Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

czwartek, 27 listopada 2014

HUNTING III (ver. HYDE)

Tak, rozdzialiki tego opowiadania będę miniaturowych rozmiarów. Dłuższe przy sposobie pisania raczej by wadziły i były niezbyt czytelne...

Ta część ze specjalną dedykacją dla żony, która uświadomiła mi, jak bardzo bezproduktywnie spędziłam wakacje xD
Muszę wreszcie siąść do painta i zrobić sobie nową oprawkę na bloga (a najlepiej na wszystkie trzy...), bo mi głupio, że żona ma ładniej ode mnie, mimo że jaj jej headera robiłam o.o

Przy okazji foch na blogger, bo nie honoruje tak zacnej funkcji, jak tabulator, czyli powypieprzał mi wszystkie wcięcia w akapitach... TAK! SĄ ROBIONE SPACJAMI. Pozdrawiam xD

~Enjoy

~*~


Szybko płynąca wewnątrz, intensywnie. To moja krew,
Więc chciwy, seksualny spryt mną rządzi...”

   Zaczerpnąłem świeżego powietrza. Było wilgotne i przesiąknięte wonią świeżo skoszonej trawy. Była tak intensywna, że idealnie kamuflowała pozostałe zapachy.
   Odwróciłem się gwałtownie w prawą stronę i ruszyłem prędko na przód.

   W mojej głowie uformowała się niemal idealna melodia. Melodia wypełniona żalem, dźwięk płaczu, którym miałem ochotę wybuchnąć, krzyk rozdzierający duszę na wskroś. Nuty obrazujące w jak wielkiej byłem rozsypce i jak bardzo zdeterminowany byłem, by ten stan rzeczy zmienić. Słowa same cisnęły mi się na język. Wypowiadałem je zachrypniętym głosem, coraz donośniej. Chcąc być usłyszanym. Chcąc, by dotarły do każdej pojedynczej osoby, która mnie do takiego stanu doprowadziła. Krzyczałem. Krzyczałem, powoli tracąc oddech. Kilka ostatnich zwrotów, wyszeptanych na ostatnim tchu. Cisza.

...Zobacz swoje leżące pragnienia.
W swojej celi wypowiedz swe życzenie..."

~*~

   Na zewnątrz była nieprzyjemna aura. Jak zawsze, po minionym koncercie, ze zdwojoną siłą doskwierał mi chłód. Rozkoszując się okalającą mnie ciemnością, pozwoliłem by moje ciało otulił delikatny powiew. Wyciszyłem się. Po wrzaskach publiczności i nieustającym hałasie za kulisami potrzebowałem odpoczynku.

   Idealna noc – pomyślałem, wychodząc z alejki. Pozwoliłem moim oczom spokojnie się przyzwyczaić do blasku ulicznych lamp. Stałem w bezruchu, odliczając w myślach upływające minuty. Moje serce biło z coraz większym ociąganiem, aż poczułem, że źrenice zaczynają czulej reagować na światło, a słuch na dźwięki.

   To jest ten moment. - Coraz bardziej oślepiające promienie. Donośny szum, płynącej w moich żyłach krwi. Narastająca ekscytacja, przeplatana dawką niepewności. Kilka rytmicznych uderzeń...

~*~

Ciemność.

   Wszechobecny mrok, penetrujący nawet najbardziej niedostępne zakamarki umysłu. Obezwładniający. Pozbawiający zdrowego rozsądku i opanowujący zmysły. Objawiający szaleństwo jako normę.

Inny wymiar.

   Nagięta do rosnących potrzeb rzeczywistość, splamiona szkarłatem. Nieposkromiona żądza. Instynkty napędzane głodem. I tylko jedna myśl w głowie – chęć przetrwania. Pragnienie silniejsze niż jakiekolwiek inne. Pragnienie tak desperackie, że spycha naszą świadomość w otchłań, by pozbawić kontroli nad ciałem.



Żyć... Żyć!

niedziela, 16 listopada 2014

Spectro 2

Spectro: Ha! Nie wierzę! I wiem, że wierzycie jeszcze mniej...:





"Kroczyła ścieżką zniszczenia.
Każde jej stąpnięcie sprowadzało śmierć.
Podarowała tej wiosce ostatnie tchnienie."

Nie z tego bloga, jednak również moje i również opowiadanie. Jeśli ktoś jeszcze tam nie zajrzał lub zajrzał i zniechęcił się faktem, że ostatni wpis pojawił się tam ponad półtora roku temu... Teraz mogę obiecać, że będą się one pokazywać częściej... Bo chyba rzadziej już się nie da ^^'

Przy okazji nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział Hunting (chociaż odnoszę wrażenie, że zbytnio się tą historią nie zainteresowaliście...). Jeśli macie jakieś życzenia - piszcie pod tym postem, postaram się je uwzględnić :3 może byście chcieli coś z tego, co już zaczęłam? Lista wisi na samej górze ;D

Well... Miłego czytania i dobrej nocy, kochani! ♥

środa, 29 października 2014

Hunting wpr.2

Tak, miał być teraz dubel, tylko z innego punktu widzenia. Nie będzie go jednak. Hunting p.1 ver. Ktoś Tam pojawi się przy następnej okazji, ponieważ stwierdziłam, że za dużo zdradza, a tu mi jeszcze takich kilka zdań wprowadzenia jest potrzebnych. Tak, to jest wprowadzenie. W tamtym rozdziale też zmieniłam nazwę, ponieważ tak na prawdę opowiada pewne wydarzenia o kimś, a nie z perspektywy owej osoby. Reszta będzie już pisana niestety w sposób tradycyjny (raczej, bo może mi się jeszcze wiele pozmieniać). Mam już jednak konkretny koncept na fabułę, więc kilka rozdziałów się pojawi na pewno. Jak dobrze pójdzie kolejny jeszcze w ten weekend, ale nie chcę niczego zapeszać.
Przy okazji... Nie obiecuję nic odnośnie zakończenia (zwłaszcza tym, których Abyss nie usatysfakcjonowało...). Niestety, piszę żeby się wyżyć. A wyżywam się jak mam mordercze zapędy lub skrajne depresyjne nastroje, więc... Ekhem, miłej lektury! ^^

Enjoy~

Blady promień.

Opadający na policzki, słaby, migoczący blask. Wąski strumień światła, przesiewany półcieniami. Niepewna poświata, która paliła skórę żywym ogniem. Pobudzała najskrytsze zakamarki umysłu, jednocześnie pozbawiając resztek sił. Ból. Ból. Więcej bólu.

Pusty loch.

Cztery ściany, pośrodku których leżał człowiek. Półprzytomny, przemarznięty. Nieprzytomnym wzrokiem spoglądał na porastający pleśnią mur. Urywanym oddechem wciągał w płuca gryzący zapach wilgoci. Tulił się do posadzki z nadzieją, że ta nagle zacznie oddawać ciepło. Ciepło, które z niego ulatniało się z każdą przeraźliwą minutą.

Strach.

Okalająca jego ciało ciemność dawała ukojenie. Odprężała oczy, łagodziła rany, wyswabadzała umysł z okowów cierpienia. I wyostrzała zmysły. Po relaksującej ciszy, gdzieś w podświadomości zaczęła czaić się panika. Głuchy szelest tuż za zabezpieczonym kratami maleńkim okienkiem. Rytmiczny stukot za mosiężnymi drzwiami. Wycie wilka, przeraźliwy skrzek wron i pohukiwanie sowy. Złowrogo piejący wiatr.

Paranoja.

Ogłupiałe zmysły. Świadomość doprowadzona na skraj szaleństwa. Pozbawiona zdrowego rozsądku żądza światła, tych kilku promieni, które pozwolą nie słyszeć, nie widzieć, tylko czuć. Czuć ból. Nieposkromione pragnienie bólu!

Apatia.

Pozbawione snu, wycieńczone głodem, puste ciało. Ciało bez duszy, ciało bez woli. Życie z dnia na dzień, by przeżywać to samo. Znamiona wypalane przez słońce, rutyna gojących się co wieczór ran. Narastające w gardle, nieprzyjemne drapanie. Coraz bardziej syczący oddech. Chęć śmierci.

Agonia.

Przecież już dawno powinien umrzeć! Przecież już dawno powinien opaść z sił, wydać ostatnie tchnienie, ostatnią niemą prośbę . I kiedy już tylko ta jedna myśl zaczęła mu towarzyszyć, nastał zmierzch. Zmierzch jego męki.


Wolność.

sobota, 30 sierpnia 2014

Hunting wpr.1

Witam, robaczki. Dawno mnie tutaj nie było. Tak, wiem, obiecałam przez wakacje nieco zwiększyć aktywność. Udało mi się jednak znaleźć pracę, a w przerwach od niej... Korzystałam ile się dało z możliwości spotkania się ze znajomymi. No cóż, tak wyszło. Częsta nieobecność w domu nie sprzyjała mojej wenie. Mam jednak dla was coś nowego i kilka napoczętych cosiów maści wszelakiej w zanadrzu, dlatego w miarę możliwości w najbliższym czasie ponadrabiam zaległości :)
Ten coś na dobry początek jest już rozdziałem, a nie tylko epilogiem, jakby się mogło wydawać. Ten coś będzie miał zdublowany pierwszy rozdział. Dlaczego, zapewne spytacie... A no dlatego, że tak sobie mój wen uroił. Dubel tego rozdziału jest już w fazie tworzenia i, prawdę mówiąc, powstał przed tym tutaj. Uznałam jednak, że to się bardziej nadaje na wstęp. Krótkie to to może, żywię jednak nadzieję, że klimacik złapiecie i wam do gustu choć trochę przypadnie *^* Pairing wyjdzie przy następnym rozdziale, aczkolwiek dla nikogo zaskoczeniem być nie powinien, bo jest aż nazbyt oczywisty w stosunku do moich upodobań... Blarg, muszę się stać mniej przewidywalna... Kiedyś xD
Przy okazji obiecuję też nadrobić swoje zaległości czytelnicze, bo jakoś tak się złożyło, że i prześledzić waszych tworów nie miałam zbytnio czasu ;.; ostatnio tylko ze 3 opowiadania z bloga Kity i Aoi nadrobiłam ;.; Obiecuję poprawę! ♥

Enjoy~


Ciemność.

-Hej, Emily! Pośpiesz się, bo nie wyrobimy się na ślub!
-Już idę, już idę... Spokojnie! - kobieta zaśmiała się dźwięcznie, biegnąc lekko w stronę samochodu. Szyfonowa, zwiewna sukienka oplatała się gładko wokół jej nóg, a delikatny, karmazynowy szal tworzył coś na wzór zmysłowej poświaty wzdłuż smukłych ramion.
Było chłodne, zimowe popołudnie. Słońce świeciło pełnym blaskiem, otaczając migoczącą aurą złocieni wypłowiałe źdźbła trawy i nagie gałęzie potężnych śliw i koegzystujących z nimi drobnych jabłoni. Nawet mocarny kasztan, stojący tuż obok ganku, poddał się szalejącym nocami przymrozkom i opuścił ostatnie liście.

Zapach wilgoci.

-Whoa, stary! Co ty tu robisz? Jak się masz, chłopie?! Dawno się nie widzieliśmy! - odezwał się podekscytowany głos wysokiego mężczyzny. Jego oczy świeciły się w blasku przygaszonych lamp, a uśmiech odzwierciedlał wszystkie wypite tego wieczora drinki i lampki szampana.
-Wszystko po staremu, tylko wypłata na troje...
-Troje..? Nie mów..! Na prawdę?! - krzyknął podekscytowany i zaśmiał się cwaniacko. - No, no... Widzę naszej gwiazdeczce nieźle się powodzi. Kiedy?
-Za dwa miesiące...
-Jak Cię młode o bezsenność przyprawi, to zapraszam do siebie! Powspominamy nieco stare, dobre czasy. - Jego twarz nabrała bardziej serdecznego wyrazu.

Przeszywający chłód.

-Hej... Kochanie, hej, obudź się! - kojący, kobiecy głos. Nieco niecierpliwy, jakby przesiąknięty paniką. - Kochanie, masz gościa...
-Kto..? Która godzina..? Kto tu się pcha w środku nocy?
-Najwidoczniej coś ważnego... Chyba... Chyba coś się stało, skarbie.
Kilka sekund walki z pomiętą pościelą, by wreszcie podnieść się z łóżka. Pośpieszne kroki po zimnej posadzce i wreszcie...

Dźwięk przemykającego przez szczeliny wiatru.

-Kiedy do tego doszło?
-Trzy dni temu. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu, przysięgam! Gdybym mógł... Gdybym był wtedy na miejscu..!
-Spokojnie. Już i tak żaden z nas tego nie zmieni. Przygotuję Ci pokój. Odpocznij.
Ukłucie żalu, zastępowane na przemian podświadomą paniką i gromadzącym się smutkiem. Dopadająca bezradność. Emocje, które należało poskromić. Ukryć pod maską siły i wytrwałości. Dla rodziny. Dla bliskich.

Promieniujący ból w klatce piersiowej.

-Ktoś tam jest?!
-Sprawdźcie z tyłu!
-Czy słyszy mnie pan?!
-Zabezpieczcie miejsce!
-Uwaga!!!
Nad głowami rozległ się głos łamanych gałęzi.
-Dwoje rannych!
-Tu jest kobieta. Szybko, trzeba ją wydostać!
-Ciężarna... Podajcie tlen i wydostańcie ją stąd!
Chaos. Zewsząd dobiegające krzyki spanikowanych ludzi i zdesperowanych sanitariuszy. W tle trzaskające płomienie, przysparzające niepewności. Dobiegające z nich niemalże kojące ciepło.
Pożar..? Nie. Wypadek. Gdzieś był wypadek.


Zimno spływających wzdłuż nadgarstków strużek krwi.

~*~

P.S. Planuję tu fikcję pełną parą, proszę więc się nie dziwić mooocnym nagięciom rzeczywistości.
P.S.2. Dla fanów D'espowych też się coś niedługo znajdzie, aczkolwiek... Chyba będzie tak, jak z Abyss. Raz na jakiś czas jakiś shot, a tak skupię się na serii, inaczej stracę klimat tego opowiadania, a nie chciałabym :c
P.S.3. Dziękuję za ponad 10k wyświetleń! *^*

poniedziałek, 24 marca 2014

Best Friends (Reituki)

Sama nie wierzę, że napisałam cokolwiek z tym pairingiem, bo jestm kompletnym przeciwnikiem opowiadań z Gazetto, ale... To jakoś tak samo wyszło .__." Po prostu w pewnym momencie napłynęły słowa, spisałam je na kartkę i było takie "Och! To musi być opowiadanie z Reitą i Rukim w roli głównej!". Najzwyczajniej w świecie nikt inny mi tak dobrze tu nie pasował.
Tak więc macie, nasyćcie swe shonen aiowe umysły moim miernymi wymysłami.

Well, w zasadzie uparłam się, by skończyć to opowiadanie na "teraz zaraz natychmiast", ponieważ mam urodziny i postanowiłam sama sobie prezent zrobić xD
Kolejność opowiadań (pasek na górze) zapewne ulegnie zmianie. Niestety Moon Child (wybacz, Kito, wybacz, Hoshii) zostanie wypchane gdzieś pod koniec. Potrzębuję na to dużej dawki weny, jeszcze większej dawki cierpliwości i 3 dni z zarwanymi nockami, by to napisać jak należy. Do matur nie mam dostatecznie dużo czasu... Ale później będę miała najdłuższe wakacje w życiu, więc...xD

A tymczasem...
~Enjoy
-Odpocznij trochę. - Powiedział łagodnym głosem, stawiając na biurku obok mężczyzny kubek z parującym napojem.
-Już prawie kończę. - Odpowiedział zdawkowo, po raz trzeci tego wieczoru.
Blondyn położył mu jedynie dłoń na ramieniu, w geście mającym dodać otuchy, po czym opuścił pokój, zostawiając przyjaciela sam na sam z jego poezją.

Zawsze tak było. Gdy tylko nadchodził okres przerwy między nagrywaniem a koncertami lub koncertami a nagrywaniem, wokalista zamykał się u siebie i poświęcał pracy jeszcze więcej uwagi. Pisał teksty jak robot, by na koniec każdego dnia wszystkie i tak znalazły swe miejsce obok pokaźnej sterty zmarnowanej makulatury. Izolował się od świata, którego nie rozumiał, wyjawiając swe obawy wyłącznie za pomocą słów wykaligrafowanych eleganckim piórem na nieskazitelnie białym papierze. Pisał, aż w końcu jego myśli uformowały się w satysfakcjonującą treść. Nie musiały satysfakcjonować nikogo poza nim samym. Jego muzyka była nim. Z czasem jednak on sam przestał wiedzieć, co go trapi.

Na początku ich znajomości nikt nie miał nic przeciwko nadgorliwości młodego muzyka. Podziwiali go za energię i poświęcenie. Wówczas podział obowiązków w zespole dopiero się z wolna kształtował, dlatego jego chęć do działania bardzo im pomagała. To on pisał i dawał pomysły na melodie do swych słów. To on wybierał stroje, by z czasem zacząć je nawet samemu projektować. To on zawsze dbał, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Miał niepisaną pozycję lidera.

Z każdym kolejnym nagraniem zgarniał na siebie coraz więcej. Zaczął uczyć się gry na różnych instrumentach, pobierał lekcje rysunku i projektował okładki albumów. Początkowo nie stanowiło to żadnego problemu dla pozostałych. Gdy zagrał zarys melodii łatwiej było się innym dostosować do jego wizji utworu. Wspólnymi siłami, składając pomysły każdego z osobna, tworzyli kolejne piosenki. Odzwierciedlały one duszę zespołu. Wszystkich razem.
Z czasem jednak jego pracowitość zamieniła się pracoholizm, a zespół stał się obsesją. Przestało go interesować cokolwiek innego. Opinie przyjaciół coraz mnie go obchodziły, a fani stali się nieskazitelnym rynkiem zbytu.
Oddalał się od przyjaciół. Oddalał się od społeczeństwa. Oddalał się od samego siebie. Niegdyś zgrana paczka przyjaciół, dzieląca wspólne pasje i cele, stała się zlepkiem pustych skorup, powleczonych fałszywą serdecznością. Idąc w ślad za wokalistą, stali się wypranymi z emocji profesjonalistami. Maszynką do zarabiania pieniędzy w rękach korporacji.
Niegdyś czepiący radość z każdej wspólnie spędzonej chwili, z każdego koncertu, nowego nagrania. Teraz podchodzili surowo nawet do własnego odbicia w lustrze. Perfekcyjność. Więcej perfekcyjności. Byli zbyt perfekcyjni w oczach innych i własnych.
I przywdziewali tę perfekcję za każdym razem, gdy wychodzili na scenę, by tuż po zstąpieniu z niej wtopić się w szary tłum i oddać doraźnym przyjemnościom. Zasłużyli na to, by cieszyć się życiem. Problem w tym, że nie potrafili już odczuwać szczęścia.

Banalne marzenie nastoletniego chłopca o sławie gwiazdy rocka stało się ich przekleństwem. Żaden z nich nie wyobrażał sobie takiej przyszłości. Chcieli być rozpoznawalni. Chcieli móc utrzymać się z pasji. Chcieli stać się ikoną idei, która przewodziłaby tłumom. Udało im się. Osiągnęli wszystko. I gdy już zdążyli się tym nasycić, ów „wszystko” najzwyczajniej ich znudziło. Znudzenie popchało ich do szukania nowych wrażeń. Jedni zaczęli bawić się do upadłego na stanowczo za głośnych imprezach, oprawionych przesadną dawką alkoholu, inni zaś poszukiwali bardziej ekstremalnych wrażeń. Sporty wyczynowe, szybka jazda. Wszystko to, by na koniec nie czuć już nic. Nawet adrenaliny. Banalne marzenie nastoletniego chłopca zapędziło ich w apatię.
Pozbawieni ludzkich odruchów, kryjący się za wrażliwością ludzie. Bo przecież muzyk musi być wrażliwy. Muzyk rozumie ból i cierpienie. Muzyk rozumie, jak to jest, gdy doskwiera samotność. Przez jakiś czas tego nie pojmowali. Na ułamek swego życia zapomnieli, jak to jest, gdy świat wali się nam całą swą upapraną i wyniszczoną konstrukcją na głowę. Przez jakiś czas mieli siebie i mogli na sobie polegać. Były wzloty i upadki. Zdarzało im się egzystować na granicy skrajnego ubóstwa i zapożyczać na, wówczas, kosmiczne kwoty u znajomych i szemranych osobistości, byle tylko mieć za co się utrzymać. Wtedy jednak nie potrafili się tym przejmować. Nie martwiło ich to i nie przyprawiało o migreny, jak obecnie chordy piszczących dziewczynek. Po prostu czerpali maksimum korzyści z każdego swojego czynu. Korzyści emocjonalnych. Carpe diem.

Teraz już by tak nie potrafili. Fani ich męczyli. Stojąc na scenie zgrabnie pilnowali swego terytorium, nie dopuszczając do niego nikogo spoza własnego stada.
Fanservice, który na początku stanowił dla nich krępującą zabawę i był powodem do powstawania późniejszych anegdot, teraz przyprawiał ich o dreszcze obrzydzenia. Momentami wręcz sprawiał, że czuli się jak tanie uliczne kurwy.

Tylko jeden z nich wciąż starał się pielęgnować pierwotne ideały. Opanowany blondyn, którego łatwo rozweselić, a jeszcze łatwiej zawstydzić. Wciąż krążył wokół swoich towarzyszy ze zmartwioną miną, zabiegając, by było jak dawniej. Lecz nawet jego najbliższy przyjaciel, niegdyś najbardziej pozytywna dusza w zespole, nie potrafił już uśmiechać się jak kiedyś.
Każdy zmierzał we własną stronę.

Wiedząc, że nie uratuje wszystkich naraz postanowił skupić się na jednym celu. Na tym, w którym wciąż tlił się maleńki płomyk dawnego zapału. Przygasający żar, który go do siebie przyciągał jak światło ćmę.
Pewnego dnia po prostu bezceremonialnie wprowadził się do Rukiego, obwieszczając mu, że jego mieszkanie zostało zalane. Nie pytał o zgodę i nie czekał na odmowę. Wniósł swoje rzeczy i już tam zostały. Wokalista szybko przyzwyczaił się do jego obecności. Reita przygotowywał większość posiłków, podczas gdy on, jak zwykle, zajmował się pracą. W chwilach, gdy już brakowało mu inspiracji, po prostu pałętał się między pokojami obserwując, co porabia przyjaciel, by następnie wrócić do pisania. Basista stał się swoistym okazem mitycznej Muzy dla tekściarza. I choć nie był tego świadomy, wciąż starał się z całych sił, by go wesprzeć.
Sam miał w zespole niewiele do roboty. Wciągu całej swej kariery skomponował raptem dwa utwory. Nie był w tym najlepszy i go to zbytnio nie pociągało. Lubił grać i odtwarzać dźwięki napisane przez innych. Mógł wtedy kawałek po kawałku odkrywać emocje, kryjące się za poszczególnymi tonami. Uwielbiał rozszyfrowywać emocje innych. Był niezwykle empatyczny i cieszyło go, gdy dzięki temu udawało mu się zrozumieć drugiego człowieka lepiej. Dlatego tylko przychodził na próby i uczył się kolejnych partii poszczególnych utworów.


Tymczasem nadszedł kolejny rok żmudnej pracy. Następne, monotonne dwanaście miesięcy pełne nowych postanowień. Styczeń minął w zawrotnym tempie, a terminy kolejnych wydawnictw goniły na każdym kroku. Nie to jednak było tym razem priorytetem Akiry. Święta spędził na wielu rozmyśleniach i wraz z nadchodzącym miesiącem postanowił wcielić swe plany w życie. Chciał postawić wszystko na jedną kartę. Albo zespół dzięki temu zacznie wracać do formy, albo będzie jak dawniej, tylko z wykluczeniem jego osoby. Przestawało mu to robić różnicę i ten właśnie fakt go najbardziej przerażał. Bał się tego, że któregoś dnia się obudzi i nie będzie potrafił dostrzec rozkosznie migoczących promieni słońce za oknem, nie dosłyszy radosnego śpiewu ptaków i nie ujrzy łagodnej twarzy wokalisty. Bał się, że jedyne, co będzie widział, to odcienie szarości i czerni. Że stanie się uczuciowym daltonistą, jak jego przyjaciele.

Dlatego też gdy tylko nadarzyło im się mieć kilka dni wolnych, zaczął przygotowania. Kupił kilka nietypowych dla jego kuchni składników, zaszył w swym starym mieszkaniu i zaczął próbować swych sił. W międzyczasie przewędrował przez szereg centrów handlowych, tych bardziej i mniej luksusowych, odwiedził kilkadziesiąt stron internetowych, obdzwonił przyjaciół.
Nie miał w zamiarach tworzyć nic okazałego. Wiedział, że to nie będzie miało sensu. Tylko prosty upominek. Prosty, ale szczery.

Gdy nadszedł wyczekiwany przez niego dzień, wrócił do Takanoriego. Wszedł do domu jak gdyby nigdy nic i rozgościł się w kuchni, na swym stałym miejscu przy blacie. Zaparzył sobie kawę, spokojnie ją wypił i przejrzał poranną gazetę. Zachowywał się dokładnie tak, jak zawsze, by w najmniej spodziewanym momencie odwiedzić wokalistę.

Zapukał cicho do jego drzwi i poczekał, aż ten mu je otworzy. Trwało to krótką chwilę, gdyż Ruki nie był przyzwyczajony do tego, że Reita puka. Zawsze wchodził bez pytania, zostawiał mu na blacie herbatę i wychodził. Na jego twarzy odmalowało się tym większe zdziwienie, gdy już swego lokatora ujrzał.
-Wszystkiego najlepszego. - Powiedział łagodnie, podając wokaliście okrągłą tackę, na której ustawiony był kubek gorącego espresso, talerzyk z czekoladowym ciastkiem i mały pakunek.
Basista był wyraźnie zadowolony z reakcji. Chciał go zaskoczyć.
-Wiesz, że nie obchodzę urodzin. - Odpowiedział.
-Wiem. - Przytaknął blondyn, patrząc na niego ze spokojem.
-Więc dlaczego składasz mi życzenia? To bez sensu.
-Byś wiedział, że o nich pamiętałem. To rocznica Twojego przyjścia na świat. Twojego początku. Początku wszystkiego, co z Tobą związane. Nie pamiętać o tym to tak, jakby mieć w dupie całą Twoją egzystencję. Twoje losy i znaczenie w moim życiu. A znaczysz dla mnie naprawdę wiele. Jestem wdzięczny, że mogę to wyrazić chociażby prostymi pozdrowieniami.
-Jesteś dziwakiem, Rei. - Oświadczył Taka, z lekkim rozbawieniem.
-Wiem. - Uśmiechnął się ciepło i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi.
Ruki stał jeszcze przez chwilę w miejscu, zanim wrócił do pisania.
„Dziwak”, pomyślał.

Nie minęło kilka chwil, gdy powstała kolejna piosenka. Jeden z tych tekstów najbliższych autorowi, którym nie chce się dzielić z nikim, poza jego adresatem.
Nie minęło kilka chwil, a do trzech krótkich zwrotek, przeplatanych prostym refrenem, powstała również melodia.
Nie minęło kilka chwil, a wokalista siedział naprzeciwko przyjaciela i swym głębokim, niskim głosem odśpiewywał kolejne wersy w akompaniamencie starej gitary.

W tych kilku słowach wyraził cały ból, jaki się w nim kłębił w ostatnich latach. Całą frustrację, wywołaną sytuacją między członkami zespołu, całą bezradność, jaką w tej sprawie odczuwał i wdzięczność. Wdzięczność do Akiry za to, że on jeden pozostał niezmieniony. Ruki bał się zmian, więc by ich nie zauważać po prostu pracował. Nieustannie szukał zajęcia, które pochłonie jego myśli. W kolejnych akapitach opowiadał o tym, że z czasem jego umysł zaczęł podążać w innym kierunku. Ku przyjacielowi.
Reita zaś słuchał tej cichej opowieści jak zauroczony, patrząc wokaliście głęboko w oczy.

I nie minęły sekundy od wypowiedzenia ostatnich fraz, gdy ich ustna bezwiednie połączyły się w subtelnym pocałunku.

Bliźniacze metalowe krążki zawieszone na srebrnym łańcuszku zaś przyjemnie chłodziły ich rozpalone karki.

poniedziałek, 10 marca 2014

Offtop

Wasza Tsuu ma wiele pomysłów na życie (i jego marnowanie...) na raz. Od dłuższego czasu zdarza mi się też popisywać, na bliźniaczym blogu, recenzje przesłuchanych albumów. Jako, że pierwotnie był to blog poświęcony innemu rodzajowi mojej "tFUrczości", a od dość dawna nie miewam weny do pisania rymowanek, przerobiłam go po prostu na blog ogólnotematyczny i robię z niego swoisty śmietnik. Jeszcze tylko brakuje, żebym zaczęła z niego korzystać jak z wirtualnego pamiętnika... x.x"

Wracając do tematu - jeśli mielibyście ochotę, w przypływie skrajnej nudy, poczytać coś, co opowiadaniem nie jest, zapraszam:
Dzisiejsza recencja KAMIJO - Symphony of The Vampire

Recenzja Sadie - MADRIGAL DE MARIA
Recenzja KAMIJO vs Jupiter - Louise i CLASSICAL ELEMENT

Wiem, że to idzie mi jeszcze gorzej niż opowiadania, no ale... Kiedyś się nauczyć takich rzeczy też muszę, a to najprzyjemniejsza metoda na to xD
Reszta cosiów na tamtym blogu nie jest warta uwagi >.>


BTW, widzę, że chyba nie do końca wam przypadło do gustu Imagination, bo nawet żadnych "haczyków" pod tekstem nie ma ;.; Cóż, mam nadzieję, że z kolejnymi rozdziałami wam jednak się troszkę spodoba, bo wydaje mi się, że będzie ciekawsze, niż Abyss, a tam miałam zaskakująco dużo czytelników i komentarzy! ^^
Jakby kogoś zainteresowało - przy opisie obrazu z prologu do Imagination inspirację czerpałam z tego zdjęcia Tsukasy:
Wiem, że nie jest to dokładnie to, co w opowiadaniu, jednak nie miałam zamiaru charakteryzować fotografii. Nagięłam kilka szczegółów do swoich potrzeb. Po prostu Tsukasa jest taki idealny! *^*

sobota, 8 marca 2014

Imagination - prolog

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO WSZYSTKIM KOBIETOM ♥

Łapcie prolog do opowiadania, o które pytałam w ostatnim poście. Tutaj jeszcze bez imion. Wtedy wypowiedziały się w prawdzie tylko trzy osoby, jednak zadecydowałam, że uczynię opowiadanie w pełni autorskim. Europejskie imiona mi bardziej pasują do klimatu, jaki będę się starała mu nadać...

Mam nadzieję, że mimo to znajdzie kilku czytelników i że was nie zawiedzie! ^^ Bo z własnego doświadczenia wiem, że jak pairing nie podejdzie, to ciężko się przełamać do czytania xD 

Rozdział jest niebetowany! Tak ku przestrodze, może być trochę błędów, sama sobie poprawiać tekstu nie umiem > <"

~Enjoy

~*~

Echo niosące cichy odgłos kroków, rozbrzmiewające gdzieś w oddali, za blaszanymi drzwiami. Metalowy szczęk zamka sąsiednich drzwi. Szelest kartek papieru poruszanych lekkim strumieniem wiatru, wywołanego przez przeciąg, gdzieś w kącie pomieszczenia. Wszechobecny zapach rozpuszczalnika i farb, wymieszany z lekko miętową, drażniącą wonią wilgoci. Przenikający do wnętrza każdej komórki ciała chłód. Światło padające bladym strumieniem z wiszącej na zniszczonym kablu, pożółkłej żarówki.
Szorstkie palce zaciśnięte na drewnianej rączce. Cieniutki pukiel wiewiórczego włosia, subtelnie muskający podstarzałe płótno, z dbałością zakreślał kolejne kształty.
Kolory w mieszalniku zdążyły lekko przyschnąć. Nie robiło mi to już jednak żadnej różnicy. Właśnie kończyłem swoje największe dzieło. Lata spędzone w zagraconej piwnicy wreszcie nabierały sensu.

Jestem zawodowym malarzem. Od ukończenia studiów zarabiałem na życie sprzedając obrazy i organizując wystawy. Nie byłem zbyt znany wśród szarego tłumu, jednak grono koneserów potrafiło docenić moje prace. Rzecz w tym, że ja sam zawsze uważałem, że nie ma w nich czego doceniać. Największą popularnością cieszyły się moje portrety. Tak naprawdę były one jedynie kolejnymi próbami odzwierciedlenia wizji, prześladującej mnie chyba od urodzenia. Starałem się uchwycić obraz, jednak za każdym razem w połowie wykonywania szkicu mi umykał. Zupełnie tak, jakby nigdy owego wyobrażenia nie było.
Teraz po raz pierwszy udało mi się go uchwycić. Wyraźnie zarysowane kości szczęki, zapadnięte, ale nie wychudzone, policzki, zgrabny nos i lekko przymrużone powieki. Oczy w kolorze błękitu Thenarda sprawiały wrażenie bystrych i stanowczych. Jego spojrzenie przeszywało na wylot nawet z obrazu. Ponętne usta, lekko zaciśnięte w geście nieustępliwości. Oliwkowa cera, mieniąca się żywymi, świeżymi odcieniami. Delikatna i nieskazitelnie gładka. Nieco dłuższe hebanowe włosy, przełamane refleksami ochry i miedzi. Grzywka lekko przysłaniająca lewą część twarzy.
Strój w stylu wiktoriańskim, z odrobiną renesansowego akcentu. Koszula z drobną, koronkową stójką i nie wybijającym się na pierwszy plan żabotem, marynarka z drobiazgowym złotym haftem na kołnierzu i pasujący do jego tęczówek, grawerowany lapis-lazuli oprawiony w złoty kolczyk.

Poświęciłem na ten malunek ostatnie 3 tygodnie, ignorując zewsząd o mnie bijący świat. Nie odbierałem telefonów, nie pokazywałem się w galerii, nie otwierałem nikomu drzwi.

Tylko ja i on. Mój ideał. Odzwierciedlenie moich odwiecznych ambicji.

Pierwszy raz w życiu poczułem się tak spokojny, oczyszczony z całego napięcia i wątpliwości. Wreszcie ujrzałem to, czego do tej pory nie potrafiłem dostrzec. Zupełnie tak, jakbym wkroczył w nowe życie.

Nowe życie pełnie nieoczekiwanych zwrotów akcji, nieznanych dotąd emocji, pasji i ekscytacji.


wtorek, 25 lutego 2014

Zapowiedź

Robaczki, mam do was malutkie pytanie. Zaczęłam wczoraj pisać nowe opowiadanie. Na razie mam jednostronicowy prolog i tej samej długości pierwszy rozdział. W zasadzie nie zapowiada się to długa seria i będzie oparta na takich miniaturkach. Zanim jednak zacznę publikację, chcę się zapytać, czy łatwiej będzie się wam czytać, jeśli bohaterów przypiszę do członków zespołu D'espairsRay czy mogę im bez obaw nadać inne imiona i zrobić z tego opowiadanie w pełni autorskie? Przyznam szczerze, że trochę wzorowałam jedną z głównych postaci na Tsukasie, jeśli o wygląd chodzi, jednak do samego klimatu tego zbioru bardziej pasowałyby mi europejskie imiona... Bedzie w nim nieco tajemnicy i odrobina fantastyki... Tudzież dużo fantastyki, jeszcze nie wiem, co mi strzeli do głowy xD

Jeśli się nie będziecie mogli zdecydować, to pod koniec tygodnia wrzucę wam prolog. Tam i tak nie padają żadne imiona, więc może wtedy łatwiej wam będzie się określić ;.;


Dodatkowo pragnę ogłosić, że właśnie zaczęłam pisać opowiadanie wraz z Yuuki. Cóż, nie mogę wam obiecać, że będziecie w stanie je doczytać do końca, ale mogę wam przyżec, że... Że będzie głupkowate xD Staramy się je utrzymać w konwencji kiczowatego horroru, więc... xD I taak, będzie o d'espa, tylko nieco mniej typowy pairing, niż mój uwielbiony Zero x Hizu :3



środa, 19 lutego 2014

Abyss - EPILOG

Tak, to już ostatni rozdział Abyss. Mam nadzieję, że seria choć trochę przypadła wam do gustu. Wiem, że ciężko się to czytało (zwłaszcza ostatni rozdział). Nie obiecuję, że kolejnych moich opowiadaniach będzie inaczej - piszę głównie wtedy, gdy mam doła. Dla mnie negatywne emocje są najlepszym motywatorem weny.
Przyznam szczerze, że nie wiem, czy wyrobię się ze skończeniem czegokolwiek do końća przyszłego tygodnia. Mimo ferii kompletnie nie mam na nic czasu. Oprócz przygotowywania się do matury mam jeszcze sporo dodatkowych spraw związanych z moją stroną... Ale o tym kiedy indziej > <"

Na górze strony (tuż pod nagłówkiem) macie wypisanych kilka tytułów. Czy jest coś, co szczególnie przykuło waszą uwagę i zaintrygowało? Za wyjątkiem Moon Child... Na prawdę obiecuję, że to postaram się skończyć jako pierwsze, Kita Q.Q

...Enjoy~

~*~

Płatki kwiatów wiśni w nostalgicznym geście unosiły się na wietrze. Okalały okolicę delikatną szatą, nadając jej niemal mistycznego wyglądu.
Czy to właśnie tak 2 lata temu czułeś się na pogrzebie swojej niedoszłej żony? Urzeczony?
Nie… To nie możliwe. Ty zapewne, w całej swej egoistycznej doskonałości, nie czułeś nic. Ślepo wierzyłeś w to, że da się nic nie czuć i za tym podążałeś przez całe swoje życie. Ja jednak, spoglądając teraz przed siebie, wspominając twoją podobiznę, silnie zarysowane kości szczęki, delikatne, ponętne usta i smutne spojrzenie… Nie potrafię zdobyć się na obojętność. 

Nigdy nie potrafiłem. Nie wobec ciebie.
Ale ty tego nie zauważałeś. Ty potrafiłeś jedynie zatracać się coraz bardziej w sobie i w swych urojonych ideałach.

Perfekcyjnie oschły. Perfekcyjnie opanowany. Bez skazy.

Bez skazy na własnym obliczu, jednak z ogromną raną w sercu, której nie dałeś nikomu uleczyć. Nawet mi, mimo całego zaufania, jakim mnie obdarzyłeś. Wiedziałem o tym. Cały czas wiedziałem, że mnie cenisz.
Jako przyjaciela. Nigdy nie spodziewałem się, że mogłoby być inaczej. Nigdy nawet nie próbowałem żywić takiej nadziei, nie chcąc się zawieść na własnych oczekiwaniach. Ale tamtego dnia postanowiłem zawalczyć. Chciałem postawić wszystko na jedną kartę.
Wóz albo przewóz.

Ty jednak nie dałeś mi ku temu szansy…

Nawet nie wiesz ile razy od tamtego momentu żałowałem, że nie dałem się ponieść tym uczuciom znacznie wcześniej. Zanim to wszystko zaczęło się sypać. Zanim twoja krucha samokontrolaległa w gruzach. 

Zawiodłem. Zawiodłem i jako przyjaciel i jako osoba, która darzyła Cię uczuciem.

Zawiodłem ciebie. Zawiodłem siebie. Zawiodłem zespół. Zawiodłem twego syna.
On też tu jest, wiesz? I w przeciwieństwie do mnie miał odwagę stawić ci czoła już pierwszego dnia. Jak tylko odszedłeś. Ja miałem wątpliwości jeszcze dzisiaj. Bałem się, że zbezczeszczę to miejsce swoją obecnością. 

Twoje sacrum.

Teraz jednak, spoglądając na masywną marmurową płytę, na której wyryty został prosty cytat z jednego z napisanych przeze mnie utworów wiem, że to jedyna okazja, by móc się z tobą pożegnać. Wiem, że więcej tu nie wrócę. Nie będę w stanie. 

Czas na zmiany. 

Muszę wreszcie pogodzić się z tym, że ciebie już nie ma. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Mam nadzieję, że pozwolisz mi iść dalej. Nie chcę tkwić w miejscu. To zbyt bolesne.
Daj mi odejść…
…tak jak ja pozwoliłem na to tobie.

Żegnaj.

~*~

środa, 12 lutego 2014

Moon Child - prolog.

To jest tylko krótka zapowiedź całego opowiadania. Nie będę go raczej dzielić na części. Postaram się je zamieścić od razu  w całości, chyba że nie będę w stanie go bardzo długo dokończyć. Ten fragment umieszczam tu tylko dlatego, że oprócz niego mam skończony wyłącznie epilog do Abyss i nie mam zielonego pojęcia, kiedy będę miała czas cokolwiek więcej napisać. Wybaczcie, ale moje życie od dłuższego czasu krąży wokół matematyki... Niech przepadnie ten, kto wymyślił maturę.

Przy okazji pragnę powitać dwie nowe duszyczki w gronie obserwatorów bloga~! *^* Heyo~! ♥

Ach, tak... Internet już odzyskałam, ale tak dla odmiany nie mam pakietu office, bo mi wyłączyli roczną licencję po niecałych dwóch miesiącach 8D taki tam troll ze strony Microsoftu... Mam nadzieję, że uda mi się wszystko napisać za pomocą skydrive'a, bo inaczej mam spory problem... Polski ustny sam się nie zda T^T

Z tego miejsca pragnę też oficjalnie przeprosić Kitę i zadedykować jej ten fragment Moon Child. Na prawdę nie miałam nic złego na myśli, Kita D:

P.S. To opowiadanie będzie jednym wielkim spoilerem! Dlatego zanim zabierzecie się za lekturę obejrzyjcie film, by moje wypociny nie spaczyły wam poglądów na niektóre sceny ;) Ten fragment również jest minispoilerem... Nie zamierzam w żaden sposób ingerować tu w fabułę oryginału, a jedynie opisać ją z nieco innej perspektywy i dodać coś od siebie pod kątem emocjonalnym... Mam nadzieję, że efekt końcowy was nie zanudzi x.x"
P.S.2 Odpowiedziałam na komentarze xD

~Enjoy
~*~
Kiedy Cię pierwszy raz spotkałem byłem małym dzieckiem. Toczyłem własną walkę o przetrwanie w świecie przepełnionym korupcją i niesprawiedliwością. Każdy dzień przepełniony był lękiem. Obawą, że mógłby być moim ostatnim. Strachem przed utratą tych, którzy się o mnie troszczą i o których ja sam się martwię. Dla których się poświęcam. By żyć musiałem kraść, zaciągać długi u ludzi nieznających litości. Ucieczka – tym były pierwsze lata mojego życia.
Ty zaś, niczym bóg wygnany z własnego królestwa, siedziałeś bezbronny,  zagubiony, spragniony, cierpiący… Ty też walczyłeś. Walczyłeś z całym światem, który nie mógł Cię przyjąć pod własną opiekę. Walczyłeś z samym sobą. Ta walka była dla Ciebie znacznie trudniejsza. Gdy się zobaczyliśmy wtedy, w starym magazynie przeznaczonym do rozbiórki, w którym z przyjaciółmi poszukiwaliśmy schronienia, przegrywałeś jedną z kluczowych bitw. Ty, przystojny, młody mężczyzna, pełen perspektyw i możliwości, niezwyciężony! poddawałeś się samemu sobie. Twoje życie było wieczną ucieczką przed wlokącym się za Tobą fatum. Przed własnym „ja”, które za wszelką cenę starałeś się unicestwić.

W tamtej chwili, gdy rozpocząłem niezobowiązujący dialog, witając się z Tobą nieśmiało, pomyślałem, że naprawdę mógłbyś zostać moim bogiem. Nie potrzebowałem wiele. Chciałem tylko żyć. Ty zaś zapewniłeś przetrwanie nie tylko mi, ale i moim najbliższym. Nauczyłeś mnie jak walczyć o swoje, jak się bronić, jak osiągać sukcesy. Nauczyłeś mnie też, czym tak naprawdę jest to, o co od urodzenia walczyłem. Płytka, usłana pasmem nieszczęść egzystencja, która w ostatecznym rozrachunku, nawet jeśli uda nam się spełnić te najbardziej ambitne marzenia, jest nużącym balastem. Uczyniłeś mnie podobnym sobie.
Przetrwaliśmy razem wiele ciężkich prób. Trwaliśmy przy sobie niezależnie od nastrojów, złej passy, kłopotów sprawiających wrażenie nie do pokonania.

Teraz wspólnie wypatrujemy pomarańczowego nieba. Pod płonącą gwiazdą wypowiadamy ostatnie życzenia, puszczamy wolno niespełnione marzenia i odprawiamy cichą spowiedź. Tylko sobie nawzajem.


Nikt więcej nie ma wstępu do naszego sacrum.
~*~

niedziela, 12 stycznia 2014

Abyss XVI

Wreszcie się doczekaliście! Mwahahaha jestem z siebie dumna... Może nie tyle z jakości rozdziału, co z samego faktu, że go wreszcie skończyłam! *^*
Jest to najdłuższy rozdział, jaki dotychczas napisałam i pewnie tylko jakiś mega shot będzie dłuższy od tego... Macie 10 stron z kawałkiem *^* Będzie jeszcze epilog, ale to już na serio dopiero, jak już odzyskam internet... Teraz publikuję z tego na telefonie i aż się boję patrzeć ile mi laptop na W8 zeżre z tego marnego pakietu (/_-)"

ROZDZIAŁ NIEBETOWANY. Jak przeczytacie to się dowiecie czemu... Chciałam po prostu dożyć publikacji D:

...chyba nic więcej wam do powiedzenia nie mam... Piosenek nie będzie, bo za duże ograniczenia związane z netem mam, by ich teraz szukać po YT...
Enjoy, and won't kill me, pls Q_Q

~*~
Wstałem wcześnie rano, jeszcze zanim Słońce na dobre wychyliło się z za horyzontu. Dni robiły się już coraz krótsza, a na niebie nieustannie wisiały ciężkie burzowe chmury. Uwielbiałem tę porę roku.
Potrafiłem godzinami wpatrywać się w wędrówkę ponurych obłoków i bez efektywną walkę naszej gwiazdy z nimi. Blade promienie raz po raz przebijały się z trudem przez gęstą masę. Z każdą dobą słabły. Przegrywały tę cykliczną walką z naturą planety, zsyłając na ludzi nostalgię. We mnie zaś w tym samym czasie wzrastała fascynacja i swoista lekkość ducha. Im późniejszą jesień wskazywały kartki kalendarza, tym lepiej się czułem. Wstępowała we mnie dziwna, nieokreślona energia. I chodź wiedziałem, że w miarę upływu godzin niebo się rozjaśni czułem się odświeżony.

Teraz, idąc przez miasto w wygniecionym T-shircie i jeansowej kurtce, rozkoszowałem się panującą wokół atmosferą. Mój umysł był idealnie czysty, a zmysły przepełnione doraźnymi wrażeniami.
Mój ubiór był po prawdzie nieadekwatny do panującej na zewnątrz temperatury, ale chłód i delikatna mżawka jedynie potęgowały doznania. Mogłem chłonąć bodźce z otoczenia całym sobą. Dzięki temu czułem się nieco lżej.

Wędrowałem już od blisko godziny. Podziwiałem rozchodzące się na boki wąskie, tajemnicze alejki, obserwowałem potęgujące się chmary ludzi na ulicach miasta, przyglądałem się ich pospiesznym ruchom i pozbawionym emocji twarzom. Uświadomiłem sobie, że poza powolnym tempem nic mnie spośród nich nie wyróżnia. Tak samo jak oni krążyłem pochłonięty własnymi sprawami, wykonywałem czynności niczym automat. W ogóle nie zastanawiałem się nad tym, co mnie otacza. Nie zastanawiałem się nad tym, jaki wpływ wywieram na swoje środowisko.

Podczas, gdy omal nie przegapiłem zakrętu postanowiłem przerwać rozmyślenia i na powrót skupić się na drodze. Moje osiedle było stosunkowo daleko od mieszkania wokalisty MUCC, ale nie miałem pieniędzy na taksówkę. Mogłem w prawdzie oskubać mu portfel na tych kilkaset yenów, bardzo by nie zubożał, jednak nie czułem takiej potrzeby. Spacer mnie otrzeźwił. Miałem na niego ochotę. Po kilku dniach spędzonych w zamknięciu musiałem się trochę dotlenić i rozruszać rozleniwione mięśnie.
Byłem już całkiem blisko. Miałem nadzieję, że uda mi się wszystko zrealizować tak, jak chciałem. Wymknąłem się z domu jeszcze zanim Tatsuro się obudził, więc mogłem mieć pewność, że nie powiadomi nikogo o mojej wyprawie. Wciąż była bardzo wczesna pora.

Z jego rozmów z Hizumim wynikało, że mój pierwszy cel od bladego świtu aż po późny wieczór przesiadywał pod naszym blokiem. Liczyłem, że i tym razem tak będzie.
Przyspieszyłem nieco kroku, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Niecierpliwiłem się, ale nie było to negatywne odczucie. Raczej perspektywa konfrontacji po wielu latach oczekiwania napawała mnie dziwnym podekscytowaniem. Wreszcie mogłem oczyścić się z tych wspomnień. Zamknąć za sobą jeden z niechlubnych rozdziałów własnego życia.

Ostatnia prosta i byłem na miejscu. Rozejrzałem się dookoła jednak nikogo nie ujrzałem.

Mój entuzjazm nieco opadł, jednak postanowiłem usiąść na ławce i trochę poczekać. Teraz za późno by dać za wygraną i sobie odpuścić. Moje postanowienia z ostatnich dni były zbyt mocno zakorzenione w mojej podświadomości. Nigdzie mi się przecież nie spieszyło. Miałem na to cały dzień, a nawet noc...
Po kilku długich minutach powietrze wokół nieco zgęstniało. Mżawka zamieniła się w lekki deszcz, którego krople łagodnie szumiały, nadając okolicy niemal romantycznej atmosfery. Woń ozonu stała się wyraźniej odczuwalna. Zaciągałem się nią ostrożnie, pozwalając rześkiemu powietrzu mnie z wolna wypełniać. Przymknąłem oczy.

Usłyszałem za sobą kroki. Ktoś szedł z wielkim ociąganiem, jakby niepewny swoich czynów, zmęczony. Uchyliłem powieki dopiero wtedy, gdy dźwięk zabrzmiał tuż przy mnie i raptownie ucichł.
Zlustrowałem stojącego przede mną mężczyznę beznamiętnym wzrokiem. Prawie nic się nie zmienił… I tak, jak zawsze, wkradł się w moje sacrum, burząc błogie chwile.
Przyglądał mi się roztrzęsiony, raz po raz otwierając usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale chyba nie bardzo wiedział co. Z trudem powstrzymałem, pchający się na moje wargi, kpiący uśmiech. W końcu jednak wykrztusił łamiącym się głosem:
-Michi…
-Shimizu-san. – Poprawiłem stosunkowo surowym głosem.
Po wszystkim, co zrobił, miałem prawo wymagać więcej szacunku i pokory.
-Czekałem na ciebie! – pisnął niemalże rozpaczliwie.
Puściłem tę uwagę mimo uszu, nie bardzo wiedząc jak powinienem ją skomentować. Dla mnie była kompletnie pozbawiona wartości. Czekał? Tak…
-W więzieniu zapewne to było twoje jedyne zajęcie. – Mruknąłem niezbyt uprzejmie, okrajając zdanie ze wszelkich form grzecznościowych.
Otworzył szerzej oczy dosłyszawszy tę uwagę.
-To… To nie tak! Ja naprawdę..!
Przerwałem mu srogim spojrzeniem, rzucając mu nieme pytanie „a jak?”.
-Przychodzę tu. Codziennie! Czekam! Ch… Chciałem…
-Przeprosić? Oczyścić swoje sumienie ze wszystkich grzeszków? Błagać o pomoc w rozpoczęciu nowego życia?
-Nie, to…
-W tym kraju ktoś z twoim życiorysem nie ma możliwości by dalej egzystować. Ktoś, kto dopuścił się takich zbrodni jest w tym społeczeństwie skreślony. Nie istnieje! Jest nikim! Chcesz mi wmówić, że wcale nie chodzi o pieniądze, dach nad głową czy opiekę? Chcesz mi wmówić, że to nie ma dla ciebie znaczenia? A może po prostu brakuje ci czegoś mocniejszego? Papierosy? Sake? Och, no nie mów… W geście desperacji chcesz sięgnąć po biały proszek? Musisz się niestety zadowolić mąką. Chociaż moim skromnym zdaniem żyletki lub most byłyby lepsze. W okolicy jest całkiem przyjemna rzeczułka, a kawałek dalej mamy autostradę…
-Wybacz mi! Nie chciałem..! To był wypadek! Ja naprawdę nigdy… Nigdy bym świadomie… - po policzkach spłynęły mu pierwsze łzy.
Jego głos z każdym kolejnym słowem łamał się coraz bardziej. Zaczął płakać niczym rozwydrzony bachor, któremu rodzic pierwszy raz w życiu udzielił reprymendy. I zapewne tak było. Pierwszy raz po latach dotarło do niego, co tak naprawdę uczynił i ile przez to stracił. Ta świadomość musiała być dla niego niczym smagający bicz. Tak żałosny…
Nic się nie zmienił.
-Pamiętasz jak do tego doszło? – zapytałem na powrót obojętnym tonem.
-Kkażdą… Każdą pojedynczą sekundę… - padł na kolana i schował twarz w dłoniach. – Wybacz mmi… - wył dalej.
-Pamiętasz co było chwilę potem? Pamiętasz wyraz ich twarzy? Przerażenie malujące się na obliczu Maru? Jej błaganie o to, byś się opamiętał? Byś ją zostawił w spokoju? Pamiętasz ten zdemolowany pokój? Pamiętasz ich krzyki, gdy tylko sięgnąłeś po nóż? Pamiętasz desperację w ich głosach? To, jak próbowali cię powstrzymać? Pamiętasz ich wrzaski, gdy już zacząłeś? Ten beznamiętny wyraz twarzy, gdy już byli na granicy? Gdy już im było wszystko jedno? Gdy same zaczęły błagać o śmierć?! Swąd krwi, który roznosił się wokół?! Pamiętasz?! – każde kolejne zdanie wypowiadałem coraz głośniej, aż w końcu mój ton był niemal zbliżony do krzyku.
Mówiłem twardo, bez zawahania. Nawet na sekundę nie spuściłem z niego wzroku. Napawałem się jego zbolałym wyrazem twarzy, jego szczerym, nic niewartym cierpieniem. Czułem chorą satysfakcję z tego, że doprowadziłem go do takiego stanu. Dla zaakcentowania tego wstałem z ławki i zatrzymałem się tuż nad nim. Górowałem pod każdym względem.
-Już dawno zdążyłem ci wybaczyć wszystko, co zrobiłeś. Wybaczyłem ci nawet to, że bez skrupułów zamordowałeś moją matkę i siostrę. To, że pozbawiłeś mnie rodziny. A raczej resztek jej iluzji. Zburzyłeś idealny świat wykreowany w wyobraźni dziecka, którym wtedy byłem. Wybaczyłem ci to, że przez ciebie stałem się tym, kim jestem. Albo nie... Tak właściwie to wcale nie jest wybaczenie. Przez te wszystkie lata raczej najzwyczajniej w świecie ci to zapomniałem. Wymazałem z pamięci emocje, jakie mną wówczas targały, hodując w sercu tylko jedno głęboko zakorzenione uczucie względem ciebie. Nienawiść. Nienawidzę cię całym sobą i tylko w śmierci nadzieja, że to się zmieni. Bo nie można nienawidzić czegoś, co nie istnieje, nie sądzisz, tato? – zakończyłem cierpko.

Pozostawiłem go samego sobie i ruszyłem w stronę budynku. Nie drgnął nawet o milimetr. Był sparaliżowany strachem.

~*~

Otworzyłem oszklone drzwi przy użyciu kodu policyjnego, żeby domofon nie dał sygnału o tym, że ktoś wchodzi do klatki. Przewędrowałem przez portiernię i skierowałem się ku schodom. Nigdzie mi się nie śpieszyło, więc mogłem się przejść. Nie przepadałem za windami dlatego korzystałem z nich możliwie jak najrzadziej.
Szóste piętro… Całe szczęście kondycja nabyta przez lata występów na scenie pozwalała mi przebyć taki dystans bez większego wysiłku. Już po kilku schodkach zaczynało mi jednak brakować atmosfery panującej na zewnątrz. Chciałem wyjść i jeszcze raz odbyć długi spacer.
Spojrzałem na zegarek – 10:15. Dojście tutaj i rozmowa z ojcem zajęła mi wyjątkowo dużo czasu. Przynajmniej mam teraz pewność, że nikt nie śpi. Zaczynałem układać w głowie liczne scenariusze tej rozmowy. Wcześniej jakoś nie miałem na to czasu… Było tyle rzeczy do przemyślenia, że nie miałem kiedy zacząć się martwić o tę część spotkania. Wiedziałem co mu muszę powiedzieć i o co zapytać. Nie wiedziałem jednak w jaki sposób to zrobić. Powinienem być uprzejmy? Najpierw przeprosić za zniknięcie i dopiero później delikatnie rozpocząć temat? Czy może od razu przejść do sedna, kompletnie okrajając swoją wypowiedź z subtelności?
Ostatnie schody… Zrobiło mi się troszkę cieplej, niż jeszcze przed chwilą. Postanowiłem wykorzystać tych kilka stopni by się wyciszyć i oczyścić umysł z wątpliwości.
Co ma być to będzie. Wszystko uzależnię od reakcji przyjaciela na mój widok i od tego, kto mi w ogóle otworzy drzwi.
Po raz ostatni wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze. Razem z nim powoli opuszczały mnie resztki zgromadzonych w ostatnich sekundach zmartwień. Na powrót stałem się opanowany.
…a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Chwilę później, wraz z metalicznym odgłosem otwieranego zamka, ta niepozorna bańska spokoju prysła.

~*~
Drzwi otworzyły się nagle. Nim zdążyłem się zorientować, co jest grane, mój policzek nieprzyjemnie piekł. Przyjrzałem się zdziwiony czarno-czerwonej czuprynie, która w całości przesłaniała twarz mojego napastnika. Chwilę później te same ręce, które wymierzyły mi cios oplotły mnie ciasno wokół pasa.
Niepewnie odwdzięczyłem się tym samym. Byłem kompletnie zbity z tropu. Potrzebowałem dłuższej chwili, by się pozbierać i zareagować w sposób kontrolowany i zorientować się, co się dzieje wokół mnie.

Odsunąłem Kisę od siebie na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz. Był cały zapłakany. Nie bardzo wiedziałem, czy to wyraz jego złości, czy też ucieszył się aż tak bardzo na mój widok. To drugie poddawałem wątpliwości. Zawsze zostawała jeszcze ulga… Tego jednego mogłem być akurat pewny, niepokoili się z powodu mojego zniknięcia. Powód wolałem jednak nie dociekać, bo na bank nie były satysfakcjonujące.
Złapałem go delikatnie za podbródek i w przypływie dziwnego impulsu ucałowałem go delikatnie w czoło, odsuwając z niego kilka zagubionych kosmyków. Jego wcześniejszy akt przemocy skierowany w moją stronę przemilczałem, chociaż musiałem przyznać, że wywarł na mnie pewne wrażenie. Młody ma ciętą rękę…

W drzwiach pojawiła się jeszcze jedna postać. Nieco wyższa, bardziej zgarbiona i ponura. Popatrzyłem na przyjaciela z niedowierzaniem. Wyglądał jak cień człowieka, jednak jego oczy wręcz płonęły. Odniosłem wrażenie jakby próbował mnie zabić samym tylko spojrzeniem. Przewiercał mnie nim na wylot, aż poczułem się nieswojo. Ciemnobrązowe tęczówki były otoczone czerwoną pajęczynką. Musiał nie spać od dłuższego czasu. Czyżby aż taki wpływ wywarła moja ucieczka? A może zdążył się już skontaktować z Tatsuro i ten wyśpiewał mu jak z nut wszystko, co miało miejsce na przestrzeni ostatnich dni? To by wyjaśniało jego irytację, jednak…
W jednej chwili uderzyło mnie dlaczego tak może być. To wcale nie dlatego, że się o mnie martwił. Nie dlatego, że nie dawałem znaku życia, a teraz pojawiam się jak gdyby nigdy nic, bez słowa uprzedzenia.
Spojrzałem na spłoszonego Kisę i szybkim ruchem go wyminąłem, idąc w kierunku Hizumiego. Chłopak złapał mnie delikatnie za rękaw, jednak widząc, iż nie zamierzam się zatrzymać puścił go niespiesznie.
Na początku chciałem Yoshidzie przyłożyć. I doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co tak bardzo mnie zirytowało w jego postawie. Zamiast jednak zmierzyć nasze siły w bezcelowej potyczce westchnąłem cicho stając naprzeciw niego i siląc się na maksimum spokoju wyszeptałem cicho:
-Przepraszam… - zagryzłem niepewnie wargę, unikając jego wzroku.
Bałem się, że gdy spojrzę w tę nienawistny ocean to utonę. Bałem się, że to mógłby być koniec mojego opanowania.
-Wejdźmy do środka. – Powiedział mocno zachrypniętym, głębokim głosem.
Aż mnie przeszły ciarki.
-Piłeś. – Stwierdziłem krótko, z nieskrywanym zniesmaczeniem.
Hizumi nigdy nie pił. A już na pewno nie w ilościach mających wpływ na jego stan zdrowia. Nie uznawał alkoholu jako stałej używki czy antydepresanta. Stronił od niego i niejednokrotnie gnoił mnie za to, że sam doprowadzałem się nim do stanu nieużyteczności. Dla niego to było nie do pomyślenia. Za bardzo troszczył się o swój głos. Za bardzo dbał o swoje zdrowie. Nawet na imprezach, gdy już wywierano na nim ogromną presję, popijał jedynie z wolna grzane wino, skarżąc się przy tym, że nieprzyjemnie drażniło mu gardło.

Teraz jednak było inaczej. Kuśtykał i podpierał ściany, idąc wzdłuż korytarza. Nie usłyszawszy odpowiedzi złapałem go za rękę i gwałtownie odwróciłem w swoją stronę.
-Dlaczego? – warknąłem.
-A dlaczego ty uciekłeś? – odpowiedział, krzywiąc się przy tym nieznacznie i zataczając pół kroku w tył.
-Och, błagam. Nie mów, że to był powód! – sarknąłem, kompletnie nie dowierzając w tę teorię.
Spojrzał na mnie wściekle i próbował wyrwać rękę chcą się oddalić. Gdy mu się nie udało podjął dalej:
-Ależ oczywiście! Przecież w tym domu każdy dba tylko o własną dupę! Nikt się o nikogo nigdy nie martwi! Bo po co?! Dla takiego oschłego dupka jak ty przecież nie warto sobie marnować życia! Po co niszczyć zdrowie?! – krzyczał, z trudem łapiąc oddech i opanowując napływające mu do oczu łzy. – Nie ma sensu się starać, gdy żyje się z kimś, kto tych starań nie chce. Po jaką cholerę ja w ogóle dawałem sobie nadzieję na to, że kiedyś będzie inaczej… Już dawno powinienem sobie odpuścić i nie powinienem pozwolić ci wpieprzyć się z buciorami w moje życie! – warknął, podsumowując.
Dopiero teraz zauważyłem, że na jego twarzy widniał kilkudniowy zarost, włosy miał w kompletnym nieładzie, a ubrania stanowczo do świeżych nie należały. Jego słowa jednak zabolały. I to zabolały na tyle mocno, by stłumić gromadzące się we mnie współczucie i pokorę, którą wywołał ten widok. Widok jego zapłakanej twarzy.

Przyszpiliłem go do ściany, trzaskając mocno dłonią tuż koło jego twarzy. Kisa drgnął przestraszony, gdzieś na granicy mojego wzroku.
-Przestań. Pierdolić. Głupoty. – Syknąłem, z trudem powstrzymując warkot, który próbował wydobyć się gdzieś z głębi mojego gardła.
-Och tak. Zapomniałem. W tym domu przecież to ciebie najbardziej wszystko gówno obchodzi. Zaznaczając, że ludzi traktujesz przedmiotowo. Nie dbasz i nie dostrzegasz nawet tych, którzy troszczą się o ciebie… - powiedział z porażającym żalem.
Jego spojrzenie na powrót stało się surowe, jednak teraz, gdzieś na jego dnie, kryła się rozpacz.
Jego postawa drażniła mnie coraz bardziej. Mój najlepszy… Mój jedyny przyjaciel, jedyna osoba, której kiedykolwiek w pełni zaufałem, która, myślałem, że zna mnie na wylot, twierdziła, że jestem pieprzonym egoistą. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele razy tylko dla niego przełamywałem swoje obawy i niechęć do ludzi! Ile razy musiałem walczyć sam ze sobą, ze swoją nieufnością, by móc go wesprzeć! Ile razy musiałem się złamać, by pozwolić mu na wspieranie mnie!
-A więc masz mnie za kogoś takiego? Za skończonego, bezlitosnego dupka, tak? – powiedziałem w sposób, który przeraził nawet mnie.
Oschle. Zimno. Cynicznie.
Spojrzał na mnie z lekką obawą. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mnie to dotknęło.
-Więc taki też będę. Dam ci prawdziwy powód byś mnie znienawidził. – Po czym znienawidzę samego siebie, dodałem w myślach.
Teraz jednak nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Czułem palącą furię. Miałem wrażenie, jakby powietrze stało się nagle nienaturalnie ciężkie. Musiałem włożyć niebywale dużo siły, by móc w ogóle oddychać.

Pociągnąłem Hizumiego za nadgarstek w kierunku najbliższej sypialni. Doskonale wiedziałem, co zaraz zrobię. Doskonale wiedziałem, że robiliśmy to już wiele razy. Doskonale wiedziałem, że mimo specyficznych upodobań obu stron – ten raz nie spodoba się żadnemu z nas. Doskonale wiedziałem, że to będzie kilka ostatnich chwil, które ze sobą spędzimy. Doskonale wiedziałem, że po tym już nigdy więcej nie będę miał prawa nawet ukradkowo spojrzeć w jego stronę.

I w najmniejszym stopniu o to nie dbałem.

Liczyło się tylko tu i teraz. Liczyło się tylko zaspokojenie moich ambicji, uspokojenie mojej zranionej dumy i danie upustu swojej złości. Zamknąłem więc spokojnie drzwi za naszymi plecami, czując jak z każdym kolejnym opanowanym gestem moje nerwy są coraz bardziej nadwyrężone. Dałem się kumulować tej irytacji. Hizumi zaś patrzył na mnie hardo, będąc w każdej chwili gotowym do rękoczynów.

Nie zamierzałem go jednak bić. Nie czerpałbym z tego żadnej przyjemności. Nie miałbym satysfakcji. Podszedłem do niego lekko i uśmiechnąłem w dość nieprzyjemny sposób zbliżając twarz do jego twarzy.
-Równowaga. – Powiedziałem stonowanym, lekko kpiącym głosem.
Nim się zdążył zorientować, co mam na myśli, pchnąłem go lekko w ramię. Nie miał nawet czasu, by zareagować, kiedy z całym impetem padł na łóżko, obalony przez alkohol i siłę grawitacji. Stęknął głucho, rozmasowując sobie plecy. Ja zaś w tym czasie obszedłem wypoczynek i nachyliłem się nad szafką nocną, wyciągając z niej kilka przedmiotów.
-Ty chyba nie zamierzasz… - zaczął mówić, gdy tylko dostrzegł, co trzymam w rękach, jednak zatkałem mu usta krótkim pocałunkiem.
Na zakończenie przygryzłem mu lekko wargę. Przyglądał się mi oszołomiony, dając mi jednocześnie chwilkę czasu na działanie. Musiałem go wprawić w szok, inaczej już dawno by stąd uciekł. Ja na jego miejscu bym to zrobił, znając swoje zamiary…

Nim się spostrzegł do jego lewego nadgarstka przyczepiłem żelazne kajdanki, których drugi koniec znalazł swoje miejsce na drewnianej ramie łóżka. Szarpnął się mocno, jednak niewiele mogło mu to pomóc. Odrzuciłem lubrykant gdzieś w kąt pokoju. Nie był potrzebny. Nie tym razem.
-Ty… Nie pierdol! Zamorduję cię popaprańcu… Najpierw spieprzasz nie wiadomo gdzie bez żadnego słowa, a teraz wracasz jak gdyby nigdy nic i chcesz się pieprzyć?! Po moim, kurwa, trupie. Nie tym razem. Mam dość robienia za twoją pieprzoną zabawkę-pocieszycielkę. Mam dość udaw… - nie chcąc słuchać tego wywodu ani sekundy dłużej pocałowałem go krótko.
Już dostatecznie mi dzisiaj wjechał na ambicję. Już dostatecznie mi naubliżał.

Uśmiechnąłem się cierpko.
-Czas się zabawić. – Szepnąłem prosto w jego usta, po czym szybkim gestem zerwałem z niego spodnie razem z bielizną i odwróciłem go na brzuch.

Szarpnął się jeszcze raz. Bezskutecznie.
-Hiroshi, kochanie, uszkodzisz sobie nadgarstek. – Szepnąłem kpiąco, przygryzając mu przy tym boleśnie płatek ucha.
Syknął z bólu, ja zaś, nie zwracając kompletnie uwagi na jego poczynania zdjąłem spokojnie dolną część swojej garderoby.

Nie zamierzałem dać mu długo czekać. Nie zamierzałem też dać mu żadnej przyjemności. By wzmóc jego niepewność przewiązałem mu aksamitną opaskę przez oczy, zasłaniając całkowicie widok. Mógł ją oczywiście w każdej chwili zdjąć, używając wolnej ręki, był jednak zbyt pijany, by na to wpaść. W dodatku cały czas mocował się z kajdankami i mnie wyklinał.
Zacząłem się szybko stymulować. Zagryzłem zęby na rancie kołdry, by nie wydać z siebie żadnego niepożądanego dźwięku. Nie potrzebowałem wiele. Sam widok przede mną mnie mocno nakręcał. Byłem nieskrywanym sadystą.

Nie czekając ani chwili dłużej i wyzbywając się resztek wyrzutów sumienia i oporów wszedłem w niego jednym szybkim ruchem. Wrzasnął z bólu. Uśmiechnąłem się gorzko i sarknąłem mu do ucha:
-Przedmiotowo.

Przejechałem mu paznokciami jednej ręki wzdłuż jego pleców i ucałowałem je niemalże subtelnie. Zacząłem się w nim rytmicznie poruszać. Po kilku pchnięciach stałem się głuchy na jego płacz i błagania, bym skończył i z niego wyszedł. Gdzieś w tyle mojej głowy, na granicy świadomości, coś próbowało przemówić mi do rozsądku i krzyczało, że postępuję niewłaściwie, że powinienem przestać. To coś nie miało jednak teraz dostatecznej siły przebicia. Wciąż byłem wściekły. Wciąż mój wzrok był przesłonięty bladoczerwoną mgiełką irytacji. Do złości zaś dołączyła fizyczna rozkosz.

Przytuliłem się do pleców przyjaciela i zacząłem obsypywać niespokojnymi pocałunkami jego kark, raz po raz przygryzając skórę. Nie kontrolowałem siły. W kilku miejscach zostawiłem niewielkie ranki. Spływa z nich krew, a ja napawałem się jej widokiem. Uwolniło się we mnie jakieś dzikie szaleństwo. Całkowicie przestałem się kontrolować. Im więcej przyjemności dostarczało mi ciało Yoshidy, tym bardziej odbierało mi zmysły. Chciałem więcej. Chciałem mocniej. Chciałem bardziej.

Chciałem go całego.

Odwróciłem go na plecy, na chwilę z niego wychodząc tuż po tym, jak doszedłem po raz pierwszy. Nie zamierzałem jednak na tym skończyć.
Miał całą zapłakaną twarz. Bolało. Zawsze boli.
…miało boleć.

Scałowałem łzy z jego twarzy. Nad wyraz subtelnie i delikatnie. Obdarzyłem delikatnymi całuskami jego zaczerwienione oczy i kącik ust, z którego ciekła stróżka krwi. Chcąc pozbyć się bólu sam go sobie zadał… Czekałem aż się trochę uspokoi, aż się odpręży. Jednocześnie czułem, jak mój wewnętrzny psychopata kryje się gdzieś w cieniu, by mu tę chwilę wytchnienia odebrać. Razem z nadzieją. Przyglądałem mu się zafascynowany, gdy próbował opanować swój płytki, urywany oddech, gdy starał się powstrzymać szloch i zaciskał kurczowo oczy, nie pozwalając wydobyć się klejnym słonym kroplom.

Gdy zaczął oddychać równomiernie przeniosłem swoje wargi na jego żuchwę. Znaczyłem delikatnymi muśnięciami kontur jego twarzy, by chwilę później, niczym wampir, przyssać się do jego szyi. Zapewne też, gdybym był wampirem, ucieszyłbym się teraz z wyśmienitego posiłku. W moich ustach rozlał się słodkawo-metaliczny smak, a do uszu dobiegł kolejny nieprzyjemny jęk.
Poczułem ekscytujący dreszcz, przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa. Ach, jak rozkosznie… Tych kilka chwil zapomnienia… Zawędrowałem ustami nieco w bok, wzdłuż obojczyka. Zostawiałem po sobie rozmazany ślad ze śliny wymieszanej z jego krwią.

Przez moment byłem niczym drapieżny kot polujący na swoją ofiarę. Napawałem się jego przerażeniem, badałem jego reakcje na poszczególne rodzaje bólu. Delikatne tortury. Niczym za dawnych czasów, gdy bawiliśmy się w ten sposób, zaspakajając siebie nawzajem.

Wędrowałem dłońmi wzdłuż całego jego ciała, jednocześnie badając jego klatkę piersiową językiem. W kilku miejscach zostawiłem nieznaczne, zaróżowione ślady. W kilku pojawiły się krwawe ryski, drobne zadrapania. Zatrzymałem się na dłużej na jego sutkach. Ach, jaka szkoda, że nigdy nie dał się namówić na kolczyki w tych miejscach…

Przeszył mnie kolejny dreszcz. Czułem coraz większe szaleństwo, które opanowywało moje myśli.
Złapałem jedną ręką jego członek i zacząłem go delikatnie masować, tłumiąc swoje niepoprawne myśli. Podniecenie go zajęło nieco więcej czasu niż się spodziewałem, jednak już po chwili przestał piszczeć z bólu. Z jego gardła wydobył się cichy, gardłowy pomruk zadowolenia. Nie zareagował nawet za mocno w momencie, gdy zacząłem penetrować palcem jego poranione wejście. Popatrzyłem się z satysfakcją, gdy sam zaczął poruszać biodrami naprzeciw mojej dłoni.

Koniec.

Wyjąłem palec spomiędzy jego pośladków i podwinąłem mu jedną nogę do góry. Przestałem go stymulować. W zamian za to chwyciłem go stanowczo za podbródek i wpiłem się w jego wargi w namiętnym pocałunku. Otrząsnął się, ale tylko na chwilę, by zaraz potem odwzajemnić pieszczotę. Wysunąłem język spomiędzy jego zębów, przygryzając figlarnie jego dolną wargę, po czym wbiłem się w niego mocno, tłumiąc jego wrzask w kolejnym pocałunku. Tym razem jednak już nie tak namiętnym. Oparł mi dłoń na piersi próbując mnie od siebie odsunąć, jednak nie miał dostatecznie siły. Z kącików jego oczu znowu popłynęły łzy. Drżał na całym ciele. Zwijał się z bólu.

Był mój.

Mój i tylko mój.

…przynajmniej ten jeden raz.

~*~

Tuliłem go do siebie mocno przez blisko godzinę. Czułem jak drżał i poruszał się niespokojnie, targany przez sen bólem. Zemdlał jeszcze w trakcie stosunku. Był wyczerpany przez bezsenność i alkohol, a ja go tylko dobiłem swoją porywczością. Bijące od niego ciepło tym razem nie było kojące. Wręcz przeciwnie – budziło kolejne wątpliwości.
Zrobiło mi się z lekka przykro. Sam nie wiedziałem dlaczego. Nie miałem wyrzutów sumienia, że tak postąpiłem. Wręcz przeciwnie. Czułem się usatysfakcjonowany. Przynajmniej tak mi się zdawało. Gdzieś w tyle głowy podświadomość krzyczała, ze to wydarzenie nigdy nie powinno mieć miejsca. Karciła mnie za to, że mogłem w tak brutalny sposób obyć się ze swoim najlepszym przyjacielem. Nie potrzebowałem jednak jej nagany by wiedzieć, ze tym razem straciłem jego zaufanie na dobre. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, ze zrobiłem coś niewybaczalnego. Już wcześniej jednak wiedziałem, że tego nie wybaczę nawet sam sobie. Nie liczyłem więc na to, że on postąpi inaczej. Ostatnimi czasy robiłem wszystko wbrew niemu.

Dla tych kilku upojnych chwil było jednak warto. Teraz Hizumi może się na dobre związać z Kisa. Teraz Kisa może mnie bez obaw znienawidzić. Ułatwię im to, co sam skomplikowałem. Usunę się z ich życia całkowicie.
To będzie wygodne zarówno dla nich jak i dla mnie.

Złożyłem na ustach przyjaciela ostatni, paradoksalnie czuły w porównaniu do poprzednich, pocałunek. Ciężko było mi się od niego odsunąć, jednak jego bliskość bolała. Wstałem z łóżka, zebrałem swoje rzeczy z podłogi i wyszedłem na korytarz. Dopiero tam założyłem spodnie i wymięty już całkowicie t-shirt. Pod drzwiami pokoju leżał śpiący Kisa. Wyminąłem go i najciszej, jak potrafiłem, zgarnąłem z komody swój portfel, zarzuciłem na ramiona kurtkę i opuściłem mieszkanie.
~*~
Przysiadłem na brzegu rzeki. Powietrze wokół było niebywale lekkie i rześkie, jak na te okolice. Pachniało otaczającymi niewielką plażyczkę drzewami i odosobnionymi kępami kwiatów.

Wiatru prawie nie było. Woda sprawiała wrażenie uśpionej. Harmonijna cisza wokół nadawała temu miejscu kojącej atmosfery. Tak beztrosko, a jednocześnie przerażająco. Wokół łagodnie szemrały liście. Piasek delikatnie nagrzany promieniami słońca oddawał teraz swoje ciepło otoczeniu. Przyjemnie parzył bose stopy. Ostatnie światła dnia chowały się za horyzontem częściowo przysłoniętym strzelistymi budynkami miasta. Aż dziw, że o tej porze roku mogło być jeszcze tak pogodnie. Nawet nie zatęskniłem za poranną mżawką.
Pozwoliłem by raz jeszcze lekki powiew dotknął swoimi czułymi palcami mojej twarzy i potargał mi włosy.

Poczułem się nagle niezwykle zmęczony. Moje ciało zrobiło się ciężkie, pod zamkniętymi do tej pory powiekami zrobiło się nieprzyjemnie ciepło. Otworzyłem oczy, by pozbyć się tego uczucia. Pozwoliłem, by wypłynęła z nich pojedyncza łza. Uśmiechnąłem się w sposób, który w żaden sposób nie kontrastował z wilgotną stróżką na moim policzku.

Widok z wolna zaczęły przesłaniać mi znajome obrazy. Wspomnienia. Zasypywały mnie falami niczym wzburzone morze. Jedne wyblakłe, nic nieznaczące. Inne jakby otulone mgłą, stłumione. Kolejne otoczone eteryczną poświatą sprawiały wrażenie rozczulających. Te co bardziej dotkliwe przedstawione były na wyrazistych, ostrych kadrach, naznaczonych agresywnymi barwami. Wśród nich znalazło się też dzisiejsze południe.

Mój wzrok stał się mętny. Przestałem dostrzegać co przedstawiają kolejne retrospekcje. Moje myśli zaczęły się mieszać, by po chwili nabrać bardziej zorganizowaną formę. Zaczęły się z wolna kształtować i uzupełniać. Powstał zarys pewnej prostej kompozycji. Początkowo, chyba już w wyrazie odruchu, starałem się przypisać jej melodię, która pasowałaby do płowych obrazów. Nostalgiczne, ciche, wręcz depresyjne brzmienie, wpasowujące się w szkic zachodzącego słońca. Skupiłem się na nim. Pojedyncze słowa. Całe wersy.
Wyjąłem kartkę papieru z wyrysowaną na niej pięciolinią i wieczne pióro, które zawsze znajdowały miejsce w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki. Przypatrywałem się jej przez chwilę, jednak w ogóle jej nie dostrzegałem. Dalej wędrowałem myślami wokół wykreowanych w mojej głowie fraz. Zapisałem niespiesznie pierwszą linijkę. Potem drugą, wciąż niepewnie, jeszcze względnie przywiązując uwagę do tego, jak brzmią słowa. Później straciło to dla mnie znaczenie. Pozwoliłem napłynąć z powrotem melancholijnym wizjom przeszłości i kierować im moją dłonią.
~*~
Światło i cień.
Lecz na pustyni nie ma cienia,
Światło zaś nie daje ukojenia.
Pozbawiony skrupułów świat.
Mrok i płomień.
Starym zwyczajem niosący obłędną nadzieję.
Wycofująca się coraz głębiej dusza,
W okalającą klaustrofobicznie ciemność.
Dzień i noc.
Ciekawość, a pod jej kotarami ukryty żal.
Zmarnowane bezpowrotnie godziny.
Puste oczekiwanie.
Radość i złość.
Gniew, który tłumi zdrowy rozsądek.
Dezorientujący i obsesyjny niczym burza.
Rozkosz i zniesmaczenie.
Gorycz tłumiąca najsłodsze chwile.
Płonne próby zrozumienia.
Szukanie sensu w bezsensie.
Życie i śmierć.
Wyczekiwana agonia.
Koniec męki.
~*~
To zapewne jedyna piosenka, jaką mi przyszło w życiu napisać… Mój cichy testament. Ostatnie, co po mnie pozostanie światu. Tu już nie ma błagań o zrozumienie i przebaczenie. Tu już nie ma nawet gorączkowych prób zrozumienia i wybaczenia samemu sobie. Tylko kilka słów podsumowanie tego, co już się dokonało. Bezdźwięczne przeprosiny. Moja mała litania do przeszłości. Pożegnanie.

Zanurzyłem powoli bosą stopę w lodowatej wodzie. Moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Na przekór temu uśmiechnąłem się. Nie był to jednak uśmiech zadowolenia, chociaż niewątpliwie czułem satysfakcję w owej chwili. Był to bardziej grymas wyrażający gorycz, która kryła się we mnie od dawna. Zapadała się coraz głębiej w otchłani myśli i kryła w mroku. Teraz brakło już dla niej tam miejsca. Uderzyła więc ze zdwojoną siłą z wolna wydobywając się na zewnątrz mojego ciała wraz z każdym kolejnym dreszczem. Postąpiłem więc krok do przodu. Kolejny. I jeszcze jeden… I nawet gdy całkowicie spowiła mnie ciemność szedłem dalej. I nawet gdy otępiająco zimna woda próbowała zwalić mnie z nóg, pozbawiając resztek sił podążałem dalej. Zdążyłem stracić orientację. Nie wiedziałem już nawet, czy mknę prosto, czy też dałem się ponieść przez nurt gdzieś w bok.
Stąpałem przed siebie. Coraz wolniej. Coraz słabiej. Jednak wciąż pewnie.


Jeden głęboki wdech.