Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

sobota, 26 października 2013

Abyss XV

Z dedykacją dla mojej żony, która dzisiaj obchodzi urodziny - Aoi Konoe ♥ WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO ♥

Wiem, że ten rozdział jest może kiepskim prezentem urodzinowym, ale to jedyne, na co mogę sobie pozwolić ;.;
I dziękuję Yuuki, że na ostatnią chwilę mi go zbetowała ♥ urocza z Ciebie pandzia ;w;

Jak widać seria dobiega końca - ale tak już serio serio. Został jeszcze tylko jeden rozdział (który właściwie już kończę) i epilog (który już napisałam... Pozostawmy to bez komentarza xD nawet z ostatniego rozdziału mam napisany koniec, początek i coś ze środka, a nie mam... Całej reszty środka xD)
Wstępnie mam kilka opowiadań (głównie shotów), które pojawią się później, już po zakończeniu Abyss. Mam również w opracowaniu kolejną serię, jednak chcę się najpierw dowiedzieć, czy w ogóle będziecie zainteresowani czytaniem na temat tych pairingów... Nie wiem dlaczego, ale ostatnio upodobałam sobie HYDE x K.A.Z. (tak, Ci panowie z shota "Defection") i to właśnie o nich by ona opowiadała. Jeśli ich nie zechcecie - zrobię z tego po prostu kolejnego shota. 
Nie oznacza to oczywiście, że całkowicie zaprzestanę pisać o D'espa, nawet mowy nie ma... Po prostu tymczasowo wyczerpały mi się na nich pomysły i nie bardzo wiem co jeszcze można z nimi stworzyć. Chociaż faktycznie mam jednego shota w opracowaniu i innego mega shota w planach, ale na to drugie obecnie nie mam czasu... Trochę bardziej skomplikowany projekt mnie czeka.

Dawno nie było piosenek... To teraz są aż dwie O.o przy poprzednich rozdziałach mi jakoś zbytnio nie pasowały i przyznam szczerze... Że nawet mi się ich nie chciało poszukiwać. Wcześniej pisałam pod wpływem inspiracji tekstami niektórych utworów, ale przez jakiś czas moja wena zrobiła się wybitnie kapryśna...xD

Tymczasem życzę miłej lektury~! ^^ 

Enjoy~


Jasna, rozszerzająca się poświata. Wraz z jej intensywnością rósł tępy ból gdzieś w potylicy. Czułem przytłaczającą ciężkość, która pętała całe moje ciało i umysł zarazem. Próbowałem się obudzić, ale bez skutku. Wciąż tkwiłem na pograniczu snu i jawy. Do mojej głowy na przemian dochodziły impulsy bólu i odrętwienia. Byłem skołowany. Próbowałem się skupić i przypomnieć sobie, co doprowadziło mnie do takiego stanu, jednak zamiast tego bez ustanku do mojej świadomości docierał jeden obraz. Obraz rozżalonej twarzy Hizumiego.
Czyżbym coś mu zrobił? To wyrzuty sumienia nie dopuszczały do mnie wspomnień z ostatniego wieczora?
Nie. To irracjonalne. Nigdy nie widziałem takiego zawodu u Yoshidy. Nigdy nie spojrzał na mnie w ten sposób. Był moim… Był moim…

Naraz przyszła irytacja. Dlaczego nie potrafiłem nawet w myślach wypowiedzieć tego pieprzonego słowa?! Jeden prosty wyraz! Przecież nawet dla mnie oczywistym było, że nikomu innemu tak nie ufałem. Przecież nawet ja byłem świadomy tego, że rzuciłbym się dla niego w ogień i popełnił najgorsze zbrodnie. Nawet ja wiedziałem, że chroniłbym go własnym ciałem, za wszelką cenę!
Był moim… Zawsze mnie wspierał, pocieszał i dodawał otuchy w trudnych chwilach. Był wtedy, gdy wszyscy inni zawiedli. Tkwił przy mnie i nie opuszczał. Zawierzyłem mu siebie. Przez te wszystkie lata mnie od siebie uzależnił.

Czy to na pewno było to, za co zawsze miałem naszą relację..? Może faktycznie opierała się wyłącznie na wspólnym uzależnieniu? Może tak naprawdę to silne przywiązanie do niego było tylko kolejnym objawem mojego strachu przed zmianami?
Chociaż potrafiłem czerpać śladową przyjemność ze wspólnie spędzonych chwil, potrafiłem się śmiać razem z nim i żartować. Potrafiłem z nim normalnie rozmawiać! Ja! Towarzyski kaleka! Przy nim nie szczędziłem słów, podczas gdy wśród pozostałych ograniczałem się do przytakiwania lub wygrażania się. On, jako jedyny, rozumiał mnie bez zbędnych wyjaśnień. Tylko patrząc odgadywał najdrobniejsze zmiany mojego nastroju.

Do mojego umysłu wtargnął obraz spaceru po parku. Ja, Hizumi i Kisa. Przyjemna, lekka atmosfera, beztroska rozmowa, rześkie powietrze. Niczym niezmącony spokój w otoczeniu pełnym mieniących się złotem i czerwienią liści. Jeden z najprzyjemniejszych dni mojego życia. Chwilę potem przypomniałem sobie tych dwoje skulonych pod którymś z tamtejszych drzew w deszczu. Obaj płacząc. Obaj nie wiedząc, co ze sobą począć. Obaj sobie przeznaczeni.

Ta myśl zabolała. Czy rzeczywiście coś między nimi było? Czy rzeczywiście powinienem usunąć się w cień? Bo w końcu, jeśli zaczną się spotykać, nasze relacje będą musiały ulec zmianie. Nie będę mógł zachowywać się przy Hizumim tak beztrosko, nawet pomimo tego, że był moim…

Nie. Już nim nie był. Od dawna nim nie był. Od dawna nasza relacja stawała się coraz bardziej toksyczna i niebezpieczna dla obu stron. To uzależnienie. To coś, co należało jak najszybciej zakończyć. Nikt nie czerpał korzyści z takiego układu.
Już nie był moim przyjacielem.

Z każdym kolejnym wnioskiem ogarniała mnie coraz większa frustracja. Byłem wściekły. Miałem ochotę kląć na czym świat stoi. Rozwalić coś. Cokolwiek! Jednocześnie czułem, jak ogarniała mnie coraz bardziej obezwładniająca panika. Bałem się. Bałem się tego, co jeszcze przyniesie przyszłość.
Wiedziałem jednak, że nie mogę wciąż tkwić w miejscu. Dla własnego dobra powinienem zakończyć wszystkie pozaczynane dotychczas sprawy i ruszyć dalej.

…dla dobra innych zresztą też.

Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś skrzekliwy głos:
-…dź się wreszcie, księżniczko!
-Czego drzesz ryja..? – odburknąłem, wybitnie niezadowolony z faktu, że ktoś przerywa mi w tak ważnym i przełomowym dla mnie samego momencie.
-Śniadanko. – Zaświergotał radośnie ów głos, po czym bez ostrzeżenia zerwał ze mnie kołdrę.
-Niech Cię diabli, cholero jedna… - mruknąłem przeciągając się i ziewając donośnie.
Coś strzyknęło mi w kręgosłupie i aż zahuczało, gdy strzeliły mi kości w rękach. Próbowałem usiąść, jednak w tej samej chwili zabolał mnie tyłek. Stęknąłem żałośnie.
-Coś ty mi wczoraj zrobił, kretynie? – spytałem z wyrzutem.
-Nie marudź. Nie było żadnych gratisów. Tylko czysty, przyjemny seks! – wyszczerzył się jak głupi na widok loda.
-Seks z tobą nigdy nie jest czysty… A i przyjemny tylko dla pieprzniętych masochistów.
-To wczoraj musiało ci być jak w niebie, księżniczko. – Tym razem jego uśmiech był raczej przesiąknięty ironią.
-Kiedyś ci wpierdolę, serio.
-Obiecujesz mi to już od przeszło dwudziestu lat, kochanie.
Postawił tackę na szafce nocnej po mojej stronie łóżka i przysiadł koło mnie.
-Chodź, pomogę ci usiąść.
-Jakoś sobie poradzę. – Powiedziałem niezbyt przyjemnie i podjąłem próby wywindowania się do góry.
Po kilku minutach szarpania z pościelą i zmagania z bólem, który z każdym ruchem ukazywał się w kolejnych partiach ciała, udało mi się oprzeć o ramę łóżka. Czując się kompletnie zmaltretowany oparłem głowę o ścianę i popatrzyłem w sufit. Tatsuro był kompletnym bezguściem. Poważnie. Kto wiesza w domu lampę zrobioną na kształt odchodów?
…a przynajmniej to mi przypominała.
-Nadal to trzymasz… - westchnąłem bezradnie.
-Co masz na myśli? – spytał, całkowicie zdezorientowany.
-Ta lampa… - rozejrzałem się wokół, dostrzegając w końcu to czego szukałem. – Ten obraz też..? Nie masz litości dla ludzkich zmysłów? – rzuciłem, wskazując palcem niewielkie kwadratowe malowidło tuż nad moją głową.
Był pstrokaty i nie przedstawiał nic konkretnego. Gdyby nie kolorystyka śmiało rzekłbym, że pasował do lampy. Też mi przypominał krowie łajno.
-Jestem wrażliwy na sztukę. – Odparł urażony.
-Chyba na pokrzywdzone przez życie beztalencia… - chwyciłem za kanapkę, którą zaserwował mi wokalista i zacząłem ją powoli przeżuwać. Ona też smakiem nasuwała mi na myśl gówno.
Między nami zaś rozwinęła się na dobre dyskusja na temat sztuki, tudzież jej braku we współczesnym świecie. Tatsuro potrafił o tym rozmawiać godzinami już za czasów licealnych. Nie zdziwiło mnie więc w najmniejszym stopniu, gdy obwieścił, że zakłada zespół.

Dobrze było na chwilę oderwać od problemów. Zająć się czymś błahym, przyziemnym i nic nieznaczącym. To było na swój sposób odświeżające.
Uświadomiłem sobie, że to chyba najdłuższa rozmowa od kilku lat, jaką z kimkolwiek przeprowadziłem.
Mógłbym ciągnąć tę beztroską potyczkę w nieskończoność, gdyby nie to, że powoli zaczynałem odczuwać marne skutki wczorajszego picia. Bałem się nawet pytać ile piwa w siebie wlałem. Miałem dość mocną głowę, ale tragicznie słaby żołądek…

Zerwałem się z łóżka, rozlewając przy tym kawę na, jak dotąd, nieskazitelnie biały dywan i popędziłem do łazienki.
Zajęło mi dobrą godzinę, zanim doszedłem w pełni do siebie.

-Jak się czujesz, księżniczko?
-Dostatecznie dobrze, by skopać ci tyłek za każdą „księżniczkę”… - powiedziałem, ocierając usta ręcznikiem.
-W takim układzie na pewno będziesz też w stanie wyprać po sobie dywan! – zaśpiewał dźwięcznie i wyszedł z pomieszczenia.

Niech cię szlag, przeklęta żyrafo…
-Co teraz zamierzasz? - spytał, stawiając przede mną kubek z parującą cieczą. - To ci pomoże na żołądek. - Dodał półgłosem.
-Zakończyć to.
Spojrzał na mnie spłoszony.
-Zakończyć... Co?
-Sprawy z Hizumim i z tym starym dziadem. Muszę to powyjaśniać i zakończyć.
-Co dokładnie planujesz wyjaśnić z Hizumim? Chyba nie ten niewinny pocałunek, co, księżniczko? Robiliście ciekawsze rzeczy ze sobą.
Wbiłem wzrok w bulgoczącą ciecz i zacząłem bawić się kubkiem. Jego ścianki przyjemnie parzyły w palce.
-Za tydzień zaczynamy kolejną trasę. Do tego czasu możesz tu zostać. Pilnuj się jednak. To jedno z pierwszych miejsc, w którym będą cię szukać. Przez ten czas powinieneś się poważnie zastanowić nad tym, co zrobisz dalej. Pamiętaj, że masz teraz rodzinę. Prawdziwą rodzinę, do cholery! Kogoś, komu na tobie zależy i do kogo zawsze możesz wrócić. Nie tylko grupę błaznów, którzy patrzą, jak tu na tobie zarobić lub uprzykrzyć ci życie. Podejmij rozsądną i dojrzałą decyzję...
-Haa... - burknąłem niezbyt przytomnie w odpowiedzi na jego monolog.

Jego słowa zaczęły się rozpływać niczym poranna mgła. Brzęczały gdzieś w tle, ale ich sens kompletnie przestał do mnie docierać. Byłem pochłonięty własnymi rozmyślaniami, planowaniem. Musiałem to jak najlepiej rozegrać. Uspokoić się, opanować. Oczyścić swój umysł ze wszystkich niepewności. Po prostu musiałem przywrócić swoje dotychczasowe ja. Miałem na to niewiele czasu, ale w obecnym stanie wiedziałem, że to wyłącznie kwestia odpowiedniego nastawienia. Byłem przeładowany emocjami po tych wszystkich doświadczeniach. Mój umysł nie był w stanie tyle wytrzymać. Musiał w końcu osiągnąć stan krytyczny. Dobić tej granicy, po której najzwyczajniej w świecie zamykał się na wszystkie zewnętrzne bodźce.

Powoli zacząłem się wyłączać. W moim umyśle pojawiła się ściana, dzieląca świadomość na dwa elementy. Odgradzała mnie od części, która burzyła mój światopogląd i prowadziła do zachwiania wewnętrznej równowagi. Blokowała wszystkie przykre wspomnienia, wszystkie kojące obrazy, smutek, złość i szczęście zarazem. Odcinała ode mnie bezsilność. Pozostawiała w moim sercu jedynie pustą dziurę. Czułem, jak w niej tonę. Dałem się jej pochłonąć.


Gdzieś na dnie mojej podświadomości jakiś paniczny głos zaczął wołać o pomoc.
Zignorowałem go. Pozwoliłem się otoczyć ramionom błogiej nicości. Znajomemu wrażeniu nieczucia. Bezduszności. Emocjonalnego letargu…

czwartek, 17 października 2013

D'espairsRay

Ugh... Blogger posyła hejty na wszystko i wszystkich i nie chce edytować stałych ramek. Znaczy edytować się da, tylko zapisywać tych ustawień już nie... -.-"
Dzisiaj na szczęście udało mi się tu zrobić trochę porządku. Nie mogę tylko dodać nowego linka do spisu ♥ No cóż... Byłoby chyba zbyt pięknie.
Jak widać - jest lekki remont na blogu. Wywołany jest tym, że planuję częściej pisać o VAMPS. Albo nie tylko o VAMPS... Ogólnie o HYDE'zie.
Spis rozdziałów na górze strony posegregowałam mniej więcej w taki sposób, w jaki będą się pojawiać notki. Między nimi, raz na jakiś czas, będę też wrzucać opisy zespołów, które przewijają się (lub przewijać będą) w moich opowiadaniach. Od tak, dla zachowania porządku i by każdy mógł się połapać (nie wszyscy znają członków zespołów chociażby takich, jak MUCC o.o" )

Ach i dobra wiadomość dla tych, którzy oczekują przedostatniego rozdziału Abyss - jest krótszy, niż z założenia miał być, ale w ostatecznej formie powędrował dzisiaj do bety! Tylko... Nie wiem, kiedy od niej wróci, bo kazałam jej się nie spieszyć xD
Ostatni epizod również jest już w opracowaniu ^^ Mam nadzieję, że pójdzie mi z nim sprawniej, niż z tym...
I epilog już jest napisany... Więc na niego na pewno nie będziecie musieli długo czekać po publikacji ostatniej części xD

Jeśli się wyrobię i znajdę odpowiednio pokićkaną wenę, to będzie shot halloweenowy O.o tylko... Jedyne, co będzie w nim straszne to... Pairing .__."

Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie ♥ Ot krótki opis d'espa:

Hizumi - Yoshida Hiroshi (02.03.76)
żona - Asami Abe
Zespoły:
Le 'veil (basista w latach ~1999)
D'espairsRay (wokalista w latach 1999-2011)


Karyu - Yoshitaka Matsumura (07.12.78 / 83r)
Gitarzysta w zespołach:
Dieur Mind ( ~1999)
D'espairsRay (1999-2011)
Angelo (2011 ~ )

Zero - Shimizu Michi (31.07.77r / 78r)
Basista w zespołach:
D'espairsRay (1999-2011)
THE MICRO HEAD 4N'S (2011~)

Tsukasa - Oota Kenji (06.03.76r)
Perkusista w zespołach:
Le 'veil (~1999)
D'espairsRay (1999-2011)
THE MICRO HEAD 4N'S (2011~)

Przy Karyu i Zero podałam dwie daty, ponieważ dwie różne są podane w internecie i nie wiem, która jest prawdziwa niestety .__." Stawiam jednak, że w obu przypadkach ta pierwsza, przed ukośnikiem O.o że to, żeby wyglądali staro > <" mój tata jest z 75r a wygląda na conajmniej 6 lat starszego od nich x.x"

A tak z ciekawości... Ile osób wyczekuje zakończenia Abyss? ;>

poniedziałek, 14 października 2013

Defection (K.A.Z. x HYDE)

Jak może niektórzy zauważyli - lista na górze bloga się nico rozrosła... Cóż, postarałam się ułożyć ją mniej więcej w kolejności, w jakiej notki się będą pojawiać. Jeśli mi się uda wcisnę jeszcze gdzieś w środek ficka na Halloween tylko... Muszę go najpierw przerobić, bo to, co na razie napisałam mi się kompletnie nie podoba, a jakoś tak... Brakuje mi nieco kopniętej w dekiel weny, do tak irracjonalnego parinigu, jaki tam umieściłam...
Jeszcze raz przepraszam, że tak dawno nic nie było i że to nie jest Abyss a jakiś tam one shot... Po prostu chcę, żeby ostatnie dwa rozdziały tego opowiadania wypadły jak najlepiej, bo i tak wiem, że część osób, która tę serię czyta... Po prostu mnie za nią zje lub pozbawi życia w sposób skrajnie brutalny .__."

W ramach drobnego przypomnienia:
K.A.Z. - Kazuhito Iwaita;
HYDE - Hideto Takarai;

Nie bijcie za pewne nieścisłości biograficzne... Niektóre fakty mogły zostać nieco naciągnięte do fabuły.
Nie bijcie też za to, że fick, który pierwotnie miał być uroczą i słodką do porzygu miniaturką zrobił się... No taki właśnie nieuroczy i wcale nie miniaturowy x.x"

Ejoy~

~*~

Hyde - skromne metr 58 w kapeluszu i… 10-centymetrowych koturnach...

...oraz K. A. Z. - pokręcony gitarzysta, którego łatwiej zawstydzić, niż małą dziewczynkę.

Dlaczego postanowiłem o nich napisać? Ponieważ w całej przeciętności ich historii kryje się pasja, która nie przestaje fascynować.
Nie będzie to kolejny powalający dramatyzmem lub słodyczą opis romansu dwóch gwiazd. Będzie to krótka opowieść o ludziach, ich wzlotach i upadkach, wątpliwościach i powolnym dążeniu do celu.
~*~
Poznali się przypadkiem, gdy HYDE poszukiwał muzyków, którzy akompaniowaliby mu przy jego solowym projekcie. Bardzo niewinny początek i bardzo niewinny rozwój wydarzeń.
Już od pierwszych chwil ta dwójka bardzo dobrze się dogadywała, zwłaszcza w kwestiach muzycznych. Dzielili wspólny punkt widzenia na to, co kochali najbardziej. Mieli niemal identyczne gusta, przez co tworzenie kolejnych piosenek szło im z łatwością i przysparzało mnóstwo radości. Rozumieli się niemal bez słów, co dodatkowo sprzyjało ich pracy. Nie trzeba było długo czekać, by ten solowy projekt zamienił się w duet. K.A.Z. przystał na taki układ bez słowa sprzeciwu.
Grali dalej. Cały czas tak samo. Niezmiennie przepełnieni pasją, z której zrodziła się ich przyjaźń.
HYDE, jeszcze zanim powstało VAMPS, nie ufał nikomu w takim stopniu, jak swojemu kompanowi. Co innego tyczyło się samego gitarzysty, który zaufać się bał. Bynajmniej nie ze względu na to, że naszego aniołka nie lubił…

Cała historia układała się bardzo ładnie. Kilka krótkich tras koncertowych, pierwsze covery  piosenek, wydane single. W międzyczasie, po długiej przerwie, na scenie znów pojawił się stary zespół wokalisty – L’arc~en~Ciel. Wydali album, pojechali w kilkumiesięczny objazd po największych scenach Japonii i z wielkim rozmachem odbębnili swoje dwudziestolecie. Żyć, nie umierać! Dla kogoś tak pochłoniętego przez muzykę, jak HYDE, był to raj na ziemi. Szybkie tempo, multum wrażeń i pozytywnych emocji. Szum gratulacji i wiwatów ze strony fanów oraz możliwość samorealizacji w tym, co się kocha najbardziej!
Czuł się spełniony. I to spełniony w sposób najbardziej mu właściwy. Jednak najwięcej szczęścia czerpał z chwil spędzonych na wspólnym graniu razem z nami.
Zwykł mawiać, że Laruku go ogranicza. Wprowadza pewne kanony, których nie może przekroczyć, by nie zranić ludzi, którzy za nimi podążają. To dlatego kilka lat temu zdecydował się wydać coś samodzielnie. Coś, co byłoby zwierciadłem jego duszy. To dlatego pojawiła się przed nami możliwość zagrania razem z nim, śmiania się i wspólnego cieszenia każdą minutą naszego życia.

Bo jeśli mam być szczery… HYDE jest taką pozytywną duszyczką czuwającą nad całym zespołem. Zaraża swoim entuzjazmem i nigdy nie pozwala, by zapanowała wśród nas ponura atmosfera. Nigdy nie pozwala, by ludzi, którzy go otaczają, dopadło przygnębienie.
Sam jednak łatwego życia nie ma. O nie. Wręcz przeciwnie…

Po powrocie Laruku przez blisko 2 lata niemal w ogóle nie było go w domu. Ba! To bardzo skromnie powiedziane. Niemal połowę tego czasu spędził za granicą śpiewając razem z VAMPS. To nasz debiut na arenie międzynarodowej, a on nie zamierzał tego popsuć. Natomiast, podczas gdy był w kraju non stop przebywał albo w studiu, pracując nad kolejnymi utworami, albo koncertował ze swoim drugim zespołem.
Był w ciągłym ruchu i nie można go było za to winić. Zwłaszcza gdy widziało się z bliska, jak po każdym udanym występie czy nagranej piosence emanował coraz większą ilością pozytywnej energii.

Był jednak ktoś, kto tego nie doceniał. Ktoś, kto chciał go mieć tylko dla siebie. Ktoś, kto nie przejmował się konsekwencjami swoich poczynań i jednym czynem zrujnował cały jego świat.

Po powrocie z jednej z dłuższych tras wrócił na kilka tygodni do domu. Zazwyczaj czas ten dzielił pomiędzy wybrankę swojego życia a ich dzieci, całkowicie odcinając się od pracy, jednak nigdy od przyjaciół. A przyjaciół miał niestety głównie w branży... Jego żonie się ten fakt nigdy nie podobał, ale szanowała go ze względu na to, iż sama brała czynny udział w show biznesie. Wiedziała jak to jest otaczać się sławami.
Dlatego też gdy udało nam się uwolnić od natłoku roboty, raz na jakiś czas urządzaliśmy sobie krótkie wypady na piwo, plotkując przy tym niczym stare dewotki. Umowa była tylko jedna – zero rozmów zawodowych. Mieliśmy się zrelaksować  i  nie przejmować na zapas czymś, co nie było akuratnie istotne.

Tym razem było jednak inaczej. Przez blisko miesiąc nie udało nam się złapać z Hideto kontaktu. Nie odbierał od nas telefonów, nie odpisywał na maile. Początkowo uznaliśmy, że pewnie chce poświęcić trochę uwagi wyłącznie rodzinie. Z czasem stało się to jednak dla nas bezsensem. Cała ta cisza trwała stanowczo za długo. Poza tym dałby nam jakiś znak. Coś by powiedział. Nie miał problemów ze szczerością. Zawsze mówił otwarcie, kiedy mamy mu dać spokój. Chociaż nie zdarzało się to zbyt często… To oczywiste, że zaczynaliśmy się martwić. Kompletnie nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje. Najbardziej zachodził jednak w głowę K.A.Z.. Zaskoczyło nas, że i on nic nie wie. Pomyśleliśmy więc, że mogli się pokłócić. On jednak bardzo szybko temu zaprzeczył, wydając się przy tym jeszcze bardziej przygnębiony. To nam tylko przysporzyło dodatkowych trosk. Obawialiśmy się, co też gitarzysta może zrobić w takiej sytuacji.
Nim jednak nasz czas wolny dobiegł końca otrzymaliśmy długo wyczekiwaną wiadomość: „Spotkajmy się tam gdzie zawsze.”. Tylko tyle. Ani słowa więcej. Poszliśmy więc w nasze stałe miejsce – do niewielkiego baru nieopodal mojego mieszkania.
~*~
Każda bajka ma swój koniec.
~*~
Lokal był bardzo przytulny. W środku jak zawsze rozbrzmiewała spokojna muzyka, a ludzi nie było zbyt wiele. Można było spokojnie usiąść przy barze, napić się i porozmawiać, a jak zaszła taka potrzeba, właściciel użyczał swojej kanciapy. Można było w niej chwilkę odpocząć od alkoholu i roześmianego towarzystwa. Miejsce idealne dla każdego faceta! Nawet telewizor stał za kontuarem!
Tak więc siedzieliśmy tak, jak zawsze, popijając piwo i wyczekując naszego aniołka. Nie wiedzieliśmy, o której zamierza się zjawić, więc przyszliśmy zaraz po otrzymaniu wiadomości.
Przed wieczorem dołączył do nas. Wyglądał na strasznie zmęczonego, ale tego nie skomentowaliśmy. Nie odezwaliśmy się też ani słowem na temat jego kilkutygodniowego milczenia. Chcieliśmy żeby sam nam o tym opowiedział. Czekaliśmy.

Po kilku piwach i luźnej gadce doszliśmy do punktu, w którym pora było się rozstać. Nie powiedział nam nic. Dopiero kilka dni później dowiedzieliśmy się od Kazuhito, że jego żona popadła w depresję. Był z nią w niewielkim szpitalu kilkanaście kilometrów od miasta. Czekał, aż z tego wyjdzie. Terapia rodzinna przyniosła pewien efekt, ale niewielki. Czas jednak biegł nieubłagalnie. Wokalista nie mógł stać w miejscu i wypatrywać chwili, kiedy wszystko wróci do normy. Miał swoje obowiązki. Zobowiązania wobec fanów.

Wrócił więc jak gdyby nigdy nic do pracy. Pisał, grał, śpiewał. Gdyby nie świadomość zaistniałych okoliczności, nikt by nawet nie zauważył, że coś było nie tak!
Wciąż z tą samą werwą, tym samym zapałem. Tworzył i dobrze się bawił.
Zmieniła się tylko jedna rzecz – coraz częściej wracał do domu. Nawet na kilka godzin, byle tylko odwiedzić żonę. I coraz częściej po tych wizytach wyciągał nas do baru.
Jedno piwo, dwa… Ale to wystarczyło, by zaczął się powoli staczać. Na naszych oczach popadał w ruinę. A my mogliśmy jedynie stać i się temu przyglądać. Nie dopuszczał nas do siebie. Nie pozwalał sobie w żaden sposób pomóc.

Pozbierał się na jakiś czas dopiero podczas wyjazdu do Stanów. Nie miał czasu myśleć i się zamartwiać. Pochłonęła go promocja zespołu i nowe miejsca, które koniecznie chciał odwiedzić. Zawsze lubił wędrować po miastach, w których dawaliśmy koncerty i zdawać relacje fanom z każdego miejsca z osobna. To go w jakiś sposób uspokajało i pozwalało oderwać się na tych kilka błogich chwil od rzeczywistości.

Po powrocie jednak nie odwiedził już domu. Na jakiś czas zatrzymał się w hotelu niedaleko studia. Nawet nie pojechał zabrać swoich rzeczy. Kolekcję ukochanych pierścieni sygnowanych pentagramem woził zawsze przy sobie, a nic więcej nie było mu potrzebne. Gitary trzymał w studiu, ubrania w walizce.
Gdy nie było zajęcia – pił. On pił, zaś K.A.Z., niczym dobry stróż, tkwił przy nim i ratował go z każdej opresji. A takowych było coraz więcej. Niejednokrotnie musiał wyciągać go z baru w środku nocy, zalanego w trupa lub wszczynającego bójki z każdym, kto mu się nawinął pod rękę. Prowadził go wtedy do siebie i nie wypuszczał, póki ten całkowicie nie wytrzeźwiał i nie wyleczył kaca.

HYDE kompletnie przestał się kontrolować. Doszło do tego, że sięgał po alkohol nawet przed występami. Twierdził, że w ten sposób łatwiej mu się skupić i nie musi się martwić o to, co mówi. Och, i angielski szedł mu o niebo lepiej…

Któregoś razu, podczas krótkiej przerwy na próbie, zapytałem, dlaczego nie wraca do domu. W pierwszej chwili pożałowałem tak impulsywnego posunięcia, jednak, o dziwo, otrzymałem odpowiedź. Odpowiedź, która zszokowała nas wszystkich. Wszystkich z wyjątkiem Iwaity, który już wcześniej usłyszał od niego wszystko podczas jednego z ich wypadów.
Wyrzuciła go. Postawiła mu ultimatum. Powiedziała, że albo ona i dziecko, albo zespół.
Dla niego wybór był oczywisty. A przynajmniej tak mu się zdawało. Cały czas nie dostrzegał, w jakim jest stanie. Wydawało mu się naturalnym, że upija się po kątach. Uspokajał się jedynie na scenie. Nawet przytłumiony procentami wciąż był na niej w swoim żywiole. Jego aura się drastycznie zmieniała, kiedy sięgał po gitarę i mikrofon. Jego muzyka zaś wciąż była taka sama. Nabrała powagi, ale nadal była utrzymana w tym samym tonie. Nadal płynęła swobodnie z jego ust, a rytm szarpanych strun idealnie zgrywał się z melodią przygrywaną przez K.A.Z.a.

Tak minęło kilka długich miesięcy. Miesięcy, podczas których gitarzysta niezmiennie opiekował się naszym podupadłym na duchu aniołkiem, z wolna wyciągając go z dołka. Aniołek powoli odżywał, zaś jego stróż wydawał się być tym coraz bardziej zmęczony. I bynajmniej nie dlatego, że miał go już dość. Wręcz przeciwnie. Zamartwiał się ilekroć Hideto wychodził pić. Tematu o żonie nawet nie ruszał. Nie miał sumienia pchać go w jej łapy. Wolał sam udzielić mu pocieszenia. Ale przebywanie w jego towarzystwie wymagało od niego maksimum samokontroli.
Dość szybko zorientowaliśmy się, w czym tak naprawdę tkwi sedno sprawy.  Kazuhito zawsze miał do niego słabość, tak jak i każdy inny człowiek w jego otoczeniu. Bo któżby nie uległ tym szczenięcym oczkom, wpatrującym się w ciebie jakby prosiły o cukierka? Któżby nie poddał się pod tym niewinnym uśmiechem? K.A.Z.. Tak po prostu. Tylko na nim nigdy nie robiły wrażenia. Ale nie wątpliwie miał do niego słabość.

To nas w jakiś sposób krzepiło. Nawet przez chwilę nie wyobrażaliśmy sobie innego scenariusza, niż połączenie tej dwójki. Tak więc nie wtrącaliśmy się ponad miarę i przymykaliśmy oczy na wszystkie wybuchy wokalisty, pozwalając mu zająć się nim po swojemu. Nasza ingerencja i tak by nic nie dała. HYDE słuchał tylko jego i tylko jemu ufał. Nam pozostawało mieć nadzieję, że gdy Iwaita zdecyduje się na jakiś krok, to zaufanie nie zostanie zniszczone.
~*~
Nadszedł czas na zmiany.
~*~
To była czwarta rocznica istnienia naszego zespołu. Tak jak co roku planowaliśmy ją hucznie uczcić. Zaprosiliśmy całą ekipę, kilku znajomych po fachu, przyjaciół i członków rodziny. Łącznie przyszła blisko setka osób.
Wynajęliśmy niewielki, ale klimatyczny klub, w którym zawsze grali muzykę dopasowaną do naszych gustów. Oczywiście tortu też nie mogło zabraknąć! Ale akurat tego zbyt dobrze nie wspominam, a ekipa porządkowa tym bardziej…
Najpierw podziękowania dla naszego wiernego i świetnie zorganizowanego staffu, innym zespołom za inspiracje, krewnym za wsparcie i inne tego typu formalności. Później krótki koncert, bo jak mogłoby się obyć bez występu głównych gwiazd tego wieczoru? Następnie lekka przekąska i… Reszty imprezy już pewnie większość osób nie pamiętała, dlatego ją przemilczmy i skupmy się na tych bliższych nam wydarzeniach.

HYDE, o dziwo, nie wypił ani kropli alkoholu przed występem. Zapowiadało się naprawdę dobrze. Później na spokojnie przyjął gratulacje, odebrał kwiaty, porozmawiał z kilkoma osobami i powymieniał grzeczności z ludźmi potencjalnie przydatnymi w dalszym rozwoju naszej kariery. Niestety pech chciał, że kilkoro z nich niezmiernie pragnęło, by im potowarzyszył przy drinku. A że naszego aniołka ostatnimi czasy za specjalnie do tego przekonywać nie trzeba było, uległ już drugiej namowie.
Nie musieliśmy długo czekać, by na stałe przywarł do barowego stołka. Żeby nie rzucało się to zbytnio w oczy, przysiedliśmy się do niego. Jemu to było obojętne, a nam mogło ocalić reputację. Dziwnym był w ogóle fakt, że do tej pory jego słabostka nie wyciekła do mediów i nie rozbrzmiała ogólnoświatowym skandalem.

Goście powoli zaczynali się rozchodzić… Tudzież odpływać w ramiona Morfeusza lub innej zmory pod niskimi stolikami i na wąskich kanapach. Piwo się skończyło, sake zaczynało brakować, słońce powoli wschodziło, a wokaliście nadal było mało. A przynajmniej w jego mniemaniu, gdyż barman doszedł do wniosku, że impreza już się dla wszystkich skończyła. W szczególności dla muzyka. Nie zamierzam nawet ukrywać, że podzielaliśmy jego zdanie. Wokalista ledwo trzymał się na nogach i zrobił się stanowczo zbyt wylewny. W pewnym momencie, gdy na chwilę spuściliśmy z niego wzrok, wdrapał się na blat oddzielający go od półek z alkoholem, z zamiarem rzucenia się na jednego z obsługujących tam chłopaków. W ostatniej chwili zainterweniował K.A.Z., ściągając go z powrotem na ziemię. Chwilę później złapał go mocno w pasie i wyprowadził na zewnątrz.
~*~
Najwyższy czas na powrót naszego aniołka.
~*~
Co się działo później? Są różne wersje i żadna nie jest w pełni prawdziwa. Musiało być jednak wesoło, bo następnego dnia z wizytą wpadł zarządca bloku. W odpowiedzi na skargi sąsiadów HYDE wprowadził się tam na stałe.
Początkowo twierdzili, że zrobił to tylko i wyłącznie by uniknąć mieszkania w hotelach i zaoszczędzić na tym trochę pieniędzy, ale każdy wiedział, ile w tym prawdy. Dopiero po jakimś, po kilku głębszych,  czasie Kazuhito wymsknęło się, że to Hideto zrobił pierwszy krok.
Chyba nie muszę wam opisywać naszych reakcji, prawda..? Moja szczęka omal nie zrównała się z podłogą!
Dowiedzieliśmy się też, że nigdy by do niczego nie doszło, gdyby nie fakt, że żona HYDE’a zaczęła manipulować nim udając, że jej stan emocjonalny wciąż jest niestabilny. Przekupiła nawet kilku lekarzy, by wystawiali jej fałszywe zaświadczenia i recepty. Dowiedział się o wszystkim przypadkiem, gdy któregoś razu, nie mając co robić, sprawdził skład jednego z leków, które zażywała. Okazało się, że to zwykłe placebo. Pokłócili się wówczas i to był koniec.
Koniec dla nich, początek dla czegoś zupełnie nowego.

Czas mijał, powstawały nowe utwory, wybrzmiewały nowe melodie, zespół grał nieustannie.
~*~

Jego filarem była zrodzona z muzyki pasja.

czwartek, 3 października 2013

VAMPS

Nie, to nie jest żadne opowiadanie.
Wybaczcie, to tylko krótkie przedstawienie postaci, które mogą co jakiś czas przewijać się na moim blogu, a że oprócz ich wokalisty cała reszta zespołu do zbyt rozsławionych nie należy robię od takie wprowadzenie, byście wiedzieli o kim piszę i żebym nie musiała później zbytnio mieszać przy rozdziałach.

Przy okazji pragnę przeprosić za nie dotrzymanie terminów z Abyss.
Abyss nie będzie.
Znaczy... Kiedyś będzie, ale raczej nie prędko. Przyczyna jest bardzo prosta - utknęłam.
Wiem, co chcę napisać, ale mi nie wychodzi. Rozdział się nie trzyma spójnej całości i w ogóle nie jestem w stanie utrzymać pierwotnego klimatu tego opowiadania. Jak mi dopisze któregoś dnia porządna wena, a nie taka... Na odwal się... To go napiszę. Jak na razie zaprzestaję na pięciu próbach zakończonych fiaskiem. Wybaczcie.

A teraz do rzeczy:


HYDE - Hideto Takarai (29 stycznia 1969r)
Wokalista VAMPS i L'arc~en~Ciel.
Ma żonę, Megumi Ooishi.
Prawdopodobnie ma z nią dziecko.
K.A.Z - Kazuhito Iwaike (11 października 1968r)
Gitarzysta VAMPS i Oblivion Dust.
Ju-Ken (27 czerwca 1971r)
Basista sesyjny VAMPS, GACKTa, Anny Tsuchiyi, Oblivion Dust itd.


Arimatsu (12 sierpnia)
Perkusista sesyjny VAMPS i Oblivion Dust.

Tak w sumie kiedyś tam pojawi się takich notek zdziebko więcej pewnie... Dodam jeszcze króciutko informacje od D'Espa następnym razem... I o MUCC przez tego nieszczęsnego Tatsuro, który mi się w Abyss zaplątał xD

Życzcie weny i jeszcze raz przepraszam T^T