Przy okazji pragnę powitać dwie nowe duszyczki w gronie obserwatorów bloga~! *^* Heyo~! ♥
Ach, tak... Internet już odzyskałam, ale tak dla odmiany nie mam pakietu office, bo mi wyłączyli roczną licencję po niecałych dwóch miesiącach 8D taki tam troll ze strony Microsoftu... Mam nadzieję, że uda mi się wszystko napisać za pomocą skydrive'a, bo inaczej mam spory problem... Polski ustny sam się nie zda T^T
Z tego miejsca pragnę też oficjalnie przeprosić Kitę i zadedykować jej ten fragment Moon Child. Na prawdę nie miałam nic złego na myśli, Kita D:
P.S. To opowiadanie będzie jednym wielkim spoilerem! Dlatego zanim zabierzecie się za lekturę obejrzyjcie film, by moje wypociny nie spaczyły wam poglądów na niektóre sceny ;) Ten fragment również jest minispoilerem... Nie zamierzam w żaden sposób ingerować tu w fabułę oryginału, a jedynie opisać ją z nieco innej perspektywy i dodać coś od siebie pod kątem emocjonalnym... Mam nadzieję, że efekt końcowy was nie zanudzi x.x"
P.S.2 Odpowiedziałam na komentarze xD
~Enjoy
~*~
Kiedy Cię pierwszy raz spotkałem byłem małym dzieckiem.
Toczyłem własną walkę o przetrwanie w świecie przepełnionym korupcją i
niesprawiedliwością. Każdy dzień przepełniony był lękiem. Obawą, że mógłby być
moim ostatnim. Strachem przed utratą tych, którzy się o mnie troszczą i o
których ja sam się martwię. Dla których się poświęcam. By żyć musiałem kraść,
zaciągać długi u ludzi nieznających litości. Ucieczka – tym były pierwsze lata
mojego życia.
Ty zaś, niczym bóg wygnany z własnego królestwa, siedziałeś bezbronny, zagubiony, spragniony, cierpiący… Ty też walczyłeś. Walczyłeś z całym światem, który nie mógł Cię przyjąć pod własną opiekę. Walczyłeś z samym sobą. Ta walka była dla Ciebie znacznie trudniejsza. Gdy się zobaczyliśmy wtedy, w starym magazynie przeznaczonym do rozbiórki, w którym z przyjaciółmi poszukiwaliśmy schronienia, przegrywałeś jedną z kluczowych bitw. Ty, przystojny, młody mężczyzna, pełen perspektyw i możliwości, niezwyciężony! poddawałeś się samemu sobie. Twoje życie było wieczną ucieczką przed wlokącym się za Tobą fatum. Przed własnym „ja”, które za wszelką cenę starałeś się unicestwić.
Ty zaś, niczym bóg wygnany z własnego królestwa, siedziałeś bezbronny, zagubiony, spragniony, cierpiący… Ty też walczyłeś. Walczyłeś z całym światem, który nie mógł Cię przyjąć pod własną opiekę. Walczyłeś z samym sobą. Ta walka była dla Ciebie znacznie trudniejsza. Gdy się zobaczyliśmy wtedy, w starym magazynie przeznaczonym do rozbiórki, w którym z przyjaciółmi poszukiwaliśmy schronienia, przegrywałeś jedną z kluczowych bitw. Ty, przystojny, młody mężczyzna, pełen perspektyw i możliwości, niezwyciężony! poddawałeś się samemu sobie. Twoje życie było wieczną ucieczką przed wlokącym się za Tobą fatum. Przed własnym „ja”, które za wszelką cenę starałeś się unicestwić.
W tamtej chwili, gdy rozpocząłem niezobowiązujący dialog,
witając się z Tobą nieśmiało, pomyślałem, że naprawdę mógłbyś zostać moim bogiem.
Nie potrzebowałem wiele. Chciałem tylko żyć. Ty zaś zapewniłeś przetrwanie nie
tylko mi, ale i moim najbliższym. Nauczyłeś mnie jak walczyć o swoje, jak się
bronić, jak osiągać sukcesy. Nauczyłeś mnie też, czym tak naprawdę jest to, o
co od urodzenia walczyłem. Płytka, usłana pasmem nieszczęść egzystencja, która
w ostatecznym rozrachunku, nawet jeśli uda nam się spełnić te najbardziej
ambitne marzenia, jest nużącym balastem. Uczyniłeś mnie podobnym sobie.
Przetrwaliśmy razem wiele ciężkich prób. Trwaliśmy przy sobie niezależnie od nastrojów, złej passy, kłopotów sprawiających wrażenie nie do pokonania.
Przetrwaliśmy razem wiele ciężkich prób. Trwaliśmy przy sobie niezależnie od nastrojów, złej passy, kłopotów sprawiających wrażenie nie do pokonania.
Teraz wspólnie wypatrujemy pomarańczowego nieba. Pod płonącą
gwiazdą wypowiadamy ostatnie życzenia, puszczamy wolno niespełnione marzenia i
odprawiamy cichą spowiedź. Tylko sobie nawzajem.
Nikt więcej nie ma wstępu do naszego sacrum.
~*~
Zapowiada się ciekawie. To dopiero prolog, więc wiele powiedzieć nie mogę - no oprócz tego, iż bardzo się cieszę, że wreszcie to wstawiłaś i z wielką chęcią przeczytam całe opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńTen film był naprawdę inspirujący, jednak "Kagen no Tsuki" chyba bardziej mnie poruszył (oglądałam go 16 razy... niektóre kwestie znam już na pamięć i mam wszelkie wersje "The Cape of Storms"... huh... to się nazywa mania... =.='')
Mam nadzieję, że wstawisz kolejną część już niedługo ;D
Uch, jesteś wytrwała, ja jedynie Avengers potrafię oglądać na zwijaniu... I za sukces uważam, jeśli jakiś film obejrzę dwukrotnie, a Kagen no Tsuki obejrzałam razy trzy *^* cóż, Moon Child za to teraz będę oglądać przez trzy tygodnie, tak dla równowagi...xD Ale sama miałam obsesję na Cape of Stroms (i w sumie nadal mam...). Tak samo z resztą jak na Orenji no Taiyou xD
UsuńPostaram się to zamieścić w całości, żeby nie dzielić na części. Chyba, że to rozczłonkuję tak, jak jest w filmie, na trzy lub cztery episody... > <"
W sumie...zapowiada sie ciekawie :3 nie napisze duzo bo nie potrawie pisac komentarzy wiec napisze poprostu ze mi sie podobalo *^* czekam na wiecej i oczywiscie weny zycze ^^ :3
OdpowiedzUsuńHoshii Kuro~
Dziękuję, wena i czas zawsze się przydadzą ^^
Usuńnieeeeeeeeeeeeeee ;.; ja wiem, co będzie i mi się to nie podoba.. (pisze o filmie). ta końcówka całkowicie mnie dobiła i się poryczałam.. jak sprawisz, że przez to opowiadanie żona się popłacze, to masz przyjechać do niej i przytulić T_T na dzisiaj dość dobijających rzeczy.. *jest po przeczytaniu Epilogu*
OdpowiedzUsuń...ekhem, przyjadę i przytulę ^^" bo tego się nie da inaczej napisać xD Chociaż mam w zamyśle nadanie temu przyjemnego, lekkiego i urokliwego zakończenia :)
Usuń