Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

piątek, 26 sierpnia 2016

Imagination V

Wydaje mi się, że ten rozdział jest nieco bardziej rozbudowany od poprzednich... Ale pewności nie mam. Może odnoszę takie wrażenie tylko przez fakt, że był pisany w miliardach podejść w wolnej chwili w pracy.  Raczej nie za wiele się w nim dzieje. Jest po prostu pewnego rodzaju przejściem do właściwej części opowiadania, gdzie wywiecie się wreszcie nieco na temat tego dziwnego typa. co to go płótno nie chciało.
Pisam intensywnie, choć niewiele mam na to czasu, dlatego frekwencji powalającej mieć nie będę. Z pewnością jednak będzie ona wyższa, niż przez ostatni rok... Serio!
Rozdział z szybką dedykacją dla #K, w podziękowaniu za wskazówki ☺

~Enjoy

Wieczór upłynął w spokoju. Po próbie dokonania na mnie morderstwa przez mojego gościa za nieudolne naleśniki okazało się, że on sam potrafi całkiem nieźle gotować. W prawdzie większości składników w mojej kuchni nie rozpoznawał i musiałem mu, jak dziecku (co często zagrażało mojemu życiu), tłumaczyć po kilka razy co do czego służy, czym jest i jak smakuje (wolałem, by nie próbował ponownie mąki lub nie zjadł łyżką masła). Dodając do jego niewiedzy bardzo ograniczony asortyment spożywczy, jestem w szoku, że wyczarował dwudaniowy obiad, nie zdewastował przy tym kuchni, a nawet począł przygotowania do zrobienia deseru. Zważywszy jednak na to, że chciał do niego upuścić nieco mojej krwi... Moja ekscytacja opadła i odpuściłem sobie chęci spożycia czegoś słodkiego. Początkowo wydawało się, że zamierza wszystko zjeść sam, co wywołało ogromne niezadowolenie mojego, jak się okazało, pustego żołądka. Dlatego też dzielnie wywalcz...  No dobra, komu ja ściemniam - wybłagałem swoją porcję, płaszcząc się przed nim na kolanach i obiecując zapewnić mu wreszcie jakąś rozrywkę... Cokolwiek miał przez to na myśli - przerażało mnie.
Po posiłku usadowiłem jednak przybysza na kanapie, z czego był niezmiernie zadowolony twierdząc, że to jedyny wygodny mebel w moim mieszkaniu. Mruczał też coś na temat komfortu jego szlacheckiego, wychuchanego zadka (a przynajmniej tak mi się wydaje, gdyż jego mowa jest jakby sprzed epoki), ale olałem to, włączając telewizor. Chciał mieć rozrywkę, to ją dostanie. Miałem nadzieję, że obce mu ruchome obrazy okażą się dla niego na tyle fascynujące i zajmujące, bym mógł mieć chwilę dla siebie. Nota bene... Po jego próbach zgwałcenia mnie nie miałem czasu się umyć. A naprawdę o tym marzyłem. Bardzo! Pomijając fakt, że w ogóle od jego zjawienia się tu minęło raptem kilka godzin. Dodając do tego nieprzemijające wrażenie, że koleś wylazł z płótna... Jakoś tak od południa nie mogłem wyjść z konsternacji. Musiałem to przemyśleć. Raz, porządnie, na spokojnie, bez obłapiających mnie rąk i karcących spojrzeń tych piekielnie ujmujących, hipnotyzujących, thenardowych oczu.
Wszedłem do łazienki i odkręciłem ciepłą wodę, wypełniając nią podłużną, prostą wannę opartą na niewielkich, kolistych nóżkach. Była nie za duża, ale przy moim wzroście w zupełności wystarczała. Samo pomieszczenie urządzone było raczej w sposób praktyczny. Kwadratowe lustro bez ramy wiszące nad klasyczną, białą umywalką. Wieszak na ręczniki umieszczony tuż przy niej. Prostokątny dywanik w kolorze popielatym, ułożony wzdłuż wanny i kosz na pranie na przeciwległej ścianie, zastawiony pralką. Jedynym ozdobnym elementem wśród chabrowych kafelków i grafitowej terakoty była ciągnąca się od sufitu aż po podłogę abstrakcja w odcieniach fioletu i szarości z dodatkiem odrobiny błękitu dla złagodzenia kompozycji. Kiedyś stała tu wiktoriańska szafka rzeźbiona w mahoniu, ale uznałem, że za bardzo gryzła się z nowoczesnym wnętrzem. Teraz zalega w kącie mojego pokoju, zmuszając mnie niejednokrotnie do paradowania po mieszkaniu w samym ręczniku, bo to w niej trzymałem od zawsze bieliznę... A mam tendencje do zapominania, by wziąć ubrania do łazienki.
Gdy para szczelnie wypełniła pomieszczenie, uniemożliwiając mi przejrzenie się w lustrze, wszedłem powoli do wanny. Relaksujące ciepło rozeszło się od moich łydek, przez obolałe biodra, aż do łopatek i zdrętwiałego karku. Rozluźniłem wszystkie mięśnie, rozkoszując się chwilą spokoju. Pozwoliłem swoim myślom dryfować we własnym tempie, nie próbując ich w żaden sposób układać i nie zastanawiając się nad niczym szczególnie. Mój umysł oczyszczał się stopniowa, pozwalając uzyskać spokój. Przez cały dzień brakowało mi harmonii. Dopiero teraz mogłem usystematyzować sobie informacje na temat mojego gościa. Analizując z wolna cały dzień starałem się przywołać jak najwięcej szczegółów. Pamiętam ostatnie posunięcia pędzlem na płótnie, gdy po tygodniach trudów, prób i niepowodzeń, wreszcie udało mi się skończyć mój najlepszy obraz. Pamiętam zachwyt nad samym sobą, gdy tego dokonałem. Pamiętam wątpliwości i niepewność. Pamiętam rozmyślenia na temat tego, czy chcę obraz pokazać światu, czy zamknąć go w szczelnym miejscu i zachować tylko dla swoich oczu. Wszystkie te emocje i niekontrolowane odczucia wciąż były we mnie jak najbardziej żywe. Niemożliwym jest więc, bym sobie to wyśnił. Owy sen byłby zbyt realistyczny. Poza tym... Ten mężczyzna jest łudząco podobny do mojego obrazu. Bardzo prawdopodobne, że kiedyś go gdzieś już widziałem i wyrył się w mojej pamięci, a mój umysł po prostu przerobił go na obraz, tworząc w moich myślach swoisty ideał. Choć i poza obrazem od ideału facet nie odbiegał... Fakt, że płótno z rana było puste, może oznaczać, że on lub ktoś inny uprowadził malowidło i podstawił czysty materiał. Jego dziwna, archaiczna mowa może być zaś zwyczajną grą aktorską. Ewentualnie to obcokrajowiec, który nie do końca orientuje się w nowinkach językowych. Jak filolodzy, którzy jadąc do Grecji na wakacje mówią starogreką myśląc, że ktoś ich zrozumie... To najbardziej logiczne i sensowne wyjaśnienie, na jakie udało mi się wpaść. Nie tłumaczy ono raczej jego władczości i dziwnych upodobań. Faktu nierozpoznawania mąki raczej też nie, ale może najzwyczajniej nigdy wcześniej nie musiał się z takimi rzeczami obchodzić. Wygląda na osobę, za którą wszyscy pracują, a nie która pracuje dla innych. Jego postura, płynne ruchy i gesty nasuwają na myśl znakomitych arystokratów, a nie parobków. Posiadanie od dziecka kucharki mogłoby to wyjaśniać. Choć raczej negowałoby to jego zdolności kulinarne...

Zanim się spostrzegłem woda w wannie doszczętnie wystygła. Wyszedłem z niej, trzęsąc się z lekka i owinąłem się szybko ręcznikiem, łapiąc płynące z niego drobiny ciepła. Wytarłem się prędko i zarzuciłem na ramiona mięciutki, puszysty szlafrok. Uznałem za nieco ryzykowne paradowanie tylko w nim przy przybyszu, więc pognałem niezauważenie do sypialni i wygrzebałem z szafy jakieś sensowne ubrania. Szczelne ubrania. Dużo ubrań. Tak żeby utrudnić mu możliwie jak najbardziej dostanie się do mojej skóry. Przez chwilę w odruchu chciałem założyć nawet rękawiczki i czapkę, ale otrząsnąwszy się poprzestałem na podkoszulce, koszuli, swetrze, bieliźnie i luźnych, materiałowych spodniach. I tak już dawno musiałem przy nim wyjść na dziwaka. Nie powinienem czynić się nim również we własnych oczach...
Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do salonu. Mężczyzna siedział wciąż w tej samej pozycji, wpatrując się intensywnie w ekran. Zadziwiające, jak sztywne mogą być czyjeś plecy. Nie było mnie blisko godzinę, a on dalej siedział w pełni wyprostowany. Ja się garbię nawet, jak mam oparcie. Na spotkaniach służbowych mam problem utrzymać postawę przez piętnaście minut, bo zaczyna mnie boleć krzyż i czuję drętwienie między łopatkami.
Stanąłem za kanapą zerkając, co ogląda i pożałowałem, że nauczyłem go posługiwać się pilotem przed wyjściem do łazienki. Na telewizorze wiły się właśnie dwie kobiety - jedna ciasno związana, ze skrępowanymi rękoma i zasłoniętymi oczami, druga zaś, w lateksowym wdzianku, znęcająca się nad nią z pejczem, z arsenałem wibratorów i niebezpiecznie wyglądających zabawek pod ręką. Co zadziwiające, spętana dziewczyna zdawała się czerpać z tego przyjemność. Zacząłem się zastanawiać, w jakiej epoce ja żyję i co mnie ominęło. To takie rzeczy można w ogóle pokazywać w telewizji? Myślałem, że od tego jest Internet. W nim mnie nic nie zdziwi...
Patrzyłem się z osłupieniem i narastającym przerażeniem, zaś mój gość siedział niewzruszony. Niezmąconą niczym falę jęków przerwało nagle moje niespodziewane pytanie:
- W zasadzie... To jak ty masz na imię?
Gość popatrzył się na mnie skonsternowany, chyba dopiero zauważając moją obecność.
- Louis. - uciął krótko, a po jego minie wywnioskowałem, że więcej raczej nie powie.
- Francuskie imię... - rzuciłem w zastanowieniu.
- Jestem Francuzem. - popatrzył na mnie jakby to było oczywiste.
Ha! To potwierdzało moją teorię o obcokrajowcu!
- Co w takim razie robisz tutaj?
- Tutaj, czyli gdzie, waść?
- W Stanach.
- Jakich Stanach? - jego spojrzenie zdawało się być nieco zagubione.
- Ameryka. Stany Zjednoczone.
- Śmiesz kpić? - uniósł nagle głos i wstał. - Ja,  możny markiz francuski, w tym barbarzyńskim kraju? Jak eś śmiał mię tu sprowadzać?!
Nie wiedząc, co robić i skąd u niego tak ostra reakcja, odsunąłem się pół kroku w tył, by uchylić się przed ewentualnym atakiem. On jednak stał dalej w miejscu, zaciskając wargi i niemal trzęsąc się ze złości.
- To musi być jakieś nieporozumienie. - powiedział w końcu, patrząc na mnie spode łba.
Pokręciłem przecząco głową, w zasadzie modląc się, by tego nie zauważył. Jego bystremu oku jednak nic nie mogło umknąć. Warknął, przymykając jednocześnie powieki. Chyba próbował się opanować, jednak na niewiele się to zdawało, sądząc po rosnącym w jego gardle burczeniu. Jego policzki minimalnie się zarumieniły. Teraz jego twarz była kontrastową kompozycją pąsu i wyblakłego orzecha. Znowu miałem wrażenie, że jego kły jakby nieco się wydłużyły, po czym wróciły do normalnej postaci.
Byłem coraz poważniej wystraszony. Zaczynałem się czuć jak kundel z podkulonym ogonem, niewiedzący, za co pan chce go ukarać.

Bogowie wszystkich panteonów... Co ja znowu zrobiłem?!

niedziela, 31 lipca 2016

Imagination IV

Pyśki. Moje kochane człowieczki i inne dziwnostworki. Nie chcę, by to zabrzmiało jak wyrzut, ale nie ukrywam, że brak jakichkolwiek komentarzy pod ostatnimi kilkoma wpisami jest z lekka demotywujący. Na początku mojej "blogowej kariery" byliście zdecydowanie bardziej aktywni i jestem ciekawa, czym to jest spowodowane. Wiem, że rzadko cokolwiek dodaję ostatnimi czasy, jednak coś tam się pojawia, a zerowy odzew z waszej strony niestety z lekka zabija we mnie chęci do publikowania. Nie oczekuję słodzenia i ton komplementów, bo od nich samych się na pewno nie poprawię, wystarczy mi nawet samo "podoba mi się, zaciekawiło, popraw to i tamto, bo są błędy". Naprawdę. Przynajmniej wtedy miałabym pewność, że jakkolwiek zainteresowaliście się treścią. Wiem, że na bloga zaglądacie, widzę statystyki. Nie wiem jednak, czy w ogóle ktokolwiek czyta jego zawartość. Jestem świadoma, że nie każdemu chce się pisać, dlatego pod każdym postem są znaczniki, które czasem wystarczy po prostu odhaczyć, bez pozostawiania żadnych dodatkowych słów. Wam to upraszcza sprawę, a mi daje znać, że żyjecie ;)
Poza tym... Nie lubię prowadzić monologów... T^T
~Enjoy

~*~

Gorący oddech na mojej skórze, wydobywający się z jego przyjemnie chłodnych ust. Przeszywające zimno jego dłoni na moich biodrach i brzuchu. Lód w jego spojrzeniu. Władczość w ruchach. Nabrzmiałe wargi, od intensywnych pocałunków. Mrowienie wzdłuż dolnych partii kręgosłupa i rozlewające się ciepło w okolicach podbrzusza. Cichy jęk wydobywający się z mojego gardła. Ręce kurczowo zaciskające się na pościeli. Zaciśnięte mocno powieki. Zduszony krzyk.
-Chcesz mnie przebić?! - wrzasnąłem w końcu, nie mogąc się dłużej opanować.
Jego ręka zacisnęła się wokół mojego pasa w odruchu zaskoczenia. Spojrzał na mnie rozzłoszczony.
-Znowu mi przerywasz... - powiedział ostrzegawczym półtonem.
-Bo znowu próbujesz mnie rozerwać! - krzyknąłem zdesperowany.
Warknął, zaciskając zęby. Przez chwilę miałem wrażenie, że jego kły się wydłużyły, a jego twarz przybrała niemal zwierzęcego wyrazu. Zamknąłem się raptownie, nieco wystraszony i rozluźniłem mięśnie, które napiąłem wcześniej, próbując się wyrwać. On jednak odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.
"Ty farcie" - szepnąłem do siebie w myślach.
-Ubieraj się. - rzucił beznamiętnie, odsuwając się ode mnie i wstając z łóżka.
Jawił mi się właśnie w swym całym majestacie, nieskrępowanie przechodząc przez pokój z tym, czym go natura (bo ja tego nie namalowałem!) obdarzyła, na wierzchu. A ja? Zamiast wykonać jakikolwiek ruch gapiłem się na niego z otwartą gębą, czekając aż mi oczy wypadną z orbit.
On nie mógł być realny. Prawdziwi ludzie nie posiadają takich ciał. Ooo nie!
-Zamierzasz mi gotować z tą miernotą na wierzchu? - zerknął pogardliwie między moje nogi.
Zakryłem się raptownie kawałkiem narzuty, która jakimś cudem nie spadła podczas naszej szarpaniny z łóżka i siadłem, wreszcie zamykając paszczę. Czułem się zażenowany, a im dłużej się mu przyglądałem, tym bardziej się pogrążałem.
-Gotować? - po chwili dotarła do mnie pierwsza część jego wypowiedzi.
-Chciałeś mi kazać robić to samemu? - drgnął obruszony.
Dygnąłem, rzucając pospieszne "nie" i szybko złapałem za swoje spodnie. Założyłem je prędko, zagryzając dolną wargę z bólu, gdy tylko wyprostowałem nogi stając na dywanie.
Mój.
Tyłek.
Psiamać!
Stałem w miejscu przez dłuższą chwilę, wyklinając w myślach na czym świat stoi, próbując się jednocześnie rozluźnić i pozbyć nieprzyjemnego uczucia z pomiędzy moich pośladków. Bezskutecznie. Poddałem się więc i niepewnym krokiem ruszyłem do kuchni. W końcu niezależnie od tego, czy stałem w miejscu, czy chodziłem, bolało jak diabli.
Podszedłem chwiejnie do lodówki, podpierając się po drodze o ściany i każdy napotkany mebel. Zajrzałem do środka, później do zamrażalnika i na wszelki wypadek jeszcze kilku szafek, próbując rozeznać się w ich zawartości i skupić na czymś innym, niż piekący rów. Zarejestrowałem niestety, że właściwie to prawie nic w nich nie ma. Nie zdziwiło mnie to ani trochę. Jak pracuję - nie jem. A przynajmniej nie coś, co sam bym przyrządzał. Nie mam na to czasu i o posiłkach zawsze musi przypominać mi agentka. Jednocześnie musi też w ich trakcie nade mną stać, bym na pewno je spożył, bo pochłonięty weną jakoś nie miewam apetytu...
Zadumałem się jeszcze bardziej, po czym wyjąłem z lodówki jajka i jeszcze nieotwierane mleko, mając nadzieję, że wciąż są dobre. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio robiłem zakupy, więc ciężko było mi zaufać niektórym produktom. Upewniłem się co do daty ważności. Jajka były trzy dni po terminie, ale... To jajka. Ich świeżość jest raczej elastyczna... Prawda? Wygrzebałem na półkach mąkę, wziąłem ze stołu butelkę gazowanej wody, a w stosie nieposegregowanych naczyń na suszarce znalazłem miskę. Z patelnią było trochę gorzej. Po kilkunastominutowych poszukiwaniach po szafkach i szufladach, wielu naglących chrząknięciach mego "gościa" i poobijanych o kanty i nogi stołu palcach u stóp okazało się, że niestety leżała w zlewie... I trzeba ją było umyć... O zgrozo.
Będąc już w pełni przygotowanym do działania wsypałem wszystko do miski i wymieszałem składniki licząc, że proporcje "na oko" nie będą smakować jak piach. Rozgrzałem patelnię i wylałem na nią pierwszą porcję leistej masy. Kilkanaście minut i voila! Naleśniki gotowe. Najbardziej prymitywne z dań w wykonaniu ciamajdowatego antytalentu kucharskiego. Wydobyłem wcześniej przyuważony dżem jagodowy, a żeby nie było tak nijak posmarowane już placuszki posypałem dekoracyjnymi, kolorowymi wiórkami i polałem syropem malinowym wprost z plastikowej buteleczki.
Zaserwowałem danie swojemu intruzowi, jednak zanim zdążył dobrze przełknąć pierwszy kęs, odezwać się i wstać z miejsca, ja już byłem zabarykadowany w swojej sypialni, modląc się by nie wyważył drzwi.

Na przyszłość... Będę pamiętał, by próbować to, co serwuję ludziom. Serio!

sobota, 30 lipca 2016

Imagination III

Wiem, że kilka osób na to czekało... Jak już mówiłam - rozdział ten od dłuższego czasu był w przygotowaniu. Niestety zmęczenie pracą, niewielka ilość czasu i baardzo słaby internet nie bardzo pozwalały mi się do tej pory skupić na pisaniu. Jak widać jednak ostatnio się od czasu do czasu coś pojawia i raczej pojawiać się będzie. Mój wen powrócił i płacze przez mój brak uwagi dla niego. Fakt faktem ostatnio trochę bardziej wróciłam do pisania wierszy, niż prozy, jednak ich publikować zbytnio nie będę, nie są tego warte.
Nie wiem, co pojawi się następne. Niestety znaczną część opowiadań zaczęłam pisać w zeszytach, które zostały w rodzinnym domu, lub jakiś czas temu będąc w Holandii. Te drugie niestety zostały tam, na dysku zewnętrznym po formacie komputera... Była tam alternatywna wersja Abyss, na którą bardzo liczyłam, bo miała być napisana lepiej i, przede wszystkim, z innej perspektywy (z punktu widzenia Kisy). Treści miało to już sporo, więc przyznam szczerze - najzwyczajniej w świecie nie chce mi się tego rekonstruować. Lost Heaven też miało już napisany kolejny rozdział. Miałam go tylko edytować i trochę uzupełnić... Istnieje spora szansa na Spectro. Prawdopodobnie jednak usunę osobnego bloga na to opowiadanie i rozdziały będę publikować tu, ponieważ pojawiają się niezwyykle rzadko (w zasadzie zawiesiłam pisanie tego, ponieważ - a jakże by inaczej - zgubiłam wszystkie notatki, scenariusz, plan ramowy, wskazówki odnoście wątków fantastycznych i sporą ilość gotowej treści 8D). W każdym razie, nie przedłużając bardziej...
~Enjoy

~*~

Przyglądałem się zawisłej nade mną, nieskazitelnej twarzy. Wpatrywałem się w jego przenikliwe, bystre, cudownie niebieskie oczy. Wodziłem wzrokiem za jego spojrzeniem, obserwując ruch gęstych, ciemnych rzęs w odcieniu hebanu, gdy przymykał powieki. Podziwiałem symetryczną, ostro zarysowaną szczękę i wydatne, pąsowe usta wykrzywione w dziwnym grymasie. Zapatrzyłem się na idealnie zarysowane wargi, wracając myślami do świeżo ukończonego obrazu. Doskonały. Dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażałem. Lśniące, mieniące się odcieniami umbry, kasztanu i złocieni włosy. Szerokie, silne ramiona, smukła sylwetka i elegancka postawa. Nawet siedząc nade mną w dziwnej pozie wyglądał niezwykle dostojnie.
Jak z obrazu. Mojego obrazu. Obrazu, który ledwo ostatniego wieczoru, po latach prób, setkach niepowodzeń i tysiącach łez, udało mi się wreszcie ukończyć. Obrazu, który zszargał me nerwy, doprowadził do depresji, prawie pchnął na samo dno społecznej hierarchii. Ale było warto.
Patrzyłem się na niego więc z godną podziwu bezczelnością, zupełnie zapominając o strachu i kompletnie nie zwracając uwagi na boży świat. Gapiłem się na niego tak intensywnie, że gdyby nie jego coraz bardziej intensywny dotyk na moich żebrach, zapewne już dawno uznałbym go za senną imaginację. Ulotne, nieosiągalne marzenie. Czując jednak jego coraz bardziej namolne ręce na moim ciele chciałem, by tylko marą się to okazało.
Zimna dłoń schodząca pod koszulkę otrzeźwiła mnie momentalnie. Drgnąłem ni to z przerażenia, ni to z przeszywającego chłodu. Na nowo docierały do mnie wszelkie bodźce i na nowo zacząłem rejestrować jego działania. I własne reakcje, bo tych też, w przypływie hipnotycznego roztargnienia i rozpływania się nad jego perfekcją, nie odnotowałem... A do chlubnych one stanowczo nie należały.
Wodził delikatnie palcami wzdłuż mojego boku, dotykając subtelnie brzucha, zahaczając o sutki. Za każdym razem, gdy tak się działo, przechodziły mnie przyjemne dreszcze. Robiłem się coraz bardziej rozkojarzony, gdy nagle poczułem niezbyt lekki ucisk między nogami. Zerknąłem w dół i dostrzegłem napierające na moje krocze kolano mężczyzny. Szarpnąłem się w tył, próbując się odsunąć, jednak zaraz zostałem pochwycony w żelaznym uścisku. Ujął jedną dłonią moje nadgarstki, przytrzymując je mocno nad moją głową, po czym drugą zaczął stymulować moją erekcję. Zacisnąłem mocno zęby, tłumiąc chęć jęknięcia z desperacji. Czułem się dziwnie. Moje ciało zaczynało wariować, robić, co mu się żywnie podobało i kompletnie odmawiało współpracy z intensywnie pracującym mózgiem. A mózg myślał, jak z tej sytuacji wybrnąć.Bezskutecznie.
Dopiero teraz zrozumiałem, co tak naprawdę wyraża jego twarz. Dominację. Sarkastyczny półuśmiech i stalowe spojrzenie. Ochłonąłem pod jego intensywnym spojrzeniem, jednak tylko na chwilę i tylko po to, by zaraz poczuć wszystko ze zdwojoną intensywnością. Zaczynało mi się kręcić w głowie. Moja skóra stawała się coraz cieplejsza, rozgrzewana jego dotykiem. Zimno jego ciała zaczęło być paląco gorące. Nigdy nie sądziłem, że lodem rzeczywiście idzie się poparzyć. A tu, masz ci los, parzył podwójnie - moje zewnętrzne i wewnętrzne powłoki, roztapiając je z najwyższą skutecznością. Czułem, jak z wolna rozpływam się pod siłą jego spojrzenia i intensywnością ruchów. Resztkami sił wierzgnąłem nogami i podciągnąłem ręce do siebie, nawet nie łudząc się, że to coś da. Coraz bardziej poddawałem się pieszczotom, na wpół przymykając oczy, aż w końcu dotarło do mnie,że...
-...nie jestem gejem.
-Słucham? - mężczyzna wymamrotał skonfundowany.
Dopiero jego zdziwienie uświadomiło mi, że swoje spostrzeżenie wypowiedziałem na głos.
-Nie jestem gejem - powtórzyłem, wkładając w to tym razem znacznie więcej mocy i zdecydowania.
Pokręciłem głową w jeszcze lekkim roztargnieniu, po czym spojrzałem na niego pretensjonalnie. Wszystkie dotychczasowe emocje zdążyły ostygnąć. Mój umysł zaczął z powrotem trzeźwo myśleć i analizować. Ochłonąłem, a moje ciało razem ze mną. Ku chwale ojczyzny! Jakież by to było kompromitujące, gdyby nagle mi stanął z powodu faceta... Mój niedoszły gwałciciel patrzył się na mnie dalej jakbym był niespełna rozumu. Znieruchomiał i chyba nie bardzo wiedział, co na to wyznanie odpowiedzieć, więc uzupełniłem swoją wypowiedź.
-Jestem stuprocentowo normalnym mężczyzną, który lubi kobiety i nie wiem, jak mogłeś pomyśleć, że jest inaczej.
Mój ton był nieco pretensjonalny i przez chwilę dopadła mnie obawa, że mogłem nim swego niechcianego gościa ponownie zirytować. Ten jednak usiadł jedynie wyprostowany, po czym wypalił:
-Kto to jest gej?
Tym razem to ja zacząłem patrzeć jak na idiotę. Facet mnie właśnie próbował napastować seksualnie i nawet nie wiedział, że próbował zrobić ze mnie i z siebie, zarazem, pedała? Dobre sobie. Zapytałbym siebie, z jakiej planety pochodzi, ale... To pytanie jakoś nieprzyjemnie gryzło mi się z myślą, że pochodził z obrazu.
-Gej to... Homoseksualista? - popatrzył z jeszcze większym zdziwieniem. - Pederasta?
-Mówże normalnie. Wyjaśnij.
-Gej to taki pan, który lubi panów.
-A czemu mężczyźni mieli by panów nie lubić? Przecie to normalne, by mieć męskich kompanów! - obruszył się, najwyraźniej nie rozumiejąc mojego wyjaśnienia.
-Inaczej... To taki pan, który uprawia seks z innymi panami - sprostowałem.
-Adoracja mężczyzn jest w tym dziwnym miejscu zła?
-Raczej... Niecodzienna. I nie przez wszystkich akceptowalna. Większość mężczyzn uważa to za ubytek w godności... Jestem malarzem. Już to poddaje mnie ostrej krytyce, zwłaszcza wśród rodziny. Jakby jeszcze przy tym wyszło, że gejem jestem, to już w ogóle nie miałbym życia! - obruszyłem się, niemal zaczynając płakać.
Jęknąłem przeciągle. Wizja mojego ojca, dowiadującego się o mej zmianie orientacji, przyprawiała mnie o palpitacje. To zdecydowanie bardziej przerażające od facetów z obrazów o sile czołgu i charyzmie lwa. Ooooj tak. Tata by mnie zabił na miejscu. Bezapelacyjnie.
Mężczyzna patrzył się na mnie jak na zidiociałego szczeniaka, który właśnie zrobił coś bardzo głupiego i nie był tego świadomy. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że jest rozbawiony. Minęło ono jednak z jego następnymi słowami...
-Rozbieraj się.
-Słucham? - otrząsnąłem się z wizji swojej śmierci.
-Rozbieraj się - powtórzył władczo.
-Mowy nie ma! - otoczyłem się mocno rękoma i odsunąłem na tyle, na ile mogłem.
-Sprzeciwiasz się mi? - jego głos zabrzmiał jak grom.
Drgnąłem.
-Ni... - odchrząknąłem, próbując się nie jąkać i sięgając po resztki pewności siebie. - Tak! - niemal pisnąłem.
Mój głos był nienaturalnie wysoki i z pewnością nie umknęło to też jego uwadze.
-Mam Ci pomóc? - do silnego głosu doszło też niezadowolone spojrzenie.
Podskoczyłem, przestraszony, po czym prędko zabrałem się za ściąganie koszulki...

Na wszystkie świętości i wyklętych kości... DLACZEGO JA?!

sobota, 23 lipca 2016

Post Scriptum

Traktujmy ten post jako swego rodzaju przedmowę do poniższego one-shota... Nie było mnie na blogu od lutego, nagle się wyrwałam z takim niewiadomoczym... Trochę głupio się chociaż nie przywitać. Z niewiadomych przyczyn nie działa mi edycja postów, więc dzisiaj zaśmiecę sobie nieco tablicę na blogu i już. Trudno. 
Do rzeczy - hej wszystkim, może jeszcze ktoś tu czasem zagląda... O.o Powinnam w tym momencie prawdopodobnie obwieścić powrót, czy coś, jednak... Nie chcę obiecywać czegoś, czego nie wiem, czy będę mogła dotrzymać. Oczywiście nie zawiesiłam permanentnie pisania. A gdzie tam. Zwyczajnie od jakiegoś czasu brakowało mi inspiracji. Wiodę zbyt szczęśliwe życie dla mojego ponurego wena, czy coś .__.' Mój wen jest upierdliwy. Przychodzi tylko wtedy, gdy wszystko mi się wali na łeb lub dopada mnie melancholia. Na melancholię mamy nieodpowiednią porę roku, a sypiać to mi się aktualnie może jedynie piasek do butów podczas polowania na pokemony na plaży. W każdym razie mam kilka zaczętych projektów w zanadrzu, z czasem powolutku będę je wykańczać (jak mi czas dopisze to na dniach pojawi się nowy rozdział Imagination, bo w zasadzie brakuje tam tylko jakiegoś sensownego zakończenia i korekty). Niestety nie sądzę, by udało mi się pociągnąć Hunting... Nie wiem dlaczego, ale uważam, że to najlepsza rzecz, jakiej się podjęłam pisać i... To chyba sprawia, że poczułam za dużą presję, by uczyć to jeszcze lepszym i nie tego nie spieprzyć. Efektem tego jest blokada. Nie potrafię do tego przysiąść. Ilekroć próbuję dostaję migreny i mózg mi się męczy już przy pierwszym zdaniu. #sick
W każdym razie zapraszam do lektury poniższych wypocin, a nowe duszyczki i przypadkowych gapiów zachęcam do przeczytania również poprzednich tworów (nie zraaźcie się pierwszymi rozdziałami Abyss, jestem świadoma ich niskiej jakości, ale to było moje pierwsze opowiadanie EVER ^^" ).

~Enjoy

Ostatnie wspomnienie (one shot)

Jego usta z wolna błądziły po mojej szyi. Ręka snuła wzdłuż mojego ramienia raz w górę, raz w dół, pozostawiając na mojej skórze przyjemne uczucie ciepła. Jedną nogą oplatał mnie wokół pasa, przygwożdżając mnie tym samym do łóżka i ograniczając możliwości ruchu. Poczułem miłe mrowienie w okolicach podbrzusza, gdy zszedł pocałunkami nieco niżej - na moje obojczyki, na klatkę piersiową. Następnie uraczył pojedynczym, subtelnym całusem moje usta. Jego wargi były miększe od setek pluszaków, którymi go obdarowałem wiedząc, jak je uwielbia. Słodkie od truskawkowej pasty dla dzieci, której używał mimo wieku.
Za oknem był rześki poranek.Przez uchylone drzwi tarasu przedostawała się do środka chłodna bryza. Powietrze było przyjemnie wilgotne. Niemal dało się poczuć na twarzy rozsiane wiatrem kropelki słonej wody. Słychać było kojący szum fal, zagłuszany wyłącznie przez pulsującą w żyłach krew, gorętszą niż zwykle. Pierwsze promienie słońca nieśmiało przebijały się przez niedokładnie zaciągnięte zasłony w różnych odcieniach pasteli.
To był nasz ostatni odwzajemniony dotyk. Ostatni raz, gdy nasze rozgrzane ciała poruszały się tym samym rytmem. Ostatnie namiętne spojrzenie w oczy, dłużące się w nieskończoność. Ostatnie czułe pocałunki, które miały się wyryć w naszych pamięciach na wieki. Ostatnie wspólne wspomnienie.
Czy to właśnie dlatego moje zmysły były wyostrzone do granic możliwości? Czy dlatego rejestrowały każde uderzenie wody od brzeg pobliskiego klifu? Każdy silniejszy powiew wiatru? Każdą zmianę barw rzucanych na jego twarz przez oświetlone bladym światłem poranka, kolorowe firanki? Każde pojedyncze uderzenie serca - jego i mojego? Czy to dlatego, że zaraz miałem go nieodwracalnie stracić?
Czyżbym się tego bał? A może mój umysł podświadomie starał się uczynić tę chwilę tak patetyczną? Najpiękniejszą, jak tylko się dało, bym nigdy nie mógł wspominać o nim źle? I tak bym nie potrafił. Jego postać w moich oczach zawsze była zbyt idealna. Już od samego początku byłem ślepy na jego wady. Może to był błąd? To przez tę moją ignorancję względem jego niedoskonałości wynikały między nami wieczne spory. Tworzyłem w głowie jego obraz doskonały chcąc, by doskonale się zachowywał i wściekałem się za każdym razem, gdy robił coś nie mojej myśli. Nie potrafiłem zaakceptować, że coś jeszcze oprócz mnie może być dla niego ważne. Nigdy. I niemal zżerało mnie to od środka. Mój ideał powinien darzyć mnie idealną miłością. Tylko mnie.
Niejednokrotnie miałem ochotę krzyczeć ze złości, gdy tak cenny czas, którego nigdy nie mieliśmy dla siebie w dostatku, poświęcał czemuś innemu. I choć ceniłem go za pasję i rozumiałem jego nawyki, częściowo je nawet podzielając... Nie potrafiłem się pogodzić z tym, że dzielił swoją uwagę pomiędzy nie i mnie. Chciałem go całego tylko dla siebie.
Wiem. Samolubne. Nigdy jednak nie lubiłem dzielić się tym, co moje.

Poczułem jego wzrok na swojej twarzy. "Czemu płaczesz?" - zapytał surowym tonem, przeszywając mnie karcącym spojrzeniem. Oprzytomniałem na chwilę, uzmysławiając sobie, że moje rozważania za bardzo pochłonęły moją uwagę. "Bo mogę." - odpowiedziałem po chwili z uśmiechem pełnym bólu i ulgi zarazem. Czułem się zagubiony i odświeżony zarazem. Teraz już mogę płakać. Teraz już nic nie powstrzymuje moich łez. Żadne przysięgi. Żadne więzi. Mogę płakać do woli.

czwartek, 18 lutego 2016

Imagination II

Pyśki... Ten rozdział w najmniejszym stopniu nie jest lepszy od poprzednich o.o Obawiam się również, że z tego opowiadania może wyjść coś niezwykle brutalnego dla waszej psychiki, gdyż główny bohater jest skończonym frajerem, który gubi własne gacie, bawiąc się z psem w basenie (well... Kiedyś może o tym napiszę xD). To taki rasowy pizduś, co to nawet muchy się boi.
Nu. To jak już zrobiłam reklamę, to zapraszam do lektury 8D

~Enjoy

~*~

Zaprowadziłem swojego "gościa" na czwarte piętro i niepewnie otworzyłem drzwi do mieszkania. Uszczęśliwiony faktem, że nie widział nas żaden z sąsiadów, wpuściłem dziwnie wyglądającego mężczyznę do środka. Moje lokum nie było najwyższych lotów. Byłem singlem, nie potrzebowałem zbyt wiele do szczęścia. Przestronny, otwarty na kuchnię salon znajdował się tuż naprzeciw wejścia. Po prawej stronie były drzwi do niewielkiej sypialni połączonej z prywatną łazienką, a na wprost toaleta dla gości. Z pokoju dziennego wychodziło się na okazały taras, który był jedynym luksusem, na który sobie pozwoliłem, decydując się na zakup tego miejsca. Lubiłem w cieplejsze dni wygrzewać się na nim w słońcu, popijać kawę i rozmyślać nad kolejnymi projektami. Te leniwe chwile wpływały najkorzystniej na moją wenę. Reszta, łącznie z wystrojem wnętrz, miała być praktyczna i prosta. Jestem człowiekiem z chaosem zamiast rozumu. Nie mam głowy do myślenia o porządkach.
Na początku swej malarskiej kariery usprawiedliwiałem to hasłem "artystycznego nieładu", teraz jednak, w obliczu stojącego w progu arystokraty, owy nieład stał się dla mnie zwyczajnym niechlujstwem. Zrobiło mi się wstyd spoglądając na zarzuconą ubraniami, siwą, skórzaną sofę, zaniedbany dywan z krótkim włosiem w proste, asymetryczne, czarne i szare wzory i centymetrową warstwę kurzu na ekranie telewizora. Podświadomie czułem też, że niesamowita cisza ze strony mężczyzny nie wróży nic dobrego. Zerknąłem na niego kątem oka, bojąc się odwrócić głowę. Jego mina była nieprzychylna. Brwi układały się w dwa surowe łuki i schodziły ze sobą, tworząc dwie srogie zmarszczki u nasady nosa. Usta zaciskały się w wąską kreskę. Oczy zaś pociemniały o dwa odcienie, rzucając chmurne spojrzenie spod gęstych rzęs.
Otworzyłem z desperacką szybkością drzwi do sypialni mając nadzieję, że tam jest czyściej. Prawie z niej nie korzystałem, więc była szansa na względny porządek... Zajrzałem niepewnie do środka i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to przeklęte, niepościelone łóżko... Fakt. Byłem tak odprężony ukończeniem obrazu, że pierwszy raz od niemal miesiąca spałem we własnym pokoju, a nie na kanapie. Nie zakładałem, wychodząc z rana na kawę, że będę miał gości. Oprócz menagera i matki nikt mnie nie odwiedzał, a oni do mojego bałaganu mieli czas przywyknąć...
-Czy ty śmiesz sobie kpisz..? - usłyszałem świszczący tuż przy moim uchu, napięty głos.
Drgnąłem.
-P... Przepraszam, nie spodziewałem się wizyt.
-Uwolniłeś mnie. Winnyś się na to przygotować... - wysyczał, zbliżając się do mnie niebezpiecznie.
Zmroziło mnie. Na kilka przeraźliwie długich sekund wstrzymałem oddech. Jego słowa były dla mnie kompletną brednią, jednak ton głosu przyprawiał mnie o solidne ciarki. Bałem się szaleńca. To normalne. Każdy się boi wariatów. Są nieobliczalni. A ten tu stanowczo wariatem musiał być. Nikt inny nie wmawiałby ludziom, że był zaklęty w obrazie. Takie bajki może Disney tworzyć dzieciom na dobranoc.
 Słyszałem, jak nabiera powietrza w płuca, by kontynuować swoją wypowiedź.
-Natychmiast. Znajdź mi. Godne miejsce. - wyraźnie oddzielał frazy, wypowiadając dokładnie każde słowo i podkreślając tym samym swą bezwzględną stanowczość.
Nie mogłem się ruszyć. Gorączkowo rozmyślałem, co począć. Chciałem wybiec z mieszkania, jak najdalej od niego, jednak nie dałem rady. Wpatrywałem się intensywnie w umieszczone nad łóżkiem okno, szukając rozwiązania - słów, gestów, poczynań. Czegokolwiek. Mogłem podbiec szyby, ale co mi z tego? Zanim dźwignął bym którąś ze stojących na parapecie glinianych donic wypełnionych ciężką ziemią i sztucznymi kwiatami, on zdołałby mnie dopaść. Przy ramie łóżka stała wysoka, żeliwna lampa. "Tak! To jest to!" - pomyślałem. Wyobraziłem sobie dokładnie, jak się do niej najskuteczniej dostać, a gdy nadszedł czas na realizację planu... Nie drgnąłem nawet o milimetr. Próbowałem jeszcze raz. Nic. Skupiłem się z całych sił na swoich nogach, starając się zmusić je do ruchu i... Zorientowałem się, że cały czas majtam nimi w powietrzu.
-Ogłuchłeś..? - wyszeptał sarkastycznie mój niechciany gość. - Mam ci pomóc zrozumieć moje słowa..? - warknął pod nosem, ruszając powoli w kierunku łóżka.
Chyba nie zamierzał mnie wyrzucić przez okno..? Byliśmy coraz bliżej, a mnie coraz bardziej paraliżowała wizja upadku z czwartego piętra.
Zacząłem się szarpać, machać rękoma i drapać go po ramionach. Bez skutku. Przez idealnie skrojone rękawy eleganckiej, kaszmirowej marynarki w odcieniu kakaa pewnie nawet nie poczuł moich starań. Niósł mnie z niespotykaną lekkością mimo moich prób wyrwania się. Nie robiły one na nim żadnego wrażenia. Dotarliśmy do skraju łóżka i zostałem na nie niezbyt delikatnie rzucony.
OK... Nie planuje mnie wyrzucić przez na zewnątrz. To już jakieś pocieszenie. Po chwili szoku próbowałem się przeczołgać w głąb łóżka, na jak najbardziej bezpieczną odległość od tego szaleńca. Nim jednak zdążyłem jakkolwiek się poruszyć zostałem brutalnie przygwożdżony do materaca.
Zaczynałem coraz mniej rozumieć. A może to właśnie o to mu chodziło? Chciał mnie zdezorientować, po czym jednak wyrzucić przez okno? Może to, że jeszcze tego nie zrobił, wcale nie wróży, że będę oszczędzony?
Mamo... A mogłem Cię posłuchać i iść na studia rolnicze...