenia, udał się całkiem nieźle. Był ładniuśki, słuchał porządnej muzyki i umawiał się z draniami o ptasim móżdżku – och, czyżby jednak to był aniołek z różkami? Może jednak przeceniałem zdolności wychowawcze Kimiko..? Tak właściwie… Nie znałem dzieciaka i chyba to w ogólnym podsumowaniu irytowało mnie najbardziej. Tak jak i to, że ani ja, ani on nie umieliśmy się na siebie otworzyć i szczerze porozmawiać na tematy, na które, jak mniemałem, ojciec z synem w takich okolicznościach, w jakich się znajdowaliśmy od dłuższego czasu, rozmawiać powinien. 
Masamura zaś, jako pani władca tokijskich slumsów, który, rysami twarzy, swą posturą, jak i pojemnością przerośniętej mózgownicy, nasuwał na myśl podręcznikowego neandertalczyka, dostał po pysku... Od tak, dla wyrównania rachunków, z nadzieją, że się kiedyś opamięta i może cudem zmądrzeje.
Dobrze, chyba jednak się stresowałem. Dobrze, chyba jednak nawet miałem ku temu jakieś powody. Dobrze, ale skąd niby to przemęczenie?! Lekarze mają zdolności do antycypacji, czy ja nabawiłem się sklerozy? Spadłem na głowę zanim mnie tu przywieźli? Bo naprawdę nie mogłem sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek miał problemy ze snem. Naprawdę łatwość, z jaką zasypiałem i niezwykłą odporność na wszelkiego rodzaju pobudki o przedwczesnej porze uważałem za błogosławieństwo. Potrafiłem przespać całą noc, pójść do kuchni, by wypić kawę, wrócić do pokoju i znowu zasnąć na kolejnych kilka godzin.

Dopiero po fali kpiny i błahych oskarżeń, skonfrontowanych z argumentami stawiającymi minione sytuacje w łagodniejszym świetle, które zamiast oskarżać cały świat wokół mnie, zmuszały do zastanowienia się nad sednem sprawy i postawieniem jakiś zarzutów również sobie, jak i po kilku zupełnie oderwanych od rzeczywistości przemyśleniach, które miały chyba jedynie zatrzeć wcześniej wyciągnięte wnioski i przywrócić „dawne ja”, opadły emocje i doszedł do głosu rozsądek, który jak na złość nie chciał wesprzeć mej biednej świadomości w działaniach antystresowych, karząc mi się martwić. O wszystko. A najbardziej o przyszłość.

Postanawiając przerwać ten nic niewnoszący potok myśli wyszedłem na korytarz, by się przewietrzyć i odprężyć krótkim spacerem. Krótkim, bo obawiałem się, że na nic wielkiego mi moje zmaltretowane płuca nie pozwolą. Jakież było moje zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwi wziąłem głęboki wdech nie po to, by odetchnąć, a z zaskoczenia. Zamiast upragnionego poczucia swobody i spokoju ogarnęła mnie... Złość? Nie, to chyba nie to. Żal? Możliwe, ale też nie do końca. Ciężko określić. W sumie nawet nie bardzo wiedziałem jakie emocje powinny mi towarzyszyć. Ba, nawet nie wiedziałem, czy aby na pewno moje odczucia powinny być negatywne. Ale skąd miałem wiedzieć takie rzeczy? W końcu nie co dzień widzi się swojego syna wtulonego w twojego najlepszego przyjaciela i śpiącego w najlepsze, podczas gdy ten, bez żadnych oporów, ów uścisk odwzajemnia, trzymając dłoń na jego dłoni w aż nazbyt przyjacielskim geście i również smacznie chrapiąc.

Czując narastającą dezorientację, dla dobra ogółu i własnego bezpieczeństwa, wycofałem się z powrotem do pokoju, zamykając za sobą możliwie jak najciszej drzwi i wróciłem do łóżka. Nie wiedziałem jak mógłby na to zareagować mój organizm. Kto wie? Może będą jakieś przerzuty na serce? Co by się wtedy stało? Biedacy ze zmartwienia musieliby wówczas pójść do łóżka, bo obściskiwanie się na szpitalnych krzesełkach nie odzwierciedlałoby dostatecznie ich bólu i troski o moje zdrowie…
Ty zaś, Zero, z tego zapalenia płuc nabawiłeś się chyba niedotlenienia mózgu. Bredziłeś, i to równo. Chociaż, jakby tak na to spojrzeć… Obaj preferowali mężczyzn. I obaj bujali się w tym samym sadyście. Oho… Zwolnij. Ty w końcu też lubiłeś sadomasochistyczne igraszki. Z tym, że ty nad sobą panowałeś, a jemu zależało wyłącznie na własnej przyjemności. 
Taaak, teraz porównuj się do półgłówka, który samodzielnie nie potrafił nawet paczki chipsów otworzyć, a co dopiero mówić o zawiązaniu buta.
Z drugiej strony… To był mój najlepszy przyjaciel i mój syn. To było po prostu dziwne i… W jakiś sposób niesmaczne. Zwłaszcza, że sam spałem z Hizumim. Oo tak… I niezaprzeczalnie było to miłe doświadczenie.
Wiedziałem jednak jedno – po wyjściu ze szpitala stanowczo powinienem odwiedzić psychoterapeutę. Nie wiem po co, bo z moją wylewnością i umiłowaniem do mówienia i tak mi to nic nie da, ale nie zaszkodzi spróbować.


Ile... Czasu... Spałem?! Cholera jasna, świat stanął do góry nogami przez te kilka dni, czy jak?

Nie pamiętałem który kabelek, gdzie powinien być podpięty, więc zostawiłem je wiszące wzdłuż metalowego stojaka z kroplówką.
Chciałem już nie myśleć. Rozejrzałem się wokół, szukając czegokolwiek, czym mógłbym się zająć. Zajrzałem do pierwszej szufladki przy łóżku - pusto. Otworzyłem kolejną - kilka czystych kartek i dwa ołówki. Idealnie. 
Ułożyłem się wygodnie na poduszkach i zacząłem wyobrażać sobie melodie. Melodie, które oczyściłyby mój umysł i ostudziły emocje.
Próbowałem sobie wmówić, że ten nagły atak gniewu i moje emocjonalne rozchwianie były wywołane wyłącznie zdiagnozowanym stresem i przemęczeniem. Chciałem się go całkowicie pozbyć. Chciałem odzyskać swoje zwyczajne opanowanie i wyrachowanie. Oddałem się w pełni tworzeniu.

Koło 7 nad ranem usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Pewnie pielęgniarka... Odłożyłem zapisane arkusze na półeczkę i kazałem tej osobie wejść. Nie musiałem długo czekać, by się przekonać, że to był błąd. Cały uzyskany przez ostatnie godziny spokój się ulotnił, zastąpiony silnym napięciem. Atmosfera zgęstniała. Albo to tylko mój przemęczony umysł tworzył takie imaginacje. Mogłem zgrywać nieprzytomnego. Nie musiałbym się stresować.
Hizumi zatrzymał się w progu pokoju, otwierając szeroko oczy. 
Wybacz, złotko, że już się obudziłem - pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy. O dziwo – zabolała. Co gorsze, nie umiałem określić, czemu tak właściwie o tym pomyślałem. Byłem świadom tego, że Yoshida nie chciał mnie zranić. Może nie byłem wzorem do naśladowania w kwestiach przyjaźni, ale znaliśmy się już tak długo i na tyle dobrze, by nasze wady straciły na wartości. Te kilka irytujących nawyków drugiej osoby stały się również naszymi nawykami. Pomimo znaczących różnic charakteru dogadywaliśmy się jak mało kto. Rozumieliśmy się bez słów. To dziwne, ale był jedyną osobą, która wiedziała o mnie tak wiele i jedyną, której bez oporów o tym wszystkim mówiłem. Biłem się z myślą, że ostatnimi czasy się od niego oddalałem, że przestawałem mu ufać. To było… Smutne. 
Właściwie nawet nie wiem, skąd mi się wzięło to, że bliskość tych dwóch mężczyzn miałaby być dla mnie przykra. Po głębszym zastanowieniu, to nie miało żadnego sensu.
W kolejnej sekundzie rozwiały się jednak wszelkie moje wątpliwości. Po policzkach mojego przyjaciela rzewnie zaczęły spływać łzy, a on sam rzucił się mi uradowany na szyję. Kisa stał kilka kroków dalej przyglądając się całej scenie z ulgą.

Wytłumaczy mi ktoś, o co tu chodzi? Chwilę wcześniej się do siebie kleili, a teraz jeden przytulał mnie, a drugi nawet się na to nie skrzywił... Mimo wszystko… Może choć odrobinę zazdrości? Kisa? Co z Tobą?
Zero, weź się garść – upomniałem się raz jeszcze. Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo upierałem się przy tym, że coś między nimi było. Jakby nie patrzeć, dzieliła ich spora różnica wieku. Może po prostu obaj się martwili, siedzieli cały czas w szpitalu i w rezultacie byli zwyczajnie zmęczeni..? To dla mnie dziwne, bo ja takich emocji raczej nie odczuwam, ale gdyby na moim miejscu był Hizumi, a ja mógłbym tylko wcielić się w rolę biernego obserwatora... Na pewno bym się bał. Ciężko mi tylko określić, czy bałbym się o niego, czy też o to, że kolejna część mojego spokojnego życia mogłaby odejść w zapomnienie. Wróć… Jedno i drugie. Bo oba warianty z siebie wynikały. W końcu Hizumi był moją rutyną. A ja nienawidziłem zmian. Zwłaszcza, jeśli dotyczyły wyeliminowania z mego życia tak istotnej jego części.
Ich reakcja jednak dała mi pewne ukojenie. Poczułem, jak z mojego ciała uchodzi całe napięcie, które w pewnym momencie przestałem nawet zauważać. Odwzajemniłem uścisk przyjaciela i poklepałem go krzepiąco po plecach. Wtuliłem twarz w jego włosy wdychając zapach potu i zwietrzałych już perfum. Przymknąłem z ulgą oczy.
Po kilku przyjemnie długich chwilach odezwał się mój syn:
-Shi...Shimizu-san*... Dobrze, że już się obudziłeś... - uśmiechnął się nieśmiało, autentycznie szczęśliwy, jednocześnie spuszczając wzrok i maltretując brzeg już i tak nieźle wygniecionej koszulki. Odwzajemniłem krótko uśmiech i powiedziałem do przyjaciela, odzyskując rezon i rzucając mu lekko kpiące spojrzenie:
-Puść mnie już... Nie mogę oddychać, jak tak na mnie leżysz. 
Odsunął się ode mnie na tyle, by móc spojrzeć mi w oczy i szepnął:
-Nie strasz mnie tak więcej. - na powrót popłynęły łzy.



____________________
*Przepraszam za to wtrącenie z j. japońskiego, jednak uznałam, że brzmi ono poniekąd lepiej i poprawniej. Dlaczego? Sami pomyślcie, jakby to wyglądało, gdyby Kisa mówił do ojca per "Panie Shimizu". W Japonii z kolei wyrażenie "-san", uwzględniając ich relacje, nie byłoby dziwne, a raczej byłoby uznane za zwykłe wyrażenie szacunku do osoby starszej. Niestety na słowo "ojcze" lub "tato" w tym opowiadaniu jeszcze za wcześnie ;)

14 komentarzy:

  1. Do czego niby mam się doczepić...? Podoba mi się, po prostu mi się podoba. Nie jest tak rozpaczliwie krótki jak 2 ostatnie, chociaż nie ukrywam, że chciałabym coś dłuższego xD Ale ten rozdział ma coś w sobie.. nie wiem, jak to określić. Ale po prostu jeśli się słucha dołączonych piosenek i czyta.. to jest takie fajne uczucie. Taki trochę smutek, melancholia, a ostatecznie wzruszenie. Love you patÓ <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, piszę komentarz drugi raz, ale teraz z laptopa, bo tu mi nie da "cofnij"...
    Przede wszystkim ten rozdział nie ma prawa Ci się nie podobać, bo jest świetny! Idę emować, ze piszesz lepiej ode mnie >< Ten moment, gdzie było napisane o Hizumim i Kisie idących razem ze smutku do łóżka mnie rozłożył na łopatki xD
    Uwielbiam charakter Zero, jaki mu nadałaś. Jest taki cudownie sarkastyczny w paru miejscach ^^ Zresztą potrafi też być egocentryczny xD
    I rzuca mi się chyba na oczy, bo zamiast przeczytać "Masamura zaś, jak na pana i władcę tokijskich slumsów, który (...)", ja oczywiście - Matsumura xD a właśnie, nie zjadłaś przypadkiem słowa "przystało" w tym zdaniu? Przynajmniej mam takie wrażenie.
    Bardzo mi się podobało <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zjadłam to słowo...xD Nie piszę lepiej, więc nie emuj >.> każdy, kto śledzi nas obie to potwierdzi xD
      Albo będzie słodzić, że piszemy tak samo dobrze, co jest kpiną, bo piszesz lepiej > <" eee... tsaaa... ja dzisiaj emuję właśnie. Dla mnie każdy komplement, nawet, jak poparty stosownymi argumentami, brzmi jak "lukier"... Jakoś tak za dużo komplementów się nasłuchałam i ciężko mi zrozumieć, jakim cudem pod żadnym postem, z wyjątkiem pierwszego, nie ma słów krytyki x.x" to wręcz abstrakcja.
      Ale mimo to cieszę się, że rozdział jednak przypadł do gustu ;)

      Usuń
    2. edit.: tam powinno być w ogóle "jako pan i władca tokijskich slumsów", bo w tej formie z "przystało" zdanie całkiem przestaje brzmieć jak należy xD

      Usuń
    3. 1. używasz słów, których ja nawet nie znam (np. antycypacja)
      2. twoje zdania są bardziej rozwinięte od moich
      3. masz talent do opisywania, a ja z kolei stawiam na dialogi
      masz argumenty xDD a jak chcesz krytykę, to proszę: ZA KRÓTKIE! nie chciałam już tego wytykać, bo to by było z mojej strony hipokryzją (nie tyczy się twoich rozdziałów, które nie mają nawet jednej strony xD). no i też jakiejś specjalnej akcji nie było (też się zbytnio nie liczy, bo chyba z zamierzenia miało tak być i stawiałaś w tym rozdziale na uczucia :D). żadnych innych minusów nie potrafię znaleźć.
      Misiek, nie emuj *tuli* bo będę taka wredna, że zadzwonię do Cb o 4 nad ranem xD nie no, żartuję

      Usuń
    4. 1.Buahaha słowo wyciągnięte z lekcji języka polskiego...xD
      2.eee... dla większości osób ta złożoność zdań jest właśnie czymś złym xD przez to ciężej je z reguły zrozumieć 8D
      3.Buahaha, bo ja właśnie dialogów unikam...xD Jakoś tak nie bardzo idzie mi pisanie ich 8D
      Etto... Ty też właśnie krótkie rozdziały piszesz xD cóż, jak tak czytam poprzednie rozdziały, to właściwie dziwię się, że tu jakkolwiek akcja poszła do przodu, bo ja prawie nic nie opisuję poza stanem umysłowym Zero i jego uczuciami...xD dziwię się, że dla was to opowiadanie jeszcze nie stało się monotonne .__."

      Usuń
    5. nie jest monotonne.. bardzo je lubię :) no i co, że piszę krótkie rozdziały >.< i tak się staram dłuższe od Cb xD

      Usuń
  3. Ja.... No, zaniemówiłam.
    Nakarmiłaś moją duszę, łasą na przeczytanie czegoś niebanalnego, czegoś porywającego... No tak w skrócie, to: wow.
    Dawno nie widziałam tak cudownie opisanych uczuć, wewnętrznych przeżyć, rozmyślań, momentów, w którym człowiek zaczyna toczyć rozmowy ze samym sobą. Jestem naprawdę urzeczona...
    W takich chwilach nie potrafię też skupić się bardzo na błędach. Choć może ich nie ma i to dlatego?

    Tak bardzo kocham.
    I czekam na rozwój wydarzeń. Niecierpliwie.
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *^*
      Wen dopisuje, dzisiaj rano napisałam pierwszy akapit *^*
      Cieszę się, że się spodobało *^*

      Usuń
  4. Ha! W końcu długi rozdział! <3
    Bardzo mi się podobało - to było takie głębokie ;D Zero naprawdę ma szczęście, że ma takiego wspaniałego przyjaciela jak Hizu; aż mu zazdroszczę no! *tupie nogą ze złości*
    Mam nadzieję, że niedługo jakoś uda mu się dogadać z Kisą i syn się do niego przekona :)
    Ale te rozmyślenia Zero to mnie normalnie rozwaliły... śmiałam się jak opętana i tarzałam po całym łóżku, budząc w domu wszystkich śpiących (a czytałam to o pierwszej w nocy xD)
    Oby więcej Abbys!
    Weny!
    Nie mogę doczekać się następnej notki! ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. To bylo sliczne. A Zero jest zazdrosny !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    ~Mayumi

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaraz, zaraz... to między Kisą a Hizumim coś zaszło? O co chodziło, kiedy oni tak się przytulali na korytarzu? Może Zero tylko się wydawało, znaczy, pewnie błędnie osądził, w jakiej relacji jest jego syn i Hizu. Bo jakoś nie pasuje, by kiedykolwiek byli razem, może dlatego, że Hizu jest przeznaczony Zero i odwrotnie (czyż nie zawsze tak jest? :D)
    Hm, ten rozdział był jednym długim opisem, z mnóstwem uczuć i przeżyć wewnętrznych Zero. Nie, to nie znaczy, że źle. Po prostu pogubiłam się w pewnym momencie. Ale jednocześnie gratuluję, bo zawsze się zastanawiałam, co można tak długo opisywać. Jak już mówiłam, trochę się pogubiłam gdzieś po środku, ale bardzo mi się ta część podobała. Mam nadzieję, że w następnym akcja się rozwinie, Zero wróci do domu, a Kisa... no niech coś więcej o sobie powie, bo nadal jest najbardziej tajemniczą postacią w tym opowiadaniu. Zastanawia mnie też, co z Hizumim. Bo nie sądzę, by na długo chciał zostać jedynie przyjacielem Zero.
    Weny, wena, wenów, weniątek i czego tam jeszcze sobie zażyczysz. Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekhem... Nie pamiętam, czy mówiłam, ale jeśli tak, to się powtórzę - zbliżamy się do punktu kulminacyjnego, w tym lub następnym rozdziale zapewne... Wszystko wyjaśnię. Jednocześnie jeszcze bardziej mieszając xD

      Właśnie tego się spodziewałam ^^" że po prostu jest tu zbyt namieszane i się pogubicie... :/ no nic, kiedyś się nauczę pisać jaśniej D:

      Wen zawsze mile widziany :)

      Usuń

Komentarze podlegają moderacji.
Usuwane będą wyłącznie komentarze-spam.
Komentarze mogą być publikowane z lekkim opóźnieniem.
Na większość komentarzy udzielam odpowiedzi.