Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

wtorek, 30 lipca 2013

Nigdy więcej! - one shot urodzinowy - Zero ♥

Yoshi! Tsuu wróciła z wakacji z zestawem nowych dziwactw. Przez ostatni tydzień trochę mi wena dopisała, więc mam dla was kilka stroniczek tekstów wszelakich. Dwie miniaturki i nieco Abyss :)
Co do tego ostatniego - rozdziały opublikuję w nieco dziwny sposób. Słowa układały mi się w ten sposób, że wyszło z tego jak na razie 5 części.Cztery pierwsze są jednak bardzo krótkie, dlatego postanowiłam, że wyślę becie wszystkie na raz i będę je publikować z odstępami jednodniowymi. Na ostatnią poczekacie trochę dłużej, bo muszę ją dokończyć (spodziewam się, że będzie miała wymiary moich zwyczajowych rozdziałów - około 4 stron, bo już ma 3), a w międzyczasie chcę wam opublikować jeszcze drugiego shota :) tak dla lekkiego urozmaicenia, bo ileż można w kółko o tym samym, nie? ^^

A teraz do rzeczy ;D
Jak zapewne większość z was wie, Zero ma jutro urodziny! Yay! A właściwie uwzględniając japońską strefę czasową... Już je ma *^*
A więc - OTANJOBI OMEDETO GOZAIMASU, ZERO-SAN! ♥

...a w ogóle to jest tak poryte, że w sumie to odradzam czytanie xD
A w ogóle wasza genialna Tsuu sformatowała dysk na kompie, 
zapominając uprzednio, że połowy zdjęć nie ma na dysku zewnętrznym
i tracąc wszystkie własnoręcznie obrobione samojebki Zero,
które mu osobiście ukradła z ameblo D:

~*~

A teraz, drogie dzieci, zamknijcie oczka i słuchajcie, jak wam droga babcia Tsuu opowiada bajkę. Drogie dzieci… Zamknijcie też uszy, by bajka ta nie przyprawiła was o mdłe koszmary…
-Ciiii! Cicho!
-Sza! Nie ghjklsdf...
-Ale podgajsjscież!
-Nie, jest ogfafabsbmiesz?!
Zza zamkniętych na klucz drzwi studia Zero dobiegły niewyraźne szepty.
Od rana bolała go głowa i nie mógł się na niczym skupić. Dzisiaj wypadały jego urodziny, więc korzystając z tej sposobności, dzień wcześniej znajomi wyrwali go na imprezę.
Mocny kac będzie mnie męczył najbliższy tydzień... - pomyślał.
Przejechał kartą magnetyczną wzdłuż urządzenia zabezpieczającego i pociągnął za klamkę.
Zastała go nieprzenikniona ciemność i głucha cisza. Mógł przysiąc, że jeszcze chwilę wcześniej słyszał dobiegające stąd pomruki... Nie dał się jednak swemu zaniepokojeniu i przełamując obawy postąpił kilka kroków do przodu. Zamknął za sobą drzwi i wymacał na ścianie włącznik światła. A przynajmniej miał nadzieję, że to włącznik światła, bo był jakiś dziwny w dotyku... Jakby guziczek doczepiony do czegoś miękkiego. Te wrażenia zrzucił jednak na jeszcze zbyt dużą ilość alkoholu we krwi.
Nacisnął włącznik - nic się nie stało. Dopiero po chwili usłyszał kliknięcie i charakterystyczne strzelanie jarzeniówek.
Zamknął oczy i dodatkowo przesłonił je ręką, gdy mocne światło rozbłysło wokół niego. Rozbolała go głowa, jednak rozchylił nieco powieki, czując coraz większą dezorientację. To, co ujrzał, zbiło go z tropu jeszcze bardziej.
-Witaj w krainie czarów, Panie! - powitała go... Krowa. Krowa, którą właśnie trzymał za nos.
Rozejrzał się wokół. Nieopodal zwierzęcia stał wysoki na prawie 2 metry strach na wróble, a za nim krył się blaszany stwór, który wyglądał, jakby go wynieśli ze złomowiska.
Co się tu do cholery jasnej dzieje?! - pomyślał mężczyzna, czując się coraz bardziej ogłupiony.
-Proszę założyć ten strój. Zaraz rozpocznie się bankiet. - Powiedziała krowa przesłodzonym głosikiem, podając mu różowo-białe zawiniątko.
Wziął je z wahaniem do rąk, po czym w całkowitym osłupieniu wyszedł do łazienki się przebrać.
Nawet nie zwracał uwagi na to, co na siebie wkłada. Chciał tylko wydostać się z tego wariatkowa. Zaczął się już nawet zastanawiać, czy aby czasem kumple nie dorzucili mu wczoraj czegoś do piwa.
Wyszedł z łazienki, wpadając prosto na duże, eleganckie lustro w złotej oprawie, ozdobione na rogach różowymi i żółtymi wstążkami.
-Pię... Pięknie Pa... Panienka wygląda! - rzucił strach na wróble.
Dopiero teraz Zero tak na prawdę się sobie przyjrzał i... Chyba dostał palpitacji serca, widząc swoje odbicie.
Stał w bladoróżowej, bufiastej kiecce z białymi falbankami i mocno przyciasnym gorsetem. Wyglądał jak Kopciuszek. - Jak to się stało, że nie zauważyłem, co na siebie wkładam?!  Jeszcze mi tylko jakiejś blond czupryny brakowało i wia...
-Ej! Co ty robisz?! - warknął na kukłę, która wplatała mu we włosy jakieś zwiędłe zielsko.
-Wianek, Pa... Panienko... - przestraszył się, szybko dokończył robotę i odsunął się na drugi koniec pomieszczenia.
Rozejrzał się jeszcze raz po studiu, czując narastającą frustrację.
Krowa zniknęła. Zamiast niej na środku pokoju pojawiło się ogromne pudło zawinięte w niebieską wstążkę. Obok stał robot.
-To dla Ciebie, Pani. Dziękujemy za przybycie, Pani...
Ja im chyba zaraz śruby poprzetrącam! - warknął w myślach. - Od kiedy wyglądam na kobietę?! E... No może tylko teraz...
Podszedł do paczki szybkim krokiem i zerwał wstęgę, planując rozszarpać pudło na drobne kawałki, by pokazać im, jak bardzo był wściekły. Jednocześnie już kompletnie stracił orientację w tym, co się wokół niego dzieje. Czuł się jak w wariackim śnie.
Chyba muszę skończyć z alkoholem... - pomyślał.
Gdy przestał użerać się z materiałem, jedna ściana prezentu sama osunęła się na ziemię, ukazując potężny tort.
Oni planują... To wszystko zjeść? Sami..? - pomyślał z przerażeniem. - To chyba jakaś kpina! – miał ochotę się odsunąć, ale powstrzymała go ciekawość, gdy usłyszał, że coś się w środku porusza.
Uniósł górną ściankę, omal nie dostając zawału, gdy z tortu wyskoczył człowiek, uwieszając się mu na szyi.
-NIESPODZIANKA! - Krzyknęli chórkiem.
-Co tu się do jasnej cholery... - pocałunek. - ...dzieje..? - dokończył wpatrując się prosto w radosne oczy Hizumiego.
-Wszystkiego najlepszego, słonko. - Uśmiechnął się promiennie i jeszcze raz obdarzył go słodkim buziakiem.

A morał z tego taki – nigdy nie daj się upić swoim znajomym, bo zrobią z Ciebie wariata, doprowadzą do obłędu, a na koniec będzie cię bolał tyłek… 

piątek, 19 lipca 2013

Tsuu is back 'n' Tsuu is gone...

A więc wróciłam... Niestety wróciłam tylko na jeden dzień - w niedzielę z samego rana znowu wyjeżdżam i kolejny tydzień mnie nie będzie. Wiem, że obiecałam wam wrzucić w nadchodzącym tygodniu rozdział, jednak nie przewidziałam pewnych okoliczności i niestety nie będę w stanie tego zrobić.
Wybaczcie - na prawdę nagła sprawa - mamusia przyjechała do Polski i muszę jechać na drugi koniec kraju, by się z nią zobaczyć. Będę w tym czasie kompletnie odcięta od internetu (bo przez ostatnie dwa tygodnie mogłam okazjonalnie tu zaglądać...)
Cóż, brakuje wam jeszcze jednej duszyczki komentującej ostatni rozdział, by pojawił się następny. Mam nadzieję, że do mojego powrotu ktoś jeszcze zechce podzielić się z nami swoją opinią na temat opowiadania :)
Żeby nie było - na wyjeździe wakacyjnym aż tak bardzo się nie obijałam, jak to miałam w planach i napisałam około 1,5 strony Abyss i kilka linijek one shota. Nie jest to wiele, ale pierwotnie miałam nie pisać absolutnie nic. Tylko takiej weny nie można było zmarnować. ♥
Co się pojawi jako pierwsze? Nie wiem, to zależy od tego, co pierwsze skończę pisać xD Ale zapewne będzie to Abyss, więc bez obaw, żadnych niemiłych niespodzianek.
Ach... Mam też zamówienie na dość nietypowe opowiadanie... A raczej - opowiadanie będzie typowe, bo już nawet mam patent, w jakich okolicznościach i w jakim czasie umiejscowić osoby, ale... Paring będzie BARDZO nietypowy .__. Serio .__." Nie chcecie wiedzieć...xD KAKA! POSTARAM SIĘ TO NAPISAĆ DO KOŃCA WAKACJI! Specjalnie z dedykacją dla Sayuri ♥ :D (ona mnie za to zabije...)
Cóż... Mam nadzieję, że mi tym razem poślizg wybaczycie, o przyjeździe mamusi dowiedziałam się dopiero wczoraj wieczorem, a już dzisiaj jest w kraju...


P.S. Poodpisywałam na część waszych komentarzy ;)

środa, 3 lipca 2013

Abyss X

Witam wszystkich ;) tym razem rozdział bez piosenek. Jest już późno i nie mam siły ich dobierać. Może poprawię to jutro. Rozdział, jak obiecałam, dłuższy o całe 1000 słów (2 strony w Wordzie).
Jak już mówiłam - nie będzie mnie przez najbliższe 2 tygodnie... A nawet troszkę dłużej. Mam więc nadzieję, że zakończenie utkwi wam trochę w pamięci i będziecie się do tego czasu zastanawiać, co też mogłam znowu wykombinować i co się stanie w następnym epizodzie ;)
Jak zwykle - wskazujcie błędy, mówcie, co wam się nie podoba lub podoba, piszcie komentarze.
Z racji znacznie większej ilości obserwatorów tym razem kolejny rozdział wstawię tylko wtedy, gdy po moim powrocie będą komentarze od 10 różnych osób ;)
Jako, że komentarze podlegają moderacji... Cóż, musicie komentować w ciemno, bo nie będziecie wiedzieć, ile ich już jest xD
Enjoy~

~*~
Dwa dni po tym, jak się obudziłem, wróciłem do domu.
Dostałem jakiś antybiotyk, trochę witaminek, syropek na kaszel, bukiet kwiatków od Tsukasy, czekoladki od Karyu, które w trakcie wizyty sam zjadł i reprymendę od ordynatora, za samowolkę i nieodpowiedzialne zachowanie na pożegnanie. Hizumi też patrzył się na mnie przez resztę wieczora z pod byka, udzielając mi wykładów na temat tego, jak bardzo było nie rozsądnym z mojej strony odpiąć się od kroplówki i… Od innych dziwnych rzeczy, o których nawet nie chcę myśleć! Serio! Już wolę siusiać do kaczuszki… Kisa zaś, pomimo początkowego zaniepokojenia słowami lekarza i tamtej zrzędy, przyglądał mi się jedynie z wyraźną ulgą i zadowoleniem, wymalowanymi na twarzy.

Cieszyłem się niepomiernie, że mogłem wreszcie stamtąd wyjść. Od nudy, wszechobecnej monotonii i miłości, jaką mnie tam wszyscy darzyli, począwszy od Hizumiego i pozostałych członków mojego zespołu, przez Kisę, aż po pielęgniarki i lekarza prowadzącego, miałem ochotę kilkakrotnie zwrócić zawartość wszystkich kroplówek, jakimi mnie faszerowano podczas śpiączki...
Swoją drogą, nadal nie dowiedziałem się ile ona trwała. To było bardzo nieznośne uczucie. Czułem w miejscu tych dni zionącą pustkę. Tak, jakbym się zgubił gdzieś na drodze czasu i nie mógł z powrotem wejść na dawną drogę. Próbowałem sam to sobie jakoś obliczyć, ale... Ale nie pamiętałem na jakim dniu urwał mi się film. Pamiętałem zaś te kilka ponurych dni przed tym zdarzeniem, gdzie Kisa snuł się smętnie po mieszkaniu, Yoshida nie wychodził wcale ze swojego pokoju, a ja byłem zbyt wyczerpany panującą wokół atmosferą, by dłużej na to reagować. Dlatego nie był dla mnie zbyt dużym zaskoczeniem wszechobecny chaos, panujący w domu, który rzucał się w oczy już od progu. Ja nie umiałem dbać o porządek tak, jak mój współlokator.

Po rozrzuconych wzdłuż korytarza ubraniach, które chyba należały do Yoshidy, wywnioskowałem, że część tego bałaganu zawdzięczyć można mnie. A właściwie mojej jakże zaskakującej i nieoczekiwanej chorobie. Musieli się pakować w pośpiechu, jadąc do szpitala.
Och, no bo dajcie spokój. Wszystko było dobrze, a tu nagle bum! i przez głupie zapalenie płuc jestem kilka dni na odlocie. Nigdy nie chorowałem. Nawet kataru w zimę nie łapałem, podczas gdy wszyscy pozostali członkowie zespołu nie obywali się wówczas bez co najmniej kilku paczek chusteczek. To wszystko było tak żenujące i tak bez sensu, że aż kręciło mi się w głowie od samego wspominania!
Nie. Ja wbrew pozorom wcale nie byłem zirytowany. Wręcz przeciwnie. Niezmiernie cieszył mnie powrót do domu, jak i to, że mój przyjaciel wreszcie wrócił do formy. Normalnie rozmawiał, śmiał się, nie zamykał na całe dnie w sypialni i jadł.
Z Kisą aż tak dobrze w dalszym ciągu nie było, jednak widziałem znaczny postęp. I to nie tylko względem tych kilku dni przed tym, jak zachorowałem. Stał bardziej otwarty względem mnie i moich przyjaciół. Nieśmiało odpowiadał na zaczepki, starał się udzielać w dyskusjach, gdy widział, że tego od niego oczekujemy, czasem nawet, w nieco nerwowy sposób, uśmiechał się. W domu zaś, co zaskoczyło mnie chyba najbardziej, sam próbował nawiązać rozmowę. A dlaczego wprawiało mnie to w osłupienie? Bo dyskutował nie tylko z Hizumim, chociaż to wychodziło mu wręcz przerażająco łatwo, naturalnie, ale i ze mną. O ile można powiedzieć, że ktokolwiek potrafił ze mną dyskutować. Nie mniej starał się jednak wyciągnąć ze mnie tych kilka słów, choćby banalnego „tak” lub „nie”, a ja, o dziwo, starałem się je wypowiadać i to w sposób jak najbardziej składny i rozbudowany. Nie chciałem go, zaraz po takiej zmianie, na nowo zniechęcać ponurym odburkiwaniem, jak to miałem w zwyczaju. Nie chciałem, by znowu powróciła ta smętna, ciężka atmosfera. To było stanowczo zbyt męczące. Wciągu ostatnich kilku miesięcy naprawdę miałem już wszystkiego dość. Momentami miałem wręcz ochotę uciec i wrócić dopiero, jak to wszystko się skończy. Niezmiernie tęskniło mi się za czasami, gdy byliśmy tylko ja i Hizumi. W prawdzie zdążyłem się już pogodzić z obecnością dzieciaka, był spokojny i ułożony, jednak mimo to ciężko było mi się przyzwyczaić, że niektóre rzeczy się zmieniły i zmieniać dalej będą. Chociaż próbowałem wmówić sobie, że już jest w porządku, cały czas się dusiłem. Przestało mnie dziwić, że Hiroshi tak zareagował, gdy w studiu pojawił się Masamura. To było tylko leciutkie piórko, który całkowicie przechylił szalę jego opanowania. Pękł, niczym połyskująca w słońcu bańka mydlana, która natrafia na swej drodze na źdźbło trawy. Niby wątłe i delikatne, a jednak ona się na nim rozpada… Jestem beznadziejny w tego typu metaforach.
Teraz jednak wydawało się, że oboje znacznie się do siebie zbliżyli. Kisa cały czas szedł u boku Yoshidy, rozmawiał z nim znacznie więcej i znacznie bardziej otwarcie niż z resztą paczki. Nie krępował się tak przy nim.
Nie do końca wiedziałem, co o tym myśleć. W jakiś pokrętny i niezrozumiały sposób napawało mnie to niepokojem. Nie wiedziałem nawet dlaczego. Po prostu czułem, że... Że... Oddalam się od przyjaciela? To nie do końca to... Ale lepiej tego wyjaśnić nie umiałem.
Jednocześnie czułem, że dzieciak stara się unikać ze mną kontaktu. Odwracał się, gdy tylko na niego spojrzałem, milkł głos i spuszczał głowę, pozwalając, by przydługa grzywka zakrywała całkowicie jego twarz, gdy zabierałem. Martwiło mnie to. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę mój ciężki charakter, nie mogłem im mieć tego za złe. Paradoksalnie cieszył mnie fakt, że się dogaduje z Hizu, bo wróżyło to znacznie więcej spokoju. Miałem nadzieję, że dzięki temu wszystko powoli zacznie się jakoś układać.

Przez najbliższych kilka dni nie mogłem ruszać się z domu. Z tego też powodu kolejne próby zostały odwołane. Spodziewałem się ogromnych oporów ze strony Tsukasy, jednak, o dziwo, takowych nie było. Najwyraźniej sumienie mu nie pozwalało pozostawić 'biednego Zero bez opieki', którą to miał sprawować nasz 'mamusia-wokalista'. Oczywiście słowa te padły od strony Karyu, który skrytykował od razu sugestię na temat tego, że jestem dużym chłopcem i potrafię zadbać o siebie sam. Przy okazji wspomniał też o tym, że nie można takim balastem, jak ja, obarczać nastolatka, kiedy ów zaoferował swą pomoc. Cóż… Nikt inny w tym zespole nie potrafi być tak troskliwy i nadopiekuńczy jak on. Czasem było to wręcz irytujące. Tym razem również, bo przez kilkugodzinne nagadywanie tej cholernej Tyczki, Hizumi nie odstępował mnie później nawet na krok. Przynosił mi kanapeczki do pokoju, robił obiadki, zmieniał chłodne okłady na mym biednym czółku, które miało już serdecznie dość traktowania lodem, pomagał mi nawet dojść do toalety… Jeszcze trochę brakowało, a pomagałby mi również ustać przy sedesie, z obawy, że sam się zaraz wyłożę.
Nie pozwalał mi się w ogóle ruszać z łóżka, nie pozwalał mi pracować, grać na gitarze, a po godzinie oglądania telewizji wyłączał mi urządzenie twierdząc, że za bardzo przemęczam wzrok i będzie mnie przez to bolała głowa. Na litość wszystkich przewracających się w grobie! Jeszcze trochę, a tym razem lekarze nie będą mieli czego ratować. Zdechnę na miejscu. Z nudy. Nawet telefon komórkowy mi zabrał w obawie, że nie będę przez niego spał lub zacznę słuchać muzyki i rozboli mnie głowa.
Czułem się już zupełnie dobrze. Jedynie kaszel od czasu do czasu dawał mi się we znaki. Na początku jego nadgorliwość nie była aż tak dokuczliwa, bo większość dnia przesypiałem, mając wszystko w głębokim poważaniu, ale teraz wychodziłem z siebie, byle tylko znaleźć sobie jakieś konkretne zajęcie. Chyba powinienem zacząć nadrabiać zaległości w lekturach szkolnych. Nie… Przepraszam… Od nadmiaru literek na stronicach książki zakręci mi się jeszcze w głowie i potknę się o pościel, leżąc we własnym łóżku. Jeszcze sobie czasem krzywdę bym zrobił i roztrzaskał czaszkę o za miękką poduszkę…

-Hizumi! - krzyknąłem na niego, gdy po raz kolejny próbował mnie odwieść od wyjścia z pokoju. O dziwo nie poskutkowało to kaszlem. Miła odmiana. - Za dwa dni kończy mi się zwolnienie. Za dwa dni wracam do pracy. Za dwa dni będę harował na próbach, nadrabiając ostatnie 2 tygodnie zaległości i unikając wściekłego spojrzenia naszego kochanego lidera, który prawdopodobnie przy pierwszej możliwej okazji będzie próbował wsadzić mi swoje pałeczki w dupę lub użyje któregoś talerza jako frisbee, licząc, że mnie nim skróci o głowę! Jeśli się teraz nie zacznę ruszać i próbować odzyskać kondycję, to za dwa dni będziecie mnie zbierać ze ściany, bo nie będę w stanie przed tym psychopatą odpowiednio szybko zwiewać. – Dokończyłem na jednym, nie mogąc już dłużej znieść jego nadopiekuńczości i sprzeciwów. Przyjaciel patrzył się na mnie z otwartą buzią, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. Wyciągnąłem dłoń i delikatnie podparłem jego podbródek, zamykając mu tym samym usta, po czym, korzystając z jego tymczasowej niedyspozycji, przemknąłem tuż obok niego i ruszyłem do kuchni. Miałem ochotę wybuchnąć ze śmiechu, jednak bałem się tego cholernego kaszlu. Mimo wszystko na mojej twarzy malował się ogromny uśmiech i w żaden sposób nie byłem w stanie się go pozbyć. Musiałem wyglądać jak idiota, ale na pewno nie był to aż tak tragiczny obraz, jak stojący nadal w progu mojej sypialni Yoshida.

Kisa akuratnie robił kanapki. Gdy wszedłem do kuchni popatrzył na mnie ze zdziwieniem, otwierając oczy jeszcze szerzej, gdy zauważył, że się uśmiecham, a już po chwili sam się wyszczerzył. To był... Pierwszy raz, jak widziałem go uśmiechającego się w moim kierunku. Tak szczerze, bez wymuszenia. Zaskoczył mnie tym. Sądziłem, że za mną nie przepada.
To było takie... Rozczulające. Czyżbym wreszcie zaczynał czuć się jak ojciec..?
-Hizumi wreszcie cię wypuścił? - zaśmiał się chłopiec. Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Przegadałem go. - Odpowiedziałem, podchodząc do lodówki i ją otwierając.
-S... Słucham..? Znaczy... No bo... Jak to? Znaczy… To jest… Prze… Przepraszam… - Opuścił głowę, zażenowany swoją reakcją.
-Hahahaha, gdyby był w stanie mówić, to by pewnie zareagował podobnie.
-Zero... - Do kuchni wparował nagle obiekt naszej dyskusji. Rozejrzał się uważnie, przerywając mi, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. - Wyjaśnij mi, proszę, kiedy i czym uderzyłeś się w głowę? Albo co brałeś podczas gdy mnie przy tobie nie było? - powiedział do tego stopnia poważnie, że nie wytrzymałem i po raz kolejny się roześmiałem. Mój śmiech stał się jeszcze donośniejszy, gdy zauważyłem, że Kisa jest na równi zaniepokojony z nim.
-Miej raz w życiu dobry humor, a zaraz wezmą Cię za wariata lub ćpuna... - Pokręciłem głową i wyjąłem ser z lodówki, stawiając go przed Kisą. Ruszyłem na przeciwną stronę pomieszczenia i wyjąłem trzy kubki, po czym do jednego nasypałem kawę, a do dwóch pozostałych herbatę. Aromatyczna biała herbata. Nieziemskie doświadczenie dla okaleczonych szpitalnym żarciem kubków smakowych.
Podczas gdy ja zajmowałem krzątaniną i próbowałem znaleźć sobie jakieś zajęcie, jak chociażby przygotowanie sobie czegoś do jedzenia, dwaj mężczyźni nieustannie wpatrywali się we mnie jak w kosmitę. Lub jakbym nagle co najmniej dziesięciokrotnie wyładniał, ale w tę wersję wierzyłem mniej, niż w swe przybycie na Ziemię latającym spodkiem.

Ukradłem Kisie jedną kanapkę, ułożyłem ją na tacy obok miski i kubka, a następnie udałem się do salonu, by w spokoju zjeść. Włączyłem telewizor i rozsiadłem się wygodnie na kanapie.
Tak normalnie... Tak beztrosko... Pomyśleć, że jeszcze tego samego dnia, rano, o wszystko się zamartwiałem. Teraz dochodziłem do wniosku, że musiał być to wynik przesadnej nudy. Jak człowiek nie ma co robić, to myśli. A jak człowiek za dużo myśli, to zazwyczaj źle się to kończy.
Znowu zachciało mi się śmiać. W obawie przed zakrztuszeniem się owsianką, która wyszła mi tak masakryczna w smaku, że pewnie nawet pies ze sparaliżowanymi kubkami smakowymi by jej nie tknął, zdławiłem tę potrzebę. Zaraz potem doszedłem też do wniosku, że w sumie nic zabawnego się nie stało, więc nie było powodu robić z siebie jeszcze większego idioty, szczerząc się do owsianki.
Gdy już opróżniłem zawartość naczyń postanowiłem moich lokatorów wprawić w jeszcze większe osłupienie. Poszedłem do łazienki wziąć długą, odświeżającą kąpiel, ubrałem się i zrobiłem delikatny makijaż, po czym... Zaproponowałem im spacer.
Miałem dość siedzenia w domu. Ba… W ogóle miałem dość siedzenia! Miałem dość jakichkolwiek pomieszczeń! Potrzebowałem świeżego powietrza i odrobiny przestrzeni! Jeszcze trochę, a dostałbym tu klaustrofobii.  Wiedziałem, że samego mnie dzisiaj nie puszczą. Wykorzystałem więc ich kompletną dezorientację.

Zanim wyszliśmy, Hizumi odciągnął mnie na bok.
-Michi... Na pewno wszystko w porządku..? Posłuchaj... Nie musisz się zmuszać, by z nami rozmawiać, czy śmiać się, czy w ogóle. Możesz się zachowywać tak, jak zawsze. Kisa to zrozumie. Miał czas oswoić się z twoim usposobieniem i... - Przerwałem mu przytykając delikatnie jeden palec do jego ust i rzucając mu coś na wzór kpiącego spojrzenia z domieszką rozbawienia.
-Nie zmuszam się. Naprawdę mam dzisiaj dobry humor i chcę go maksymalnie wykorzystać. - Rzuciłem, odwracając się i wychodząc z mieszkania.
Zauważyłem tylko jedną rzecz, która mnie zaniepokoiła. Flirtowałem z Hizumim. Robiłem to całkowicie nieświadomie i bez zastanowienia. Zanim zdążyłem się zastanowić, co tak naprawdę robię, było już po fakcie. Te wszystkie łagodne gesty były wręcz idiotyczne i irracjonalne z mojej strony, ale wychodziło... Automatycznie, poza udziałem świadomości. Musiałem nad tym zapanować. Nie chciałem, by myślał, że znowu zechcę wykorzystać go do wyzbycia się swoich zmartwień, jak to zrobiłem kilkanaście lat temu. Za bardzo zależało mi na jego przyjaźni, by po raz kolejny wystawiać ją na taką próbę. Tym bardziej, że obawiałem się, iż już została z lekka naruszona…

Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w kierunku pobliskiej świątyni. Droga na piechotę zajmowała około 40 minut. Po drugiej stronie zalesionego terenu znajdowała się świątynia, więc było tam niebywale cicho i spokojnie. Idealne miejsce, gdy chciało się być samemu, coś przemyśleć, lub po prostu oderwać od rzeczywistości. To tam Hizumi najczęściej tworzył swoje teksty i to tam właśnie znalazłem ich po incydencie z Masamurą.
Tym razem pogoda jednak była znacznie bardziej przyjazna. Było ciepło i powiewał delikatny wiaterek. Słońce delikatnie ogrzewało moje plecy, przez co czułem, jak resztki napięcia ze mnie upływają. Czułem się błogo, pomimo krępującej ciszy, którą dwaj idący ze mną mężczyźni raz po raz próbowali przerwać. W pewnym momencie przestałem już nawet na to zwracać uwagę i kompletnie się wyłączyłem skupiając dosłownie na niczym. Odpłynąłem myślami, zupełnie nie będąc w stanie wyłapać, w jakim kierunku mkną.
Gdy doszliśmy do głównej alejki, skrajem świadomości odnotowałem, że moi towarzysze o czymś rozmawiają. Zignorowałem to, nie mając siły się włączyć. Ich dyskusja jednak z minuty na minutę coraz bardziej wybudzała mnie z tego przyjemnego letargu, sprowadzając na ziemię. Chcą czy nie chcąc skupiłem się na ich słowach.

Dyskutowali o muzyce. Nic zobowiązującego, jednak na tyle ich to pochłonęło, że kompletnie nie kontrolowali tonacji swego głosu. Zachowywali się zbyt hałaśliwie, przez co harmonia tego miejsca została zaburzona, a mój znakomity nastrój powoli zaczął się ulatniać. Szybko jednak się opanowałem. Taka błahostka nie powinna mi psuć humoru. Od dawna się tak dobrze nie czułem i nie chciałem tak szybko tego zmarnować. Przyglądałem  im się przez krótką chwilę, wyłapując najdrobniejsze gesty, które zdradzały ich odprężenie. Delikatny uśmiech Yoshidy, energiczne gesty Kisy, gdy opowiadał o pierwszych dniach nauki gry na gitarze, ten błysk w oczach obojga z nich. Bardzo dobrze się dogadywali. Pierwszy raz od dawno widziałem, że Hiroshi tak swobodnie się wypowiada, jest tak spokojny i rozluźniony. Było tak normalnie.
Gdy dzieciak zorientował się, że się im przyglądam uśmiechnął się do mnie i spróbował wciągnąć do dyskusji.
-A ty..? - zawahał się przez chwilę, najwyraźniej nie wiedząc jak się do mnie zwrócić.
-Shimizu. - Podpowiedziałem, by rozwiązać jego dylemat.
Uśmiechnął się szerzej:
-Co sądzisz o twórczości XXX, Shimizu? - dokończył wcześniejszą wypowiedź.
-Nie są najgorsi, ale chyba nie do końca czuję ich klimat.
-Mówiłem? Zero to straszna zrzęda, jeśli chodzi o muzykę. Nawet jeśli lubi jakiś zespół, to i tak wybiera tylko garstkę piosenek, resztę podsumowując jako nudny chłam... - Stwierdził mój przyjaciel, śmiejąc się przy tym lekko.
-Och, ja przynajmniej nie jestem bezkrytyczny... Mój drogi przyjaciel z kolei łyknie absolutnie wszystko, co tylko stworzą YYY. - rzuciłem mu kpiące spojrzenie, znów się uśmiechając.
-Bo jestem ich fanem! Czy ty w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa?! – oburzył się.
-Owszem. Fan lubi muzykę zespołu, potrafiąc trzeźwo określić, czy zespół trzyma poziom, czy się zeszmacił. Ty za to jesteś ich psychofanem. Dla ciebie wszystko, co tworzą, jest genialne, nawet, jak to tylko sklejki jakiś starych, w dodatku marnych, kawałków. – wypiąłem mu język, a Kisa się roześmiał.
-Wybacz, Hizumi, muszę się zgodzić z Shimizu. Poza tym to nieco dziwne, że bardziej cenisz muzykę innych, niż swoją własną.
-To nie tak… Po prostu jak się uczestniczy w procesie tworzenia tej muzyki… Wiesz od samego początku, jak ma to wyglądać, jak chcesz, żeby brzmiała i potrafisz przewidzieć końcowy rezultat. Kiedy zaś słuchasz kogoś… Zawsze może cię coś zaskoczyć. To zupełnie inne wrażenia. – Uśmiechnął się lekko, wypowiadając te słowa.
To było takie w jego stylu. Kochał muzykę ponad wszystko. Kochał śpiewać.
-Ale tworząc własną muzykę łatwiej nam wyrazić siebie i to ona jako jedyna w pełni nas określa. Tylko z nią możemy się całkowicie utożsamiać… - Spojrzałem na przyjaciela i uśmiechnąłem się łagodnie. Tęskniłem już za swoim basem.
-Taaak… To tak, jak z pisaniem wierszy…
-Piszesz, prawda? Więc wiesz, jakie to uczucie. Tworzyć coś, co odzwierciedla twoje emocje. – Wyszczerzyłem się na tę myśl. Stanowczo, jak tylko wrócimy, muszę wreszcie pograć..

Dyskutowaliśmy jeszcze przez długi czas, raz po raz skacząc z tematu na temat. Zdecydowaliśmy się na powrót dopiero wtedy, gdy moje napady kaszlu stały się coraz częstsze. Ja i Kisa byśmy to pewnie zignorowali, ale Hizumi zrobił się mocno zaniepokojony i obwieścił, że nie zamierza mnie znowu odwiedzać w szpitalu, albo wykładać pieniędzy na mój grób, póki nie ukończę minimum 50-ki... Cóż, biorąc pod uwagę tryb jego życia, to raczej ja powinienem rzucać takie założenia. W końcu to on potrafił całe tygodnie przeżyć wyłącznie na kawie. Ale nie zamierzałem dyskutować wiedząc, że przyjaciel się martwi.

Dochodziliśmy już do naszego apartamentowca, gdy nagle zauważyłem na ławce tuż przed nami ubranego na czarno mężczyznę. Był dużo starszy od nas, lekko posiwiały i wyglądał na strasznie zmęczonego. Normalnie nie zwróciłbym na niego uwagi, ale jego twarz wydała mi się dziwnie znajoma. Zignorowałem to jednak, dochodząc do wniosku, że musi to być któryś z naszych dawnych sąsiadów lub ktoś sławny, ale nie na tyle, by zapamiętać jego nazwisko. Nie przyglądałem się mu dłużej, skupiając się z powrotem na rozmowie.
Przeszliśmy obok ławki, gdy wtem facet zerwał się na równe nogi i pociągnął mnie w tył za rękę.
-Michi... - Spojrzał na mnie w dziwny sposób. Jakby z nadzieją, że to naprawdę ja, a zarazem z obawą, że coś mu zrobię. Jednocześnie w jego oczach widać było dziwne wzruszenie. Dopiero po chwili, gdy stanęliśmy blisko naprzeciwko siebie, udało mi się rozpoznać kto to. Zamurowało mnie. Wpatrywałem się w niego z rozszerzonymi oczyma, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Miałem ochotę krzyczeć,  szarpać się, uciekać. Wszystko, byle tylko nie musieć go widzieć. Dotyk jego dłoni na moim odsłoniętym nadgarstku parzył niemiłosiernie. Czułem, jakby skóra w tamtym miejscu stała się nagle niewyobrażalnie brudna i skażona. Miałem ochotę ją z siebie zdrapać. Chciałem wołać o pomoc, lecz moja krtań w ogóle nie słuchała poleceń. Miałem wrażenie, jakby ktoś trzymał ją w żelaznym uścisku. Zaczynałem się dusić. Przed moimi oczyma stanęły wszystkie niechciane obrazy. Chciałem wyrwać ze swojej duszy każdy, najmniejszy fragment jego obecności w moim życiu, wymazać wszystkie związane z nim wspomnienia.


Hiroshi… Ratuj…