Witam wszystkich ;) tym razem rozdział bez piosenek. Jest już późno i nie mam siły ich dobierać. Może poprawię to jutro. Rozdział, jak obiecałam, dłuższy o całe 1000 słów (2 strony w Wordzie).
Jak już mówiłam - nie będzie mnie przez najbliższe 2 tygodnie... A nawet troszkę dłużej. Mam więc nadzieję, że zakończenie utkwi wam trochę w pamięci i będziecie się do tego czasu zastanawiać, co też mogłam znowu wykombinować i co się stanie w następnym epizodzie ;)
Jak zwykle - wskazujcie błędy, mówcie, co wam się nie podoba lub podoba, piszcie komentarze.
Z racji znacznie większej ilości obserwatorów tym razem kolejny rozdział wstawię tylko wtedy, gdy po moim powrocie będą komentarze od 10 różnych osób ;)
Jako, że komentarze podlegają moderacji... Cóż, musicie komentować w ciemno, bo nie będziecie wiedzieć, ile ich już jest xD
Enjoy~
~*~
Dwa dni po tym, jak się obudziłem, wróciłem do domu.
Dostałem jakiś antybiotyk, trochę witaminek, syropek na kaszel, bukiet kwiatków
od Tsukasy, czekoladki od Karyu, które w trakcie wizyty sam zjadł i reprymendę
od ordynatora, za samowolkę i nieodpowiedzialne zachowanie na pożegnanie.
Hizumi też patrzył się na mnie przez resztę wieczora z pod byka, udzielając mi
wykładów na temat tego, jak bardzo było nie rozsądnym z mojej strony odpiąć się
od kroplówki i… Od innych dziwnych rzeczy, o których nawet nie chcę myśleć!
Serio! Już wolę siusiać do kaczuszki… Kisa zaś, pomimo początkowego
zaniepokojenia słowami lekarza i tamtej zrzędy, przyglądał mi się jedynie z
wyraźną ulgą i zadowoleniem, wymalowanymi na twarzy.
Cieszyłem się niepomiernie, że mogłem wreszcie stamtąd
wyjść. Od nudy, wszechobecnej monotonii i miłości, jaką mnie tam wszyscy
darzyli, począwszy od Hizumiego i pozostałych członków mojego zespołu, przez Kisę,
aż po pielęgniarki i lekarza prowadzącego, miałem ochotę kilkakrotnie zwrócić
zawartość wszystkich kroplówek, jakimi mnie faszerowano podczas śpiączki...
Swoją drogą, nadal nie dowiedziałem się ile ona trwała. To było bardzo
nieznośne uczucie. Czułem w miejscu tych dni zionącą pustkę. Tak, jakbym się
zgubił gdzieś na drodze czasu i nie mógł z powrotem wejść na dawną drogę. Próbowałem
sam to sobie jakoś obliczyć, ale... Ale nie pamiętałem na jakim dniu urwał mi
się film. Pamiętałem zaś te kilka ponurych dni przed tym zdarzeniem, gdzie Kisa
snuł się smętnie po mieszkaniu, Yoshida nie wychodził wcale ze swojego pokoju,
a ja byłem zbyt wyczerpany panującą wokół atmosferą, by dłużej na to reagować.
Dlatego nie był dla mnie zbyt dużym zaskoczeniem wszechobecny chaos, panujący w
domu, który rzucał się w oczy już od progu. Ja nie umiałem dbać o porządek tak,
jak mój współlokator.
Po rozrzuconych wzdłuż korytarza ubraniach, które chyba
należały do Yoshidy, wywnioskowałem, że część tego bałaganu zawdzięczyć można
mnie. A właściwie mojej jakże zaskakującej i nieoczekiwanej chorobie. Musieli
się pakować w pośpiechu, jadąc do szpitala.
Och, no bo dajcie spokój. Wszystko było dobrze, a tu nagle
bum! i przez głupie zapalenie płuc jestem kilka dni na odlocie. Nigdy nie
chorowałem. Nawet kataru w zimę nie łapałem, podczas gdy wszyscy pozostali
członkowie zespołu nie obywali się wówczas bez co najmniej kilku paczek
chusteczek. To wszystko było tak żenujące i tak bez sensu, że aż kręciło mi się
w głowie od samego wspominania!
Nie. Ja wbrew pozorom wcale nie byłem zirytowany. Wręcz przeciwnie. Niezmiernie
cieszył mnie powrót do domu, jak i to, że mój przyjaciel wreszcie wrócił do
formy. Normalnie rozmawiał, śmiał się, nie zamykał na całe dnie w sypialni i
jadł.
Z Kisą aż tak dobrze w dalszym ciągu nie było, jednak
widziałem znaczny postęp. I to nie tylko względem tych kilku dni przed tym, jak
zachorowałem. Stał bardziej otwarty względem mnie i moich przyjaciół. Nieśmiało
odpowiadał na zaczepki, starał się udzielać w dyskusjach, gdy widział, że tego
od niego oczekujemy, czasem nawet, w nieco nerwowy sposób, uśmiechał się. W
domu zaś, co zaskoczyło mnie chyba najbardziej, sam próbował nawiązać rozmowę.
A dlaczego wprawiało mnie to w osłupienie? Bo dyskutował nie tylko z Hizumim,
chociaż to wychodziło mu wręcz przerażająco łatwo, naturalnie, ale i ze
mną. O ile można powiedzieć, że ktokolwiek potrafił ze mną dyskutować. Nie
mniej starał się jednak wyciągnąć ze mnie tych kilka słów, choćby banalnego
„tak” lub „nie”, a ja, o dziwo, starałem się je wypowiadać i to w sposób jak
najbardziej składny i rozbudowany. Nie chciałem go, zaraz po takiej zmianie, na
nowo zniechęcać ponurym odburkiwaniem, jak to miałem w zwyczaju. Nie chciałem,
by znowu powróciła ta smętna, ciężka atmosfera. To było stanowczo zbyt męczące.
Wciągu ostatnich kilku miesięcy naprawdę miałem już wszystkiego dość. Momentami
miałem wręcz ochotę uciec i wrócić dopiero, jak to wszystko się skończy.
Niezmiernie tęskniło mi się za czasami, gdy byliśmy tylko ja i Hizumi. W
prawdzie zdążyłem się już pogodzić z obecnością dzieciaka, był spokojny i
ułożony, jednak mimo to ciężko było mi się przyzwyczaić, że niektóre rzeczy się
zmieniły i zmieniać dalej będą. Chociaż próbowałem wmówić sobie, że już jest w
porządku, cały czas się dusiłem. Przestało mnie dziwić, że Hiroshi tak
zareagował, gdy w studiu pojawił się Masamura. To było tylko leciutkie piórko,
który całkowicie przechylił szalę jego opanowania. Pękł, niczym połyskująca w
słońcu bańka mydlana, która natrafia na swej drodze na źdźbło trawy. Niby wątłe
i delikatne, a jednak ona się na nim rozpada… Jestem beznadziejny w tego typu
metaforach.
Teraz jednak wydawało się, że oboje znacznie się do siebie zbliżyli. Kisa cały
czas szedł u boku Yoshidy, rozmawiał z nim znacznie więcej i znacznie bardziej
otwarcie niż z resztą paczki. Nie krępował się tak przy nim.
Nie do końca wiedziałem, co o tym myśleć. W jakiś pokrętny i niezrozumiały
sposób napawało mnie to niepokojem. Nie wiedziałem nawet dlaczego. Po prostu
czułem, że... Że... Oddalam się od przyjaciela? To nie do końca to... Ale
lepiej tego wyjaśnić nie umiałem.
Jednocześnie czułem, że dzieciak stara się unikać ze mną kontaktu. Odwracał
się, gdy tylko na niego spojrzałem, milkł głos i spuszczał głowę, pozwalając,
by przydługa grzywka zakrywała całkowicie jego twarz, gdy zabierałem. Martwiło
mnie to. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę mój ciężki charakter, nie mogłem im
mieć tego za złe. Paradoksalnie cieszył mnie fakt, że się dogaduje z Hizu, bo
wróżyło to znacznie więcej spokoju. Miałem nadzieję, że dzięki temu wszystko powoli
zacznie się jakoś układać.
Przez najbliższych kilka dni nie mogłem ruszać się z domu. Z
tego też powodu kolejne próby zostały odwołane. Spodziewałem się ogromnych
oporów ze strony Tsukasy, jednak, o dziwo, takowych nie było. Najwyraźniej
sumienie mu nie pozwalało pozostawić 'biednego Zero bez opieki', którą to miał
sprawować nasz 'mamusia-wokalista'. Oczywiście słowa te padły od strony Karyu,
który skrytykował od razu sugestię na temat tego, że jestem dużym chłopcem i
potrafię zadbać o siebie sam. Przy okazji wspomniał też o tym, że nie można
takim balastem, jak ja, obarczać nastolatka, kiedy ów zaoferował swą pomoc.
Cóż… Nikt inny w tym zespole nie potrafi być tak troskliwy i nadopiekuńczy jak
on. Czasem było to wręcz irytujące. Tym razem również, bo przez kilkugodzinne
nagadywanie tej cholernej Tyczki, Hizumi nie odstępował mnie później nawet na
krok. Przynosił mi kanapeczki do pokoju, robił obiadki, zmieniał chłodne okłady
na mym biednym czółku, które miało już serdecznie dość traktowania lodem, pomagał
mi nawet dojść do toalety… Jeszcze trochę brakowało, a pomagałby mi również
ustać przy sedesie, z obawy, że sam się zaraz wyłożę.
Nie pozwalał mi się w ogóle ruszać z łóżka, nie pozwalał mi pracować, grać na
gitarze, a po godzinie oglądania telewizji wyłączał mi urządzenie twierdząc, że
za bardzo przemęczam wzrok i będzie mnie przez to bolała głowa. Na litość
wszystkich przewracających się w grobie! Jeszcze trochę, a tym razem lekarze
nie będą mieli czego ratować. Zdechnę na miejscu. Z nudy. Nawet telefon
komórkowy mi zabrał w obawie, że nie będę przez niego spał lub zacznę słuchać
muzyki i rozboli mnie głowa.
Czułem się już zupełnie dobrze. Jedynie kaszel od czasu do czasu dawał mi się
we znaki. Na początku jego nadgorliwość nie była aż tak dokuczliwa, bo
większość dnia przesypiałem, mając wszystko w głębokim poważaniu, ale teraz
wychodziłem z siebie, byle tylko znaleźć sobie jakieś konkretne zajęcie. Chyba
powinienem zacząć nadrabiać zaległości w lekturach szkolnych. Nie… Przepraszam…
Od nadmiaru literek na stronicach książki zakręci mi się jeszcze w głowie i
potknę się o pościel, leżąc we własnym łóżku. Jeszcze sobie czasem krzywdę bym
zrobił i roztrzaskał czaszkę o za miękką poduszkę…
-Hizumi! - krzyknąłem na niego, gdy po raz kolejny próbował
mnie odwieść od wyjścia z pokoju. O dziwo nie poskutkowało to kaszlem. Miła
odmiana. - Za dwa dni kończy mi się zwolnienie. Za dwa dni wracam do pracy. Za
dwa dni będę harował na próbach, nadrabiając ostatnie 2 tygodnie zaległości i
unikając wściekłego spojrzenia naszego kochanego lidera, który prawdopodobnie
przy pierwszej możliwej okazji będzie próbował wsadzić mi swoje pałeczki w dupę
lub użyje któregoś talerza jako frisbee, licząc, że mnie nim skróci o głowę!
Jeśli się teraz nie zacznę ruszać i próbować odzyskać kondycję, to za dwa dni
będziecie mnie zbierać ze ściany, bo nie będę w stanie przed tym psychopatą
odpowiednio szybko zwiewać. – Dokończyłem na jednym, nie mogąc już dłużej
znieść jego nadopiekuńczości i sprzeciwów. Przyjaciel patrzył się na mnie z
otwartą buzią, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Kompletnie nie wiedział,
co powiedzieć. Wyciągnąłem dłoń i delikatnie podparłem jego podbródek,
zamykając mu tym samym usta, po czym, korzystając z jego tymczasowej
niedyspozycji, przemknąłem tuż obok niego i ruszyłem do kuchni. Miałem ochotę
wybuchnąć ze śmiechu, jednak bałem się tego cholernego kaszlu. Mimo wszystko na
mojej twarzy malował się ogromny uśmiech i w żaden sposób nie byłem w stanie
się go pozbyć. Musiałem wyglądać jak idiota, ale na pewno nie był to aż tak
tragiczny obraz, jak stojący nadal w progu mojej sypialni Yoshida.
Kisa akuratnie robił kanapki. Gdy wszedłem do kuchni
popatrzył na mnie ze zdziwieniem, otwierając oczy jeszcze szerzej, gdy
zauważył, że się uśmiecham, a już po chwili sam się wyszczerzył. To był...
Pierwszy raz, jak widziałem go uśmiechającego się w moim kierunku. Tak
szczerze, bez wymuszenia. Zaskoczył mnie tym. Sądziłem, że za mną nie przepada.
To było takie... Rozczulające. Czyżbym wreszcie zaczynał czuć się jak ojciec..?
-Hizumi wreszcie cię wypuścił? - zaśmiał się chłopiec. Uśmiechnąłem się
delikatnie.
-Przegadałem go. - Odpowiedziałem, podchodząc do lodówki i ją otwierając.
-S... Słucham..? Znaczy... No bo... Jak to? Znaczy… To jest… Prze… Przepraszam…
- Opuścił głowę, zażenowany swoją reakcją.
-Hahahaha, gdyby był w stanie mówić, to by pewnie zareagował podobnie.
-Zero... - Do kuchni wparował nagle obiekt naszej dyskusji. Rozejrzał się uważnie,
przerywając mi, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. - Wyjaśnij mi, proszę,
kiedy i czym uderzyłeś się w głowę? Albo co brałeś podczas gdy mnie przy tobie
nie było? - powiedział do tego stopnia poważnie, że nie wytrzymałem i po raz
kolejny się roześmiałem. Mój śmiech stał się jeszcze donośniejszy, gdy
zauważyłem, że Kisa jest na równi zaniepokojony z nim.
-Miej raz w życiu dobry humor, a zaraz wezmą Cię za wariata lub ćpuna... -
Pokręciłem głową i wyjąłem ser z lodówki, stawiając go przed Kisą. Ruszyłem na
przeciwną stronę pomieszczenia i wyjąłem trzy kubki, po czym do jednego
nasypałem kawę, a do dwóch pozostałych herbatę. Aromatyczna biała herbata.
Nieziemskie doświadczenie dla okaleczonych szpitalnym żarciem kubków smakowych.
Podczas gdy ja zajmowałem krzątaniną i próbowałem znaleźć
sobie jakieś zajęcie, jak chociażby przygotowanie sobie czegoś do jedzenia,
dwaj mężczyźni nieustannie wpatrywali się we mnie jak w kosmitę. Lub jakbym
nagle co najmniej dziesięciokrotnie wyładniał, ale w tę wersję wierzyłem mniej,
niż w swe przybycie na Ziemię latającym spodkiem.
Ukradłem Kisie jedną kanapkę, ułożyłem ją na tacy obok miski i kubka, a
następnie udałem się do salonu, by w spokoju zjeść. Włączyłem telewizor i
rozsiadłem się wygodnie na kanapie.
Tak normalnie... Tak beztrosko... Pomyśleć, że jeszcze tego samego dnia, rano,
o wszystko się zamartwiałem. Teraz dochodziłem do wniosku, że musiał być to
wynik przesadnej nudy. Jak człowiek nie ma co robić, to myśli. A jak człowiek
za dużo myśli, to zazwyczaj źle się to kończy.
Znowu zachciało mi się śmiać. W obawie przed zakrztuszeniem
się owsianką, która wyszła mi tak masakryczna w smaku, że pewnie nawet pies ze
sparaliżowanymi kubkami smakowymi by jej nie tknął, zdławiłem tę potrzebę.
Zaraz potem doszedłem też do wniosku, że w sumie nic zabawnego się nie stało,
więc nie było powodu robić z siebie jeszcze większego idioty, szczerząc się do
owsianki.
Gdy już opróżniłem zawartość naczyń postanowiłem moich
lokatorów wprawić w jeszcze większe osłupienie. Poszedłem do łazienki wziąć
długą, odświeżającą kąpiel, ubrałem się i zrobiłem delikatny makijaż, po czym...
Zaproponowałem im spacer.
Miałem dość siedzenia w domu. Ba… W ogóle miałem dość siedzenia! Miałem dość
jakichkolwiek pomieszczeń! Potrzebowałem świeżego powietrza i odrobiny
przestrzeni! Jeszcze trochę, a dostałbym tu klaustrofobii. Wiedziałem, że samego mnie dzisiaj nie
puszczą. Wykorzystałem więc ich kompletną dezorientację.
Zanim wyszliśmy, Hizumi odciągnął mnie na bok.
-Michi... Na pewno wszystko w porządku..? Posłuchaj... Nie musisz się zmuszać,
by z nami rozmawiać, czy śmiać się, czy w ogóle. Możesz się zachowywać tak, jak
zawsze. Kisa to zrozumie. Miał czas oswoić się z twoim usposobieniem i... -
Przerwałem mu przytykając delikatnie jeden palec do jego ust i rzucając mu coś
na wzór kpiącego spojrzenia z domieszką rozbawienia.
-Nie zmuszam się. Naprawdę mam dzisiaj dobry humor i chcę go maksymalnie
wykorzystać. - Rzuciłem, odwracając się i wychodząc z mieszkania.
Zauważyłem tylko jedną rzecz, która mnie zaniepokoiła.
Flirtowałem z Hizumim. Robiłem to całkowicie nieświadomie i bez zastanowienia.
Zanim zdążyłem się zastanowić, co tak naprawdę robię, było już po fakcie. Te
wszystkie łagodne gesty były wręcz idiotyczne i irracjonalne z mojej strony,
ale wychodziło... Automatycznie, poza udziałem świadomości. Musiałem nad tym
zapanować. Nie chciałem, by myślał, że znowu zechcę wykorzystać go do wyzbycia
się swoich zmartwień, jak to zrobiłem kilkanaście lat temu. Za bardzo zależało
mi na jego przyjaźni, by po raz kolejny wystawiać ją na taką próbę. Tym
bardziej, że obawiałem się, iż już została z lekka naruszona…
Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w kierunku pobliskiej
świątyni. Droga na piechotę zajmowała około 40 minut. Po drugiej stronie
zalesionego terenu znajdowała się świątynia, więc było tam niebywale cicho i
spokojnie. Idealne miejsce, gdy chciało się być samemu, coś przemyśleć, lub po
prostu oderwać od rzeczywistości. To tam Hizumi najczęściej tworzył swoje
teksty i to tam właśnie znalazłem ich po incydencie z Masamurą.
Tym razem pogoda jednak była znacznie bardziej przyjazna. Było ciepło i
powiewał delikatny wiaterek. Słońce delikatnie ogrzewało moje plecy, przez co czułem,
jak resztki napięcia ze mnie upływają. Czułem się błogo, pomimo krępującej
ciszy, którą dwaj idący ze mną mężczyźni raz po raz próbowali przerwać. W
pewnym momencie przestałem już nawet na to zwracać uwagę i kompletnie się
wyłączyłem skupiając dosłownie na niczym. Odpłynąłem myślami, zupełnie nie
będąc w stanie wyłapać, w jakim kierunku mkną.
Gdy doszliśmy do głównej alejki, skrajem świadomości odnotowałem, że moi
towarzysze o czymś rozmawiają. Zignorowałem to, nie mając siły się włączyć. Ich
dyskusja jednak z minuty na minutę coraz bardziej wybudzała mnie z tego
przyjemnego letargu, sprowadzając na ziemię. Chcą czy nie chcąc skupiłem się na
ich słowach.
Dyskutowali o muzyce. Nic zobowiązującego, jednak na tyle
ich to pochłonęło, że kompletnie nie kontrolowali tonacji swego głosu.
Zachowywali się zbyt hałaśliwie, przez co harmonia tego miejsca została
zaburzona, a mój znakomity nastrój powoli zaczął się ulatniać. Szybko jednak
się opanowałem. Taka błahostka nie powinna mi psuć humoru. Od dawna się tak
dobrze nie czułem i nie chciałem tak szybko tego zmarnować. Przyglądałem im się przez krótką chwilę, wyłapując
najdrobniejsze gesty, które zdradzały ich odprężenie. Delikatny uśmiech
Yoshidy, energiczne gesty Kisy, gdy opowiadał o pierwszych dniach nauki gry na
gitarze, ten błysk w oczach obojga z nich. Bardzo dobrze się dogadywali.
Pierwszy raz od dawno widziałem, że Hiroshi tak swobodnie się wypowiada, jest
tak spokojny i rozluźniony. Było tak normalnie.
Gdy dzieciak zorientował się, że się im przyglądam
uśmiechnął się do mnie i spróbował wciągnąć do dyskusji.
-A ty..? - zawahał się przez chwilę, najwyraźniej nie wiedząc jak się do mnie
zwrócić.
-Shimizu. - Podpowiedziałem, by rozwiązać jego dylemat.
Uśmiechnął się szerzej:
-Co sądzisz o twórczości XXX, Shimizu? - dokończył wcześniejszą wypowiedź.
-Nie są najgorsi, ale chyba nie do końca czuję ich klimat.
-Mówiłem? Zero to straszna zrzęda, jeśli chodzi o muzykę. Nawet jeśli lubi
jakiś zespół, to i tak wybiera tylko garstkę piosenek, resztę podsumowując jako
nudny chłam... - Stwierdził mój przyjaciel, śmiejąc się przy tym lekko.
-Och, ja przynajmniej nie jestem bezkrytyczny... Mój drogi przyjaciel z kolei
łyknie absolutnie wszystko, co tylko stworzą YYY. - rzuciłem mu kpiące
spojrzenie, znów się uśmiechając.
-Bo jestem ich fanem! Czy ty w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa?! – oburzył
się.
-Owszem. Fan lubi muzykę zespołu, potrafiąc trzeźwo określić, czy zespół trzyma
poziom, czy się zeszmacił. Ty za to jesteś ich psychofanem. Dla ciebie
wszystko, co tworzą, jest genialne, nawet, jak to tylko sklejki jakiś starych,
w dodatku marnych, kawałków. – wypiąłem mu język, a Kisa się roześmiał.
-Wybacz, Hizumi, muszę się zgodzić z Shimizu. Poza tym to nieco dziwne, że
bardziej cenisz muzykę innych, niż swoją własną.
-To nie tak… Po prostu jak się uczestniczy w procesie tworzenia tej muzyki…
Wiesz od samego początku, jak ma to wyglądać, jak chcesz, żeby brzmiała i
potrafisz przewidzieć końcowy rezultat. Kiedy zaś słuchasz kogoś… Zawsze może
cię coś zaskoczyć. To zupełnie inne wrażenia. – Uśmiechnął się lekko,
wypowiadając te słowa.
To było takie w jego stylu. Kochał muzykę ponad wszystko. Kochał śpiewać.
-Ale tworząc własną muzykę łatwiej nam wyrazić siebie i to ona jako jedyna w
pełni nas określa. Tylko z nią możemy się całkowicie utożsamiać… - Spojrzałem
na przyjaciela i uśmiechnąłem się łagodnie. Tęskniłem już za swoim basem.
-Taaak… To tak, jak z pisaniem wierszy…
-Piszesz, prawda? Więc wiesz, jakie to uczucie. Tworzyć coś, co odzwierciedla
twoje emocje. – Wyszczerzyłem się na tę myśl. Stanowczo, jak tylko wrócimy,
muszę wreszcie pograć..
Dyskutowaliśmy jeszcze przez długi czas, raz po raz skacząc
z tematu na temat. Zdecydowaliśmy się na powrót dopiero wtedy, gdy moje napady
kaszlu stały się coraz częstsze. Ja i Kisa byśmy to pewnie zignorowali, ale
Hizumi zrobił się mocno zaniepokojony i obwieścił, że nie zamierza mnie znowu
odwiedzać w szpitalu, albo wykładać pieniędzy na mój grób, póki nie ukończę
minimum 50-ki... Cóż, biorąc pod uwagę tryb jego życia, to raczej ja powinienem
rzucać takie założenia. W końcu to on potrafił całe tygodnie przeżyć wyłącznie
na kawie. Ale nie zamierzałem dyskutować wiedząc, że przyjaciel się martwi.
Dochodziliśmy już do naszego apartamentowca, gdy nagle
zauważyłem na ławce tuż przed nami ubranego na czarno mężczyznę. Był dużo
starszy od nas, lekko posiwiały i wyglądał na strasznie zmęczonego. Normalnie
nie zwróciłbym na niego uwagi, ale jego twarz wydała mi się dziwnie znajoma.
Zignorowałem to jednak, dochodząc do wniosku, że musi to być któryś z naszych
dawnych sąsiadów lub ktoś sławny, ale nie na tyle, by zapamiętać jego nazwisko.
Nie przyglądałem się mu dłużej, skupiając się z powrotem na rozmowie.
Przeszliśmy obok ławki, gdy wtem facet zerwał się na równe
nogi i pociągnął mnie w tył za rękę.
-Michi... - Spojrzał na mnie w dziwny sposób. Jakby z nadzieją, że to naprawdę
ja, a zarazem z obawą, że coś mu zrobię. Jednocześnie w jego oczach widać było
dziwne wzruszenie. Dopiero po chwili, gdy stanęliśmy blisko naprzeciwko siebie,
udało mi się rozpoznać kto to. Zamurowało mnie. Wpatrywałem się w niego z
rozszerzonymi oczyma, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
Miałem ochotę krzyczeć, szarpać się,
uciekać. Wszystko, byle tylko nie musieć go widzieć. Dotyk jego dłoni na moim
odsłoniętym nadgarstku parzył niemiłosiernie. Czułem, jakby skóra w tamtym
miejscu stała się nagle niewyobrażalnie brudna i skażona. Miałem ochotę ją z
siebie zdrapać. Chciałem wołać o pomoc, lecz moja krtań w ogóle nie słuchała
poleceń. Miałem wrażenie, jakby ktoś trzymał ją w żelaznym uścisku. Zaczynałem
się dusić. Przed moimi oczyma stanęły wszystkie niechciane obrazy. Chciałem
wyrwać ze swojej duszy każdy, najmniejszy fragment jego obecności w moim życiu,
wymazać wszystkie związane z nim wspomnienia.
Hiroshi… Ratuj…