Przy okazji... Nie obiecuję nic odnośnie zakończenia (zwłaszcza tym, których Abyss nie usatysfakcjonowało...). Niestety, piszę żeby się wyżyć. A wyżywam się jak mam mordercze zapędy lub skrajne depresyjne nastroje, więc... Ekhem, miłej lektury! ^^
Enjoy~
Blady promień.
Opadający na policzki, słaby,
migoczący blask. Wąski strumień światła, przesiewany
półcieniami. Niepewna poświata, która paliła skórę żywym
ogniem. Pobudzała najskrytsze zakamarki umysłu, jednocześnie
pozbawiając resztek sił. Ból. Ból. Więcej bólu.
Pusty loch.
Cztery ściany, pośrodku których
leżał człowiek. Półprzytomny, przemarznięty. Nieprzytomnym
wzrokiem spoglądał na porastający pleśnią mur. Urywanym oddechem
wciągał w płuca gryzący zapach wilgoci. Tulił się do posadzki z
nadzieją, że ta nagle zacznie oddawać ciepło. Ciepło, które z
niego ulatniało się z każdą przeraźliwą minutą.
Strach.
Okalająca jego ciało ciemność
dawała ukojenie. Odprężała oczy, łagodziła rany, wyswabadzała
umysł z okowów cierpienia. I wyostrzała zmysły. Po relaksującej
ciszy, gdzieś w podświadomości zaczęła czaić się panika.
Głuchy szelest tuż za zabezpieczonym kratami maleńkim okienkiem.
Rytmiczny stukot za mosiężnymi drzwiami. Wycie wilka, przeraźliwy
skrzek wron i pohukiwanie sowy. Złowrogo piejący wiatr.
Paranoja.
Ogłupiałe zmysły. Świadomość
doprowadzona na skraj szaleństwa. Pozbawiona zdrowego rozsądku
żądza światła, tych kilku promieni, które pozwolą nie słyszeć,
nie widzieć, tylko czuć. Czuć ból. Nieposkromione pragnienie
bólu!
Apatia.
Pozbawione snu, wycieńczone głodem,
puste ciało. Ciało bez duszy, ciało bez woli. Życie z dnia na
dzień, by przeżywać to samo. Znamiona wypalane przez słońce,
rutyna gojących się co wieczór ran. Narastające w gardle,
nieprzyjemne drapanie. Coraz bardziej syczący oddech. Chęć
śmierci.
Agonia.
Przecież już dawno powinien umrzeć!
Przecież już dawno powinien opaść z sił, wydać ostatnie
tchnienie, ostatnią niemą prośbę . I kiedy już tylko ta jedna
myśl zaczęła mu towarzyszyć, nastał zmierzch. Zmierzch jego
męki.
Wolność.