Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

poniedziałek, 24 marca 2014

Best Friends (Reituki)

Sama nie wierzę, że napisałam cokolwiek z tym pairingiem, bo jestm kompletnym przeciwnikiem opowiadań z Gazetto, ale... To jakoś tak samo wyszło .__." Po prostu w pewnym momencie napłynęły słowa, spisałam je na kartkę i było takie "Och! To musi być opowiadanie z Reitą i Rukim w roli głównej!". Najzwyczajniej w świecie nikt inny mi tak dobrze tu nie pasował.
Tak więc macie, nasyćcie swe shonen aiowe umysły moim miernymi wymysłami.

Well, w zasadzie uparłam się, by skończyć to opowiadanie na "teraz zaraz natychmiast", ponieważ mam urodziny i postanowiłam sama sobie prezent zrobić xD
Kolejność opowiadań (pasek na górze) zapewne ulegnie zmianie. Niestety Moon Child (wybacz, Kito, wybacz, Hoshii) zostanie wypchane gdzieś pod koniec. Potrzębuję na to dużej dawki weny, jeszcze większej dawki cierpliwości i 3 dni z zarwanymi nockami, by to napisać jak należy. Do matur nie mam dostatecznie dużo czasu... Ale później będę miała najdłuższe wakacje w życiu, więc...xD

A tymczasem...
~Enjoy
-Odpocznij trochę. - Powiedział łagodnym głosem, stawiając na biurku obok mężczyzny kubek z parującym napojem.
-Już prawie kończę. - Odpowiedział zdawkowo, po raz trzeci tego wieczoru.
Blondyn położył mu jedynie dłoń na ramieniu, w geście mającym dodać otuchy, po czym opuścił pokój, zostawiając przyjaciela sam na sam z jego poezją.

Zawsze tak było. Gdy tylko nadchodził okres przerwy między nagrywaniem a koncertami lub koncertami a nagrywaniem, wokalista zamykał się u siebie i poświęcał pracy jeszcze więcej uwagi. Pisał teksty jak robot, by na koniec każdego dnia wszystkie i tak znalazły swe miejsce obok pokaźnej sterty zmarnowanej makulatury. Izolował się od świata, którego nie rozumiał, wyjawiając swe obawy wyłącznie za pomocą słów wykaligrafowanych eleganckim piórem na nieskazitelnie białym papierze. Pisał, aż w końcu jego myśli uformowały się w satysfakcjonującą treść. Nie musiały satysfakcjonować nikogo poza nim samym. Jego muzyka była nim. Z czasem jednak on sam przestał wiedzieć, co go trapi.

Na początku ich znajomości nikt nie miał nic przeciwko nadgorliwości młodego muzyka. Podziwiali go za energię i poświęcenie. Wówczas podział obowiązków w zespole dopiero się z wolna kształtował, dlatego jego chęć do działania bardzo im pomagała. To on pisał i dawał pomysły na melodie do swych słów. To on wybierał stroje, by z czasem zacząć je nawet samemu projektować. To on zawsze dbał, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Miał niepisaną pozycję lidera.

Z każdym kolejnym nagraniem zgarniał na siebie coraz więcej. Zaczął uczyć się gry na różnych instrumentach, pobierał lekcje rysunku i projektował okładki albumów. Początkowo nie stanowiło to żadnego problemu dla pozostałych. Gdy zagrał zarys melodii łatwiej było się innym dostosować do jego wizji utworu. Wspólnymi siłami, składając pomysły każdego z osobna, tworzyli kolejne piosenki. Odzwierciedlały one duszę zespołu. Wszystkich razem.
Z czasem jednak jego pracowitość zamieniła się pracoholizm, a zespół stał się obsesją. Przestało go interesować cokolwiek innego. Opinie przyjaciół coraz mnie go obchodziły, a fani stali się nieskazitelnym rynkiem zbytu.
Oddalał się od przyjaciół. Oddalał się od społeczeństwa. Oddalał się od samego siebie. Niegdyś zgrana paczka przyjaciół, dzieląca wspólne pasje i cele, stała się zlepkiem pustych skorup, powleczonych fałszywą serdecznością. Idąc w ślad za wokalistą, stali się wypranymi z emocji profesjonalistami. Maszynką do zarabiania pieniędzy w rękach korporacji.
Niegdyś czepiący radość z każdej wspólnie spędzonej chwili, z każdego koncertu, nowego nagrania. Teraz podchodzili surowo nawet do własnego odbicia w lustrze. Perfekcyjność. Więcej perfekcyjności. Byli zbyt perfekcyjni w oczach innych i własnych.
I przywdziewali tę perfekcję za każdym razem, gdy wychodzili na scenę, by tuż po zstąpieniu z niej wtopić się w szary tłum i oddać doraźnym przyjemnościom. Zasłużyli na to, by cieszyć się życiem. Problem w tym, że nie potrafili już odczuwać szczęścia.

Banalne marzenie nastoletniego chłopca o sławie gwiazdy rocka stało się ich przekleństwem. Żaden z nich nie wyobrażał sobie takiej przyszłości. Chcieli być rozpoznawalni. Chcieli móc utrzymać się z pasji. Chcieli stać się ikoną idei, która przewodziłaby tłumom. Udało im się. Osiągnęli wszystko. I gdy już zdążyli się tym nasycić, ów „wszystko” najzwyczajniej ich znudziło. Znudzenie popchało ich do szukania nowych wrażeń. Jedni zaczęli bawić się do upadłego na stanowczo za głośnych imprezach, oprawionych przesadną dawką alkoholu, inni zaś poszukiwali bardziej ekstremalnych wrażeń. Sporty wyczynowe, szybka jazda. Wszystko to, by na koniec nie czuć już nic. Nawet adrenaliny. Banalne marzenie nastoletniego chłopca zapędziło ich w apatię.
Pozbawieni ludzkich odruchów, kryjący się za wrażliwością ludzie. Bo przecież muzyk musi być wrażliwy. Muzyk rozumie ból i cierpienie. Muzyk rozumie, jak to jest, gdy doskwiera samotność. Przez jakiś czas tego nie pojmowali. Na ułamek swego życia zapomnieli, jak to jest, gdy świat wali się nam całą swą upapraną i wyniszczoną konstrukcją na głowę. Przez jakiś czas mieli siebie i mogli na sobie polegać. Były wzloty i upadki. Zdarzało im się egzystować na granicy skrajnego ubóstwa i zapożyczać na, wówczas, kosmiczne kwoty u znajomych i szemranych osobistości, byle tylko mieć za co się utrzymać. Wtedy jednak nie potrafili się tym przejmować. Nie martwiło ich to i nie przyprawiało o migreny, jak obecnie chordy piszczących dziewczynek. Po prostu czerpali maksimum korzyści z każdego swojego czynu. Korzyści emocjonalnych. Carpe diem.

Teraz już by tak nie potrafili. Fani ich męczyli. Stojąc na scenie zgrabnie pilnowali swego terytorium, nie dopuszczając do niego nikogo spoza własnego stada.
Fanservice, który na początku stanowił dla nich krępującą zabawę i był powodem do powstawania późniejszych anegdot, teraz przyprawiał ich o dreszcze obrzydzenia. Momentami wręcz sprawiał, że czuli się jak tanie uliczne kurwy.

Tylko jeden z nich wciąż starał się pielęgnować pierwotne ideały. Opanowany blondyn, którego łatwo rozweselić, a jeszcze łatwiej zawstydzić. Wciąż krążył wokół swoich towarzyszy ze zmartwioną miną, zabiegając, by było jak dawniej. Lecz nawet jego najbliższy przyjaciel, niegdyś najbardziej pozytywna dusza w zespole, nie potrafił już uśmiechać się jak kiedyś.
Każdy zmierzał we własną stronę.

Wiedząc, że nie uratuje wszystkich naraz postanowił skupić się na jednym celu. Na tym, w którym wciąż tlił się maleńki płomyk dawnego zapału. Przygasający żar, który go do siebie przyciągał jak światło ćmę.
Pewnego dnia po prostu bezceremonialnie wprowadził się do Rukiego, obwieszczając mu, że jego mieszkanie zostało zalane. Nie pytał o zgodę i nie czekał na odmowę. Wniósł swoje rzeczy i już tam zostały. Wokalista szybko przyzwyczaił się do jego obecności. Reita przygotowywał większość posiłków, podczas gdy on, jak zwykle, zajmował się pracą. W chwilach, gdy już brakowało mu inspiracji, po prostu pałętał się między pokojami obserwując, co porabia przyjaciel, by następnie wrócić do pisania. Basista stał się swoistym okazem mitycznej Muzy dla tekściarza. I choć nie był tego świadomy, wciąż starał się z całych sił, by go wesprzeć.
Sam miał w zespole niewiele do roboty. Wciągu całej swej kariery skomponował raptem dwa utwory. Nie był w tym najlepszy i go to zbytnio nie pociągało. Lubił grać i odtwarzać dźwięki napisane przez innych. Mógł wtedy kawałek po kawałku odkrywać emocje, kryjące się za poszczególnymi tonami. Uwielbiał rozszyfrowywać emocje innych. Był niezwykle empatyczny i cieszyło go, gdy dzięki temu udawało mu się zrozumieć drugiego człowieka lepiej. Dlatego tylko przychodził na próby i uczył się kolejnych partii poszczególnych utworów.


Tymczasem nadszedł kolejny rok żmudnej pracy. Następne, monotonne dwanaście miesięcy pełne nowych postanowień. Styczeń minął w zawrotnym tempie, a terminy kolejnych wydawnictw goniły na każdym kroku. Nie to jednak było tym razem priorytetem Akiry. Święta spędził na wielu rozmyśleniach i wraz z nadchodzącym miesiącem postanowił wcielić swe plany w życie. Chciał postawić wszystko na jedną kartę. Albo zespół dzięki temu zacznie wracać do formy, albo będzie jak dawniej, tylko z wykluczeniem jego osoby. Przestawało mu to robić różnicę i ten właśnie fakt go najbardziej przerażał. Bał się tego, że któregoś dnia się obudzi i nie będzie potrafił dostrzec rozkosznie migoczących promieni słońce za oknem, nie dosłyszy radosnego śpiewu ptaków i nie ujrzy łagodnej twarzy wokalisty. Bał się, że jedyne, co będzie widział, to odcienie szarości i czerni. Że stanie się uczuciowym daltonistą, jak jego przyjaciele.

Dlatego też gdy tylko nadarzyło im się mieć kilka dni wolnych, zaczął przygotowania. Kupił kilka nietypowych dla jego kuchni składników, zaszył w swym starym mieszkaniu i zaczął próbować swych sił. W międzyczasie przewędrował przez szereg centrów handlowych, tych bardziej i mniej luksusowych, odwiedził kilkadziesiąt stron internetowych, obdzwonił przyjaciół.
Nie miał w zamiarach tworzyć nic okazałego. Wiedział, że to nie będzie miało sensu. Tylko prosty upominek. Prosty, ale szczery.

Gdy nadszedł wyczekiwany przez niego dzień, wrócił do Takanoriego. Wszedł do domu jak gdyby nigdy nic i rozgościł się w kuchni, na swym stałym miejscu przy blacie. Zaparzył sobie kawę, spokojnie ją wypił i przejrzał poranną gazetę. Zachowywał się dokładnie tak, jak zawsze, by w najmniej spodziewanym momencie odwiedzić wokalistę.

Zapukał cicho do jego drzwi i poczekał, aż ten mu je otworzy. Trwało to krótką chwilę, gdyż Ruki nie był przyzwyczajony do tego, że Reita puka. Zawsze wchodził bez pytania, zostawiał mu na blacie herbatę i wychodził. Na jego twarzy odmalowało się tym większe zdziwienie, gdy już swego lokatora ujrzał.
-Wszystkiego najlepszego. - Powiedział łagodnie, podając wokaliście okrągłą tackę, na której ustawiony był kubek gorącego espresso, talerzyk z czekoladowym ciastkiem i mały pakunek.
Basista był wyraźnie zadowolony z reakcji. Chciał go zaskoczyć.
-Wiesz, że nie obchodzę urodzin. - Odpowiedział.
-Wiem. - Przytaknął blondyn, patrząc na niego ze spokojem.
-Więc dlaczego składasz mi życzenia? To bez sensu.
-Byś wiedział, że o nich pamiętałem. To rocznica Twojego przyjścia na świat. Twojego początku. Początku wszystkiego, co z Tobą związane. Nie pamiętać o tym to tak, jakby mieć w dupie całą Twoją egzystencję. Twoje losy i znaczenie w moim życiu. A znaczysz dla mnie naprawdę wiele. Jestem wdzięczny, że mogę to wyrazić chociażby prostymi pozdrowieniami.
-Jesteś dziwakiem, Rei. - Oświadczył Taka, z lekkim rozbawieniem.
-Wiem. - Uśmiechnął się ciepło i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi.
Ruki stał jeszcze przez chwilę w miejscu, zanim wrócił do pisania.
„Dziwak”, pomyślał.

Nie minęło kilka chwil, gdy powstała kolejna piosenka. Jeden z tych tekstów najbliższych autorowi, którym nie chce się dzielić z nikim, poza jego adresatem.
Nie minęło kilka chwil, a do trzech krótkich zwrotek, przeplatanych prostym refrenem, powstała również melodia.
Nie minęło kilka chwil, a wokalista siedział naprzeciwko przyjaciela i swym głębokim, niskim głosem odśpiewywał kolejne wersy w akompaniamencie starej gitary.

W tych kilku słowach wyraził cały ból, jaki się w nim kłębił w ostatnich latach. Całą frustrację, wywołaną sytuacją między członkami zespołu, całą bezradność, jaką w tej sprawie odczuwał i wdzięczność. Wdzięczność do Akiry za to, że on jeden pozostał niezmieniony. Ruki bał się zmian, więc by ich nie zauważać po prostu pracował. Nieustannie szukał zajęcia, które pochłonie jego myśli. W kolejnych akapitach opowiadał o tym, że z czasem jego umysł zaczęł podążać w innym kierunku. Ku przyjacielowi.
Reita zaś słuchał tej cichej opowieści jak zauroczony, patrząc wokaliście głęboko w oczy.

I nie minęły sekundy od wypowiedzenia ostatnich fraz, gdy ich ustna bezwiednie połączyły się w subtelnym pocałunku.

Bliźniacze metalowe krążki zawieszone na srebrnym łańcuszku zaś przyjemnie chłodziły ich rozpalone karki.

poniedziałek, 10 marca 2014

Offtop

Wasza Tsuu ma wiele pomysłów na życie (i jego marnowanie...) na raz. Od dłuższego czasu zdarza mi się też popisywać, na bliźniaczym blogu, recenzje przesłuchanych albumów. Jako, że pierwotnie był to blog poświęcony innemu rodzajowi mojej "tFUrczości", a od dość dawna nie miewam weny do pisania rymowanek, przerobiłam go po prostu na blog ogólnotematyczny i robię z niego swoisty śmietnik. Jeszcze tylko brakuje, żebym zaczęła z niego korzystać jak z wirtualnego pamiętnika... x.x"

Wracając do tematu - jeśli mielibyście ochotę, w przypływie skrajnej nudy, poczytać coś, co opowiadaniem nie jest, zapraszam:
Dzisiejsza recencja KAMIJO - Symphony of The Vampire

Recenzja Sadie - MADRIGAL DE MARIA
Recenzja KAMIJO vs Jupiter - Louise i CLASSICAL ELEMENT

Wiem, że to idzie mi jeszcze gorzej niż opowiadania, no ale... Kiedyś się nauczyć takich rzeczy też muszę, a to najprzyjemniejsza metoda na to xD
Reszta cosiów na tamtym blogu nie jest warta uwagi >.>


BTW, widzę, że chyba nie do końca wam przypadło do gustu Imagination, bo nawet żadnych "haczyków" pod tekstem nie ma ;.; Cóż, mam nadzieję, że z kolejnymi rozdziałami wam jednak się troszkę spodoba, bo wydaje mi się, że będzie ciekawsze, niż Abyss, a tam miałam zaskakująco dużo czytelników i komentarzy! ^^
Jakby kogoś zainteresowało - przy opisie obrazu z prologu do Imagination inspirację czerpałam z tego zdjęcia Tsukasy:
Wiem, że nie jest to dokładnie to, co w opowiadaniu, jednak nie miałam zamiaru charakteryzować fotografii. Nagięłam kilka szczegółów do swoich potrzeb. Po prostu Tsukasa jest taki idealny! *^*

sobota, 8 marca 2014

Imagination - prolog

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO WSZYSTKIM KOBIETOM ♥

Łapcie prolog do opowiadania, o które pytałam w ostatnim poście. Tutaj jeszcze bez imion. Wtedy wypowiedziały się w prawdzie tylko trzy osoby, jednak zadecydowałam, że uczynię opowiadanie w pełni autorskim. Europejskie imiona mi bardziej pasują do klimatu, jaki będę się starała mu nadać...

Mam nadzieję, że mimo to znajdzie kilku czytelników i że was nie zawiedzie! ^^ Bo z własnego doświadczenia wiem, że jak pairing nie podejdzie, to ciężko się przełamać do czytania xD 

Rozdział jest niebetowany! Tak ku przestrodze, może być trochę błędów, sama sobie poprawiać tekstu nie umiem > <"

~Enjoy

~*~

Echo niosące cichy odgłos kroków, rozbrzmiewające gdzieś w oddali, za blaszanymi drzwiami. Metalowy szczęk zamka sąsiednich drzwi. Szelest kartek papieru poruszanych lekkim strumieniem wiatru, wywołanego przez przeciąg, gdzieś w kącie pomieszczenia. Wszechobecny zapach rozpuszczalnika i farb, wymieszany z lekko miętową, drażniącą wonią wilgoci. Przenikający do wnętrza każdej komórki ciała chłód. Światło padające bladym strumieniem z wiszącej na zniszczonym kablu, pożółkłej żarówki.
Szorstkie palce zaciśnięte na drewnianej rączce. Cieniutki pukiel wiewiórczego włosia, subtelnie muskający podstarzałe płótno, z dbałością zakreślał kolejne kształty.
Kolory w mieszalniku zdążyły lekko przyschnąć. Nie robiło mi to już jednak żadnej różnicy. Właśnie kończyłem swoje największe dzieło. Lata spędzone w zagraconej piwnicy wreszcie nabierały sensu.

Jestem zawodowym malarzem. Od ukończenia studiów zarabiałem na życie sprzedając obrazy i organizując wystawy. Nie byłem zbyt znany wśród szarego tłumu, jednak grono koneserów potrafiło docenić moje prace. Rzecz w tym, że ja sam zawsze uważałem, że nie ma w nich czego doceniać. Największą popularnością cieszyły się moje portrety. Tak naprawdę były one jedynie kolejnymi próbami odzwierciedlenia wizji, prześladującej mnie chyba od urodzenia. Starałem się uchwycić obraz, jednak za każdym razem w połowie wykonywania szkicu mi umykał. Zupełnie tak, jakby nigdy owego wyobrażenia nie było.
Teraz po raz pierwszy udało mi się go uchwycić. Wyraźnie zarysowane kości szczęki, zapadnięte, ale nie wychudzone, policzki, zgrabny nos i lekko przymrużone powieki. Oczy w kolorze błękitu Thenarda sprawiały wrażenie bystrych i stanowczych. Jego spojrzenie przeszywało na wylot nawet z obrazu. Ponętne usta, lekko zaciśnięte w geście nieustępliwości. Oliwkowa cera, mieniąca się żywymi, świeżymi odcieniami. Delikatna i nieskazitelnie gładka. Nieco dłuższe hebanowe włosy, przełamane refleksami ochry i miedzi. Grzywka lekko przysłaniająca lewą część twarzy.
Strój w stylu wiktoriańskim, z odrobiną renesansowego akcentu. Koszula z drobną, koronkową stójką i nie wybijającym się na pierwszy plan żabotem, marynarka z drobiazgowym złotym haftem na kołnierzu i pasujący do jego tęczówek, grawerowany lapis-lazuli oprawiony w złoty kolczyk.

Poświęciłem na ten malunek ostatnie 3 tygodnie, ignorując zewsząd o mnie bijący świat. Nie odbierałem telefonów, nie pokazywałem się w galerii, nie otwierałem nikomu drzwi.

Tylko ja i on. Mój ideał. Odzwierciedlenie moich odwiecznych ambicji.

Pierwszy raz w życiu poczułem się tak spokojny, oczyszczony z całego napięcia i wątpliwości. Wreszcie ujrzałem to, czego do tej pory nie potrafiłem dostrzec. Zupełnie tak, jakbym wkroczył w nowe życie.

Nowe życie pełnie nieoczekiwanych zwrotów akcji, nieznanych dotąd emocji, pasji i ekscytacji.