Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

niedziela, 30 czerwca 2013

Yo~!

Witam, robaczki! ♥
Nie, niestety (tudzież stety) nie mam dla was nowego rozdziału. Prawdę mówiąc mam tylko początek napisany na razie... Ale obiecuję, że do czwartku coś opublikuję. Nawet jeśli miałby to być najgorszy chłam, lub jakiś shot niepowiązany z historią Abyss. Nie zostawię was na ponad 2 tygodnie bez niczego!

Na początku pragnę pozdrowić dwie nowe duszyczki śledzące bloga! Hej wam! Kocham was! *^* Pokomentujcie troszkę, będzie mi na prawdę miło *^* Konstruktywne wypowiedzi z elementami krytyki i pouczeń bardzo mile widziane! Jak zapewne zauważyliście - dopiero uczę się pisać, więc przydatna jest dla mnie każda, nawet najdrobniejsza wskazówka ;)
...tak, będę to powtarzać jeszcze setki razy, bo mnie w ogóle nie krytykujecie i czuję się z tym źle xD

Teraz kolejna sprawa... Kito, kochanie, błagam, nie zabij mnie i Lilien za to... T^T


Klikajcie na zdjątko!
Jest w nim ukryty link do świeżo powstałego FP poświęconego Kicie ♥


Ach, w sumie... Mam w opracowaniu obecnie 3 rzeczy... Kilka scenek z tego mega shota, którego od jakiegoś czasu zapowiadam (d'espowy), wstęp do tego shota z HYDE'em i początek nowego rozdziału Abyss O.o coś z tego na pewno skończę i postaram się, by było to baardzo długie, bo kolejnego czegokolwiek możecie się spodziewać dopiero w pobliżu sierpnia... Niestety będę przez znaczną część lipca odcięta całkowicie od internetu. W miarę możliwości będę się jednak starać pisać również na wakacyjnym wyjeździe!

Pozdrawiam ♥

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Abyss IX

Jak może niektórzy zauważą... Z bloga poleciało 5 notek. Takich zupełnie oderwanych od rzeczywistości i zbędnych. Robiły mi tu po prostu śmietnik. Z czasem może poleci jeszcze kilka
Abyss ma dopiero 29 stron O.o cóż, nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę, jakimi rozdziałami was czasem żywię...xD
Ten jednak, tak, jak obiecywałam, jest dłuższy od dwóch ostatnich. Dużo dłuższy. Właściwie to takich normalnych jak dla mnie rozdziałów - nieco ponad 2000 słów, równiutkie 4 strony :3
Cóż, spodziewam się pod nim ostrych słów krytyki, ponieważ sama z efektu końcowego nie jestem zadowolona. Udowodniłam tym fragmentem sama sobie, że jeszcze wieele nauki w dziedzinie pisania przede mną. Chciałam coś ukazać, chciałam ukazać wszystkie wątpliwości Zero i jego wewnętrzną walkę z samym sobą, chciałam ukazać nieco jego słabości i fragment jego "ludzkiej" strony, chciałam, by rozdział był chaotyczny i zagmatwany, ale jednocześnie zrozumiały. W efekcie końcowym wyszedł jednak w moim odczuciu ZBYT chaotyczny i ZBYT zagmatwany, a z Zero zrobiłam rozchwianą emocjonalnie nastolatkę. Ze zbyt wybujałym ego na domiar złego... No cóż, to nie do końca tak miało wyglądać, ale nie byłam w stanie lepiej tego napisać. Ponadto jest jeden akapit, który może być dla was kompletnie abstrakcyjny i zapewne będziecie musieli go kilkakrotnie przeanalizować, by zrozumieć, co autor, w mej skromnej osobie, miał na myśli. A miał na myśli wiele, tylko nie umiał tego prosto i w logiczny sposób opisać...
Cóż, pozostaje mi życzyć miłej lektury i cierpliwie czekać na komentarze. Mam nadzieję, że będą zgodne z waszymi autentycznymi odczuciami, bo na prawdę jestem świadoma jakości tego epizodu... Niestety. To chyba najgorsze, co do tej pory napisałam. Jeśli się mylę - wyprowadźcie mnie z błędu i wskażcie to większe faux pas >_>

Ach, jak ja lubię te swoje długie przemowy. Raz wyszła dłuższa od rozdziału... Taki mały trollik 8D
A tymczasem...
...Enjoy~

~*~
Byłem przytomny od kilkudziesięciu niemiłosiernie długich minut. W pełni przytomny. I zorientowany w tym, gdzie jestem i dlaczego. Znałem już każdy, nawet najmniej istotny detal tego pomieszczenia, który byłem w stanie ujrzeć tkwiąc w tej pozycji. Zlustrowałem po stokroć wszystkie ściany, wyłapując drobną pajęczynkę pęknięć, przykrytą pożółkłą od starości farbą, misternie uplecioną sieć tuż nad telewizorem (nieszczęśliwie – wraz z jej właścicielem) i czarne rysy na gumoleum, pozostawione tam przez gumowe nakładki krzeseł i podeszwy butów tutejszych lekarzy oraz wizytatorów. Otoczenie zdecydowanie nie wyglądało na sterylne zwłaszcza, gdy spojrzało się na elewacje tuż nad poziomem podłogi, gdzie można było zaobserwować drobne, zielonkawe wykwity.
Czułem nieprzyjemny chłód w okolicach klatki piersiowej, w końcówkach palców i na stopach. Maska, która miała wspomagać mnie w oddychaniu, uwierała mnie w tył głowy gumowym paskiem i była cała zaparowana, w skutek czego, paradoksalnie, robiło mi się nieprzyjemnie duszno w nos i usta, a co za tym szło – wcale nie ułatwiała mi zaczerpnięcia powietrza. Poduszka była niewygodna, za cienka i zbyt zbita, przez co nie byłem w stanie w żaden sposób się na niej ułożyć. Koc, którym byłem okryty, drapał nieznośnie, a piżama, którą miałem na sobie, nie zakrywała prawie nic z tego, co było istotne. Dobrze, że przynajmniej, w razie wszelkich okoliczności, pozostawili mi szlafrok. Jakoś nie za specjalnie uśmiechało mi się świecenie tyłkiem przed przypadkiem napotkanymi na zewnątrz ludźmi. Nawet, jeśli miał to być personel. O nie! Byłem świadom swoich atutów. Stanowczo nie podobała mi się perspektywa bycia gwałconym wzrokiem przez gapiów. Wystarczało mi stado psychicznych fanek, które, gdy byłem na scenie, każdorazowo pożerały mnie swoimi spojrzeniami, wzdychając do mojego „jakże słodkiego” uśmiechu. 
Leżenie w bezruchu powoli zaczynało mnie nudzić, tym bardziej, że pomieszczenie było praktycznie puste. Moim jedynym zajęciem w owej chwili było nasłuchiwanie dźwięków nadchodzących z korytarza i wpatrywanie się na przemian w zegar wiszący nad drzwiami oraz w tę niezwykle intrygującą żółtą plamę na suficie... Pilot od cudownego pudełka z obrazkami był niestety poza moim zasięgiem. 
Ze zdziwieniem odnotowałem, że o godzinie 2 nad ranem w szpitalu panuje niezwykły spokój, a natężenie ruchu jest... Znikome. Ta idealna, harmonijna cisza z przerwami na siusiu nielicznych pacjentów…  Tak właściwie zdawało mi się, że to cały czas ta sama osoba. Przez ostatnie minuty zdołałem nauczyć się rozpoznawać jej kroki i nawet potrafiłem wyłapać to, że lekko utykała na jedną nogę. Dobry słuch to było moje błogosławieństwo. Zwłaszcza w tych chwilach, kiedy dostarczał mi jedynej rozrywki. Zawsze byłem przekonany, że personel w takich miejscach nie śpi, a pensjonariusze mają rozregulowany zegar biologiczny. Ja w końcu miałem i to było dla mnie nieznośnie irytujące. 

Nurtowała mnie tylko jedna rzecz - jak długo, do cholery jasnej, spałem. Nie mogłem się pozbyć myśli, że zdołałem w tym czasie prześledzić całą historię swego życia kilkakrotnie, aż od momentu poczęcia, a jakby nie patrzeć, młody to ja już nie byłem.


Nie bardzo wiedząc, co począć, odpiąłem od siebie wszystkie dziwne kabelki (och dobra... Było ich tylko dwa, ale tak brzmi bardziej dramatycznie..!) i wstałem. Tak po prostu. Początkowo wyczekiwałem donośnych pisków różnych dziwnych aparatur, wzniesienia alarmu na pół okolicy i innych dziwnych efektów widocznych na filmach, jednak po kilku sekundach ze smutkiem odnotowałem… Że chyba nie byłem podłączony do tak inteligentnych maszynek. Dlaczego kroplówki nie mogą wydawać dźwięków..? Przynajmniej zrobiłoby się ciekawie. I nie, nikt nie chciałby wiedzieć, czym był „ten drugi kabelek”… Poważnie. Pozbycie się go wcale nie było ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne…
Niezbyt pewny swoich sił najpierw wyrównałem oddech, bojąc się kolejnego ataku kaszlu, który niestety bardzo dobrze pamiętałem z poprzedniej pobudki, a następnie postąpiłem kilka kroków, by zdjąć z ramy łóżka kartę pacjenta. Z zamieszczonych tam wzorów, zapewne pochodzenia arabskiego, bądź z innego orientalnego kraju posługującego się dziwną mową i jakże skomplikowanym systemem znaków, możliwe, że i z samego starożytnego Egiptu… Odszyfrowałem, że wykończyć mnie chciały... Zapalenie płuc, stres i przemęczenie. Serio..? Poważnie..? STRES?! PRZEMĘCZENIE?! Przecież sypiałem po kilkanaście godzin każdego dnia, a moje życie układa się jak idealna bajka z kolorowych książeczek dla dzieci. Praca sprawiająca mi satysfakcję, dużo pieniędzy, stanowczo za duży apartament, grupa zgranych przyjaciół, którzy nie wymagali ode mnie zbędnej wylewności, były facet mojego najlepszego kumpla nękający go i grożący mu za to, że nie dał się zgwałcić i nigdy nieoczekiwany spadek po e. narzeczonej. Nie to, żeby te dwie ostatnie rzeczy doszczętnie zrujnowały wszystkie moje plany i cały dotychczasowy porządek, jaki wokół mnie panował. Ale czym tu się, do diabła, stresować? Synalek, pomimo całej swej świętoszkowatości, poddańczego charakteru, irytującego skrępowania i przesadnego ułożenia, udał się całkiem nieźle. Był ładniuśki, słuchał porządnej muzyki i umawiał się z draniami o ptasim móżdżku – och, czyżby jednak to był aniołek z różkami? Może jednak przeceniałem zdolności wychowawcze Kimiko..? Tak właściwie… Nie znałem dzieciaka i chyba to w ogólnym podsumowaniu irytowało mnie najbardziej. Tak jak i to, że ani ja, ani on nie umieliśmy się na siebie otworzyć i szczerze porozmawiać na tematy, na które, jak mniemałem, ojciec z synem w takich okolicznościach, w jakich się znajdowaliśmy od dłuższego czasu, rozmawiać powinien. 
Masamura zaś, jako pani władca tokijskich slumsów, który, rysami twarzy, swą posturą, jak i pojemnością przerośniętej mózgownicy, nasuwał na myśl podręcznikowego neandertalczyka, dostał po pysku... Od tak, dla wyrównania rachunków, z nadzieją, że się kiedyś opamięta i może cudem zmądrzeje.
Dobrze, chyba jednak się stresowałem. Dobrze, chyba jednak nawet miałem ku temu jakieś powody. Dobrze, ale skąd niby to przemęczenie?! Lekarze mają zdolności do antycypacji, czy ja nabawiłem się sklerozy? Spadłem na głowę zanim mnie tu przywieźli? Bo naprawdę nie mogłem sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek miał problemy ze snem. Naprawdę łatwość, z jaką zasypiałem i niezwykłą odporność na wszelkiego rodzaju pobudki o przedwczesnej porze uważałem za błogosławieństwo. Potrafiłem przespać całą noc, pójść do kuchni, by wypić kawę, wrócić do pokoju i znowu zasnąć na kolejnych kilka godzin.

Dopiero po fali kpiny i błahych oskarżeń, skonfrontowanych z argumentami stawiającymi minione sytuacje w łagodniejszym świetle, które zamiast oskarżać cały świat wokół mnie, zmuszały do zastanowienia się nad sednem sprawy i postawieniem jakiś zarzutów również sobie, jak i po kilku zupełnie oderwanych od rzeczywistości przemyśleniach, które miały chyba jedynie zatrzeć wcześniej wyciągnięte wnioski i przywrócić „dawne ja”, opadły emocje i doszedł do głosu rozsądek, który jak na złość nie chciał wesprzeć mej biednej świadomości w działaniach antystresowych, karząc mi się martwić. O wszystko. A najbardziej o przyszłość.

Postanawiając przerwać ten nic niewnoszący potok myśli wyszedłem na korytarz, by się przewietrzyć i odprężyć krótkim spacerem. Krótkim, bo obawiałem się, że na nic wielkiego mi moje zmaltretowane płuca nie pozwolą. Jakież było moje zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwi wziąłem głęboki wdech nie po to, by odetchnąć, a z zaskoczenia. Zamiast upragnionego poczucia swobody i spokoju ogarnęła mnie... Złość? Nie, to chyba nie to. Żal? Możliwe, ale też nie do końca. Ciężko określić. W sumie nawet nie bardzo wiedziałem jakie emocje powinny mi towarzyszyć. Ba, nawet nie wiedziałem, czy aby na pewno moje odczucia powinny być negatywne. Ale skąd miałem wiedzieć takie rzeczy? W końcu nie co dzień widzi się swojego syna wtulonego w twojego najlepszego przyjaciela i śpiącego w najlepsze, podczas gdy ten, bez żadnych oporów, ów uścisk odwzajemnia, trzymając dłoń na jego dłoni w aż nazbyt przyjacielskim geście i również smacznie chrapiąc.

Czując narastającą dezorientację, dla dobra ogółu i własnego bezpieczeństwa, wycofałem się z powrotem do pokoju, zamykając za sobą możliwie jak najciszej drzwi i wróciłem do łóżka. Nie wiedziałem jak mógłby na to zareagować mój organizm. Kto wie? Może będą jakieś przerzuty na serce? Co by się wtedy stało? Biedacy ze zmartwienia musieliby wówczas pójść do łóżka, bo obściskiwanie się na szpitalnych krzesełkach nie odzwierciedlałoby dostatecznie ich bólu i troski o moje zdrowie…
Ty zaś, Zero, z tego zapalenia płuc nabawiłeś się chyba niedotlenienia mózgu. Bredziłeś, i to równo. Chociaż, jakby tak na to spojrzeć… Obaj preferowali mężczyzn. I obaj bujali się w tym samym sadyście. Oho… Zwolnij. Ty w końcu też lubiłeś sadomasochistyczne igraszki. Z tym, że ty nad sobą panowałeś, a jemu zależało wyłącznie na własnej przyjemności. 
Taaak, teraz porównuj się do półgłówka, który samodzielnie nie potrafił nawet paczki chipsów otworzyć, a co dopiero mówić o zawiązaniu buta.
Z drugiej strony… To był mój najlepszy przyjaciel i mój syn. To było po prostu dziwne i… W jakiś sposób niesmaczne. Zwłaszcza, że sam spałem z Hizumim. Oo tak… I niezaprzeczalnie było to miłe doświadczenie.
Wiedziałem jednak jedno – po wyjściu ze szpitala stanowczo powinienem odwiedzić psychoterapeutę. Nie wiem po co, bo z moją wylewnością i umiłowaniem do mówienia i tak mi to nic nie da, ale nie zaszkodzi spróbować.


Ile... Czasu... Spałem?! Cholera jasna, świat stanął do góry nogami przez te kilka dni, czy jak?

Nie pamiętałem który kabelek, gdzie powinien być podpięty, więc zostawiłem je wiszące wzdłuż metalowego stojaka z kroplówką.
Chciałem już nie myśleć. Rozejrzałem się wokół, szukając czegokolwiek, czym mógłbym się zająć. Zajrzałem do pierwszej szufladki przy łóżku - pusto. Otworzyłem kolejną - kilka czystych kartek i dwa ołówki. Idealnie. 
Ułożyłem się wygodnie na poduszkach i zacząłem wyobrażać sobie melodie. Melodie, które oczyściłyby mój umysł i ostudziły emocje.
Próbowałem sobie wmówić, że ten nagły atak gniewu i moje emocjonalne rozchwianie były wywołane wyłącznie zdiagnozowanym stresem i przemęczeniem. Chciałem się go całkowicie pozbyć. Chciałem odzyskać swoje zwyczajne opanowanie i wyrachowanie. Oddałem się w pełni tworzeniu.

Koło 7 nad ranem usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Pewnie pielęgniarka... Odłożyłem zapisane arkusze na półeczkę i kazałem tej osobie wejść. Nie musiałem długo czekać, by się przekonać, że to był błąd. Cały uzyskany przez ostatnie godziny spokój się ulotnił, zastąpiony silnym napięciem. Atmosfera zgęstniała. Albo to tylko mój przemęczony umysł tworzył takie imaginacje. Mogłem zgrywać nieprzytomnego. Nie musiałbym się stresować.
Hizumi zatrzymał się w progu pokoju, otwierając szeroko oczy. 
Wybacz, złotko, że już się obudziłem - pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy. O dziwo – zabolała. Co gorsze, nie umiałem określić, czemu tak właściwie o tym pomyślałem. Byłem świadom tego, że Yoshida nie chciał mnie zranić. Może nie byłem wzorem do naśladowania w kwestiach przyjaźni, ale znaliśmy się już tak długo i na tyle dobrze, by nasze wady straciły na wartości. Te kilka irytujących nawyków drugiej osoby stały się również naszymi nawykami. Pomimo znaczących różnic charakteru dogadywaliśmy się jak mało kto. Rozumieliśmy się bez słów. To dziwne, ale był jedyną osobą, która wiedziała o mnie tak wiele i jedyną, której bez oporów o tym wszystkim mówiłem. Biłem się z myślą, że ostatnimi czasy się od niego oddalałem, że przestawałem mu ufać. To było… Smutne. 
Właściwie nawet nie wiem, skąd mi się wzięło to, że bliskość tych dwóch mężczyzn miałaby być dla mnie przykra. Po głębszym zastanowieniu, to nie miało żadnego sensu.
W kolejnej sekundzie rozwiały się jednak wszelkie moje wątpliwości. Po policzkach mojego przyjaciela rzewnie zaczęły spływać łzy, a on sam rzucił się mi uradowany na szyję. Kisa stał kilka kroków dalej przyglądając się całej scenie z ulgą.

Wytłumaczy mi ktoś, o co tu chodzi? Chwilę wcześniej się do siebie kleili, a teraz jeden przytulał mnie, a drugi nawet się na to nie skrzywił... Mimo wszystko… Może choć odrobinę zazdrości? Kisa? Co z Tobą?
Zero, weź się garść – upomniałem się raz jeszcze. Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo upierałem się przy tym, że coś między nimi było. Jakby nie patrzeć, dzieliła ich spora różnica wieku. Może po prostu obaj się martwili, siedzieli cały czas w szpitalu i w rezultacie byli zwyczajnie zmęczeni..? To dla mnie dziwne, bo ja takich emocji raczej nie odczuwam, ale gdyby na moim miejscu był Hizumi, a ja mógłbym tylko wcielić się w rolę biernego obserwatora... Na pewno bym się bał. Ciężko mi tylko określić, czy bałbym się o niego, czy też o to, że kolejna część mojego spokojnego życia mogłaby odejść w zapomnienie. Wróć… Jedno i drugie. Bo oba warianty z siebie wynikały. W końcu Hizumi był moją rutyną. A ja nienawidziłem zmian. Zwłaszcza, jeśli dotyczyły wyeliminowania z mego życia tak istotnej jego części.
Ich reakcja jednak dała mi pewne ukojenie. Poczułem, jak z mojego ciała uchodzi całe napięcie, które w pewnym momencie przestałem nawet zauważać. Odwzajemniłem uścisk przyjaciela i poklepałem go krzepiąco po plecach. Wtuliłem twarz w jego włosy wdychając zapach potu i zwietrzałych już perfum. Przymknąłem z ulgą oczy.
Po kilku przyjemnie długich chwilach odezwał się mój syn:
-Shi...Shimizu-san*... Dobrze, że już się obudziłeś... - uśmiechnął się nieśmiało, autentycznie szczęśliwy, jednocześnie spuszczając wzrok i maltretując brzeg już i tak nieźle wygniecionej koszulki. Odwzajemniłem krótko uśmiech i powiedziałem do przyjaciela, odzyskując rezon i rzucając mu lekko kpiące spojrzenie:
-Puść mnie już... Nie mogę oddychać, jak tak na mnie leżysz. 
Odsunął się ode mnie na tyle, by móc spojrzeć mi w oczy i szepnął:
-Nie strasz mnie tak więcej. - na powrót popłynęły łzy.



____________________
*Przepraszam za to wtrącenie z j. japońskiego, jednak uznałam, że brzmi ono poniekąd lepiej i poprawniej. Dlaczego? Sami pomyślcie, jakby to wyglądało, gdyby Kisa mówił do ojca per "Panie Shimizu". W Japonii z kolei wyrażenie "-san", uwzględniając ich relacje, nie byłoby dziwne, a raczej byłoby uznane za zwykłe wyrażenie szacunku do osoby starszej. Niestety na słowo "ojcze" lub "tato" w tym opowiadaniu jeszcze za wcześnie ;)

czwartek, 20 czerwca 2013

Abyss VIII

OK, łapcie. Tak jak mówiłam - baaardzo krótkie i w sumie niewiele wnoszące do fabuły. Ale fragment potrzebny, by jakoś wszystko połączyć w spójną całość. Resztę napiszę tak szybko, jak będę w stanie.
Enjoy~ ;)


Gdy się obudziłem w pokoju panowała niczym niezmącona cisza. Przez niedokładnie zaciągnięte zasłonki przedzierały się pierwsze poranne promienie słońca. Wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w sufit, nie wiedząc co innego mógłbym zrobić, będąc jeszcze częściowo pochłoniętym przez sen. Gdzieś na granicy świadomości przepływały z wolna obrazy, powoli gubiąc się i zanikając, a już po chwili ich nie pamiętałem. Moją uwagę przykuła bladożółta plama w okolicy wiszącej nade mną lampy. Kontemplowałem nad jej kształtem, zastanawiając się, co mi przypomina, jednocześnie powoli wychodząc z letargu.
Mój umysł zaczął się wybudzać. Zamiast pustych myśli rozwiewanych sennością zaczął przywoływać wspomnienia. Raptownie oprzytomniałem i niemal panicznie starałem się sobie przypomnieć, gdzie jestem, jak się tu znalazłem i od jak dawna tu tkwię. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, jednocześnie próbując wywindować się do siadu. Skutkiem tego posunięcia był nagły atak kaszlu. Opadłem z powrotem na poduszki, zwijając się w kłębek i próbując złapać oddech. Paliły mnie płuca. Wciągu jednej sekundy poczułem się nieznośnie bezradny i słaby.
Nie. To tylko zmęczenie. Nie mogłem się mu poddać. Musiałem się uspokoić i wyklarować swoje myśli. Najpierw wolny, głęboki wdech, na tyle, na ile pozwalała mi sprawność moich zmaltretowanych oskrzeli. Później równie wolny wydech…
Rozejrzałem się jeszcze raz wokół siebie, ze zwyczajową surowością oceniając co i jak.
Szpital. Brudne, niegdyś białe ściany, nieprzyjemny chłód, który dopiero w tamtym momencie do mnie dotarł i jedno łóżko. Jedno..? Odnosiłem niewyraźne wrażenie, że coś tu było nie tak. Nurtowała mnie myśl, że gdy spałem ktoś jeszcze tu był. Cały czas.
Próbowałem coś sobie przypomnieć, jednak bez skutku. Ostatnie, co pamiętałem, to zapłakana twarz Hizumiego. Dlaczego płakał..? I gdzie wtedy się znajdowaliśmy..?

Na nowo zmógł mnie sen. Resztkami świadomości odnotowałem, że ktoś wchodzi do pomieszczenia.

niedziela, 9 czerwca 2013

Abyss VII

Witam wszystkich ^^
Na początek pragnę zaznaczyć, że rozdział jest NIEBETOWANY, ponieważ Yuuki obwieściła wszem i wobec, że betować go nie ma najmniejszego sensu xD
Pragnę również z tego miejsca przeprosić za to, że nie ma Spectro pomimo tego, iż obiecuję je od dłuższego czasu. I na prawdę opublikowałabym je już w tym tygodniu, gdyby nie fakt, że... Zgubiłam notatki, w których był zawarty caluusi, niezwykle istotny początek rozdziału ♥ Początkowo chciałam po prostu wyrzucić ten rozdział i rozpocząć od kolejnego. Byłoby to w pewnym sensie nawet bardziej dramatyczne i ciekawsze ale... Później przeczytałam jeszcze raz na spokojnie to, co mam i ze smutkiem sobie uświadomiłam, że niestety kolejny rozdział nawiązuje do tego, którego połowę zgubiłam... Więc będę musiała go odtworzyć, a tymczasowo zwyczajnie nie mam na to czasu. Obiecuję jednak to wszystko nadrobić w wakacje, robaczki, więc proszę nie bijcie mnie... T_T
Eh... I jeszcze jedno - Yuuki będzie niestety tylko do końca tego tygodnia. Później wyjeżdża. Z racji tego, że ja się nie wyrabiam kompletnie z niczym (ten rozdział był pisany na lekcji angielskiego i częściowo na godzinie wychowawczej w szkole...) i szczerze wątpię, bym dała radę w tym tygodniu cokolwiek stworzyć, kolejnej publikacji możecie się spodziewać najwcześniej na początku lipca.
I nie, nie możecie mnie za to zlinczować. Bo jak to zrobicie to już w ogóle nic nie napiszę... ;> *łudzi się, że ta prowokacja ją uchroni*
Ekhem... Konstruktywna krytyka i wskazanie błędów mile widziane, a na komentarze zjeżdżające długość tekstu pozwolę sobie nie zwracać  uwagi... xD
Ah i jeszcze tak na koniec - piosenka zamieszczona przy pierwszym ozdobniku (tym wprowadzającym tekst) jest dość istotna, więc dobrze by było zapoznać się z jej treścią. Była prowokatorem powstania tego rozdzialiku.
Enjoy~! ♥

Mglisty, szemrzący dźwięk, przedzierający się przez wszechobecną ciemność. Mocne szarpnięcie. Chwila bezwładności. Silny cios w plecy, niczym uderzenie w taflę wody. Świadomość mącona uczuciem pochłaniającej pustki. Ulatniający się niepokój. Cisza.

Piskliwy odgłos. Łagodny szum, gdzieś w tyle głowy. Oślepiające białe światło przebijające przez zamknięte powieki. Niemoc.

Pochłonięty przez niespokojny sen robiłem rozrachunek całego życia. Podejmowałem decyzje, dokonywałem zmian w swoich poglądach, korygowałem postanowienia. Wszystko działo się w niesamowitym tempie. Całkowicie odcięty od świata, w chaotycznym potoku myśli, których nie potrafiłem zahamować, uchwytywałem pojedyncze kadry wspomnień. Analizowałem swoje błędy, słuszność swoich słów i postępowań, wyciągałem wnioski.

A potem znowu pustka. Przyjemne 'nic'.

Po jakimś czasie zaczął do mnie docierać odgłos cichego łkania. Powoli się wybudzałem. Czułem dezorientację. Nie wiedziałem jednak, czym była wywołana. Sekunda po sekundzie zapominałem sen, jednocześnie przypominając sobie, co działo się zanim w niego zapadłem.
Moje zmysły stawały się coraz bardziej wrażliwe, z wolna przyzwyczajając się do otoczenia.
Czułem czyjś łagodny dotyk na mojej dłoni, ciężar pościeli, którą byłem okryty, zimno w palcach u stóp. Czułem pulsujący ból w skroniach i ogarniające mdłości. Czułem wzbierającą panikę, jednak nie byłam w stanie się nią przejąć. Zbyt wyczerpany…
Drgnąłem lekko, próbując zmusić swoje mięśnie do aktywności. Towarzyszący mi gdzieś obok szloch ustał. Poczułem, jak ktoś porusza się na łóżku. Znów spróbowałem unieść rękę. Oczu wolałem nie otwierać. Światło raziło mnie nawet teraz, tworząc nieprzyjemną, białą otoczkę wokół źrenic.
-obudź się, obudź się...-doszedł mnie ledwo słyszalny, błagalny szept. Jakiś ton w nim zawarty raptownie dodał mi siły. Zmartwił mnie i zmotywował jednocześnie. Zacisnąłem dłoń na palcach, które trzymały ją w swoich objęciach.
-Michi! - ten sam głos. Nadal cichy, tym razem jednak przepełniony ulgą. Ulgą, która udzieliła się również mi. Uspokoiła odpędzając strach. Chciałem się uśmiechnąć w odpowiedzi, jednak nie miałem siły.

Znowu przyszedł sen...


edit nr1. Whoa, nowy obserwator ♥ 
Witam w moich skromnych progach ♥

sobota, 1 czerwca 2013

Abyss VI

Yoshi~ macie kolejny rozdział Abyss! Ha, widzicie? Wyrobiłam się! *.* To taki prezent na dzień dziecka dla was ♥
Z dedykacją dla Aoi, która wygrała u mnie cukierka, ale nigdy go nie dostanie xD no, chyba, że się kiedyś spotkamy ;>
Etto... Właśnie, jakby były jakieś wątpliwości, ktoś by czegoś szukał lub coś takiego - skasowałam wczoraj 5 postów, które były po prostu śmieciowe i nic nie przekazywały. Pewnie jutro skasuję jeszcze ze 2. Zobaczymy.
Etto... nr2 - muszę się wam pochwalić... Napisałam swoją PIERWSZĄ prawdziwą scenkę!xD Ale nie do tego opowiadani, a do megashota, nad którym dla was pracuję ;> Ekhem, a dlaczego piszę, że to pierwsza prawdziwa scenka w moim wykonaniu, pomimo tego, że scenki pojawiały się też w prologu i w którymś tam rozdziale na samym początku w formie snu..? Bo tamte nie miały nawet pół strony wordowskiej, a ta już ma 1,5, a jeszcze jej nie dokończyłam .__."
Dobra, to chyba już tyle mojego wywodu... 
Enjoy~

Hizumi od kilku dni siedział zamknięty na cztery spusty w pokoju i nikogo do niego nie wpuszczał. Nawet mnie.
Po akcji ze studia był strasznie roztrzęsiony. Wybiegł wtedy za Kisą. Nie byłem pewny, czy chciał go poszukać, czy po prostu sam potrzebował odrobiny samotności. Znalazłem ich jakieś dwie godziny później pod starą wisterią w parku. Siedzieli oparci o drzewo. Kisa płakał tulony przez Yoshidę, a Yoshida także ledwo powstrzymywał łzy.
Na ten widok zrobiło mi się... Przykro? Poczułem jakby coś we mnie powolutku i delikatnie pękało.
Czułem wątpliwości co do tego, czy do nich podejść, czy nie byłbym w tej chwili tylko dodatkowym ciężarem. Po kilku minutach jednak uznałem, że to absurdalne. Byli w bardzo złym stanie i należało ich zabrać do domu.
Przykucnąłem tuż obok nich i delikatnie położyłem obu dłonie na plecach. Chciałem im dodać otuchy. Miałem dość ciężkiej atmosfery w domu. Dopiero zaczynało się robić lżej, dopiero zaczynało się robić normalnie, dopiero zaczynałem się przyzwyczajać, a już wszystko na nowo zostało zburzone. Czułem potrzebę załagodzenia sytuacji. Świadomość, że mamy wrócić do punktu wyjścia doprowadzała mnie niemal do szaleństwa.
Hizumi popatrzył się na mnie smętnie, co wywołało u mnie falę dodatkowego przygnębienia. Te uczucia były dla mnie czymś dziwnym, więc nie zastanawiając się zbyt długo, złożyłem krótki pocałunek na jego skroni. Poczułem jak zadrżał pod tym gestem, ale jego oczy nabrały nieco mniej pochmurnego wyrazu. Widząc ten skutek ucałowałem też krótko włosy Kisy. Ten jednak zacisnął tylko mocniej dłonie wokół pasa mojego przyjaciela i wyszeptał płaczliwe 'przepraszam'.
Zaczęło padać, a wokół robiło się coraz ciemniej. Czując na plecach przeszywający tysiącem mroźnych igiełek wiat,r podniosłem się powoli, zmuszając do tego samego swoich towarzyszy i odprowadziłem ich do domu.
Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłem sobie, jak bardzo ten dzień był dla mnie męczący. Doskwierał mi pulsujący ból głowy, więc jak tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, nie myśląc już o niczym udałem się do swojego pokoju i padłem na łóżko. W domu panowała martwa cisza. Jak dziwnie, gdy z salonu nie dobiega szum telewizora, który Hizumi ogląda po nocach, nie będąc w stanie zasnąć lub cierpiąc na nadmiar weny. Jak dziwnie, gdy nie słychać cichego rytmu gitary, ani brzęku kubków po kawie... Te dźwięki zawsze towarzyszyły mi tuż przed snem.
I jakże dziwnym było obudzić się następnego dnia przez nieznośny dźwięk gwizdka czajnika, gdy za oknem wdzięczyły się okazałe popielate chmury, zwiastujące kolejną burzę, a zegar na toaletce wskazywał 12:00 po południu.

Musiałem spać blisko 14 godzin. Mimo to nadal czułem się okropnie zmęczony. Głowa ciążyła mi niesamowicie przy usilnych próbach wywindowania się do siadu. Aspiryna. Sięgnąłem do szuflady szafki nocnej i wyjąłem opakowanie tabletek. Łyknąłem 3 na raz nie kłopocząc się szukaniem wody, po czym powoli wstałem. Przyćmione światło dochodzące zza okna odrobinę mi wadziło. Miałem problem skupić na czymkolwiek wzrok. Doczołgałem się jednak z wolna do drzwi i wyszedłem na korytarz, zmierzając w kierunku kuchni. W moje nozdrza uderzył intensywny zapach kawy.
Wszedłem do pomieszczenia nie zwracając po drodze na nic uwagi. Wyłączyłem wodę i zaparzyłem zieloną herbatę. Nie będąc jeszcze w pełni przytomnym, z lekkim opóźnieniem odnotowałem, że nie było nigdzie w pobliżu Hizumiego. Wróciłem do salonu i z ogromnym zdziwieniem obserwowałem panujący w nim chaos. Tak, na miano chaosu w przypadku hizumowego pedantyzmu zasługiwała sterta kubków zagracających niski stolik przed telewizorem, koc zwinięty w rogu kanapy oraz kilka opróżnionych puszek po piwie, walających się po całym dywanie... Te ostatnie, o dziwo, przykuły moją uwagę w najmniejszym stopniu. Najbardziej zaś zastanawiający dla mnie był widok Yoshidy, który usilnie próbował utrzymać się w pozycji lewitującego mnicha. W dodatku do góry nogami. Był zalany w trupa, więc nawet nie próbowałem się z nim dogadać.

W przypływie niezidentyfikowanego zaniepokojenia postanowiłem jednak rozejrzeć się po mieszkaniu w poszukiwaniu Kisy. Ten, na szczęście, siedział w jak najbardziej normalny sposób w swoim pokoju i przyglądał się podłodze. Aż odruchowo, pchnięty ciekawością, spojrzałem, co też go w tym miejscu tak bardzo zainteresowało. I jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem... Podłogę. Ot proste kasztanowe panele.
Cóż, przynajmniej chłopiec był trzeźwy, bo dwóch świrów na raz bym raczej nie zniósł. Mam dość słabą cierpliwość do wariatów…
Opanowując drwiący uśmiech, który samoistnie zaczął wpełzać mi na usta, usiadłem koło niego nie odrywając od niego bacznego spojrzenia. Moja obecność nieco go peszyła, ale najwyraźniej to uczucie nie było w stanie przytłumić kłębiących się w nim emocji. Ledwo powstrzymywał się od płaczu. Zaciskał mocno dłonie na pościeli i cały drżał.
Zastanawiało mnie, dlaczego widok Masamury tak bardzo nim wstrząsnął. Nie wyglądał na zbyt przejętego, gdy dzień wcześniej, w studiu dawał mu kosza.
A może dopiero teraz, gdy nieco ochłonął i wszystko jeszcze raz przemyślał, dotarło do niego, co tak naprawdę się stało? Może dopiero teraz zaczął żałować? Ale czego? Ta marnej jakości emo-lalka nie była warta nawet krzty współczucia. Poza tym postawa Kisy nie wskazywała na to, by rozczulał się nad złamanym serduszkiem. Cały czas nad czymś intensywnie myślał, coś rozważał. To, nad czym się zastanawiał, jawnie go przygnębiało. Jednocześnie rysy jego twarzy stawały się momentami ostrzejsze, jakby podejmował ważne decyzje, których słuszności był w zupełności pewien. W jego wnętrzu trwała burza, a ja, siedząc tak obok niego, potrafiłem wyłącznie obserwować. To było na swój sposób fascynujące. Starałem się jednak trzymać swojego postanowienia. Było mi go szkoda. Stracił wszystko i wszystkich. Jedyna osoba, jaka mu pozostała, to ja. I gorzej trafić nie mógł, bo ja wsparciem dla innych być nie potrafiłem. Nie umiałem się litować, nie potrafiłem wyrażać tego, że mi zależy i przede wszystkim… Rzadko mi zależało. Zamierzałem jednak starać się stworzyć dla niego coś, co byłoby przynajmniej imitacją prawdziwej rodziny. Nie zastąpię mu matki, ani ojca mimo, iż dzięki mnie istnieje. Powinienem jednak stanowić dla niego jak największe wsparcie w takich chwilach, jak ta. Tak nakazywała zwykła ludzka przyzwoitość. Biłem się więc z myślą, co zrobić, by w jakiś sposób go teraz pocieszyć. Nim jednak zdążyłem jakkolwiek zareagować, odkręcił się w moją stronę i mocno się we mnie wtulił. Zaskoczony tym ruchem, omal nie odsunąłem. Szybko jednak odwzajemniłem ów gest, nie bardzo wiedząc, co więcej mógłbym uczynić. Czułem się z lekka nieswojo w tej sytuacji. To już drugi raz, kiedy się przy mnie rozkleił i zalewał łzami moją koszulkę. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję. Starałem się jednak trzymać tych wątłych emocji, które wzbierały we mnie, gdy widziałem go w takim stanie. Tych resztek człowieczeństwa, które we mnie pozostały…
To był ostatni raz, kiedy ich obu widziałem. Następnego dnia Hizumi przeżywał zamknięty na klucz w swoich czterech ścianach potwornego kaca, przewracając co rusz niczemu winne przedmioty, nawet uprzednio nawet nie sprzątając po sobie salonu. Kisa zaś... Wrócił do stanu, z którego ledwo, co udało nam się go wyciągnąć. Mało jadł, nocami płakał, za dnia z trudem odganiał sen. Ale przynajmniej, w przeciwieństwie do Yoshidy, wychodził na posiłki i spędzał tę odrobinę czasu ze mną. Nie to, żeby mi jakoś specjalnie na tym zależało. Po prostu ta ciążąca w całym mieszkaniu cisza była dla mnie niezwykle irytująca. Zaczynałem się dusić.
Mijał dzień za dniem. Otrzymywałem zaniepokojone telefony od Tsukasy, kilka razy wpadł Karyu, omal nie wylewając łez, gdy próbował się dostać do pokoju wokalisty, a ten nie odpowiadał ani słowem, zaś jedynym dowodem na to, że wciąż żyje był szelest rozrzucanych kartek lub dźwięk gitary.
Kisą przejęli się w równym stopniu. Tsukasa zaczął węszyć wokół Masamury. Chciał się dowiedzieć, co też ich dwoje ze sobą łączyło. Facet wyglądał na naprawdę sfrustrowanego, gdy dzieciak dał mu kosza.
-Hizumi jadł coś ostatnio..? - spytał zaniepokojony Karyu. Odpowiedziałem mu przeczącym machnięciem głową. - Powinien jeść! Musimy coś z tym zrobić! Swoją drogą... Ty też nie wyglądasz najlepiej.
Faktycznie, nie czułem się zbyt dobrze. Byłem niemiłosiernie zmęczony i jedyne,o czym od kilku dni marzyłem to sen. Miałem dość wszystkiego, co się wokół mnie działo. A najgorsze było to, że nie umiałem się od tego w żaden sposób odciąć. Kiedyś nie sprawiało mi to żadnego problemu. Po prostu wszystko było mi zupełnie obojętne. Teraz zaś czułem, jak popadam w swoiste przygnębienie. Nie miałem siły nawet grać na basie.
-Nic mi nie jest. - odpowiedziałem jednak, nie chcąc dodatkowo martwić przyjaciela. Obawiałem się, że w przypływie troski mógłby mu zaświtać w głowie jakże 'genialny' pomysł zostania u nas na dłużej. Wyszedł.
Co do jednego miał jednak rację. Musiałem wyrwać Hizumiego z pokoju. Nawet Kisa dwa razy do niego chodził. Nie wiem jaki miał w tym cel, ale w pewien sposób byłem mu za to wdzięczny. Za to, że potrafił przełamać własny niepokój, by spróbować wesprzeć Hiroshiego. Jednocześnie budziła się we mnie dziwna satysfakcja, że mu się do nie udawało, że jest nadzieja, że to ja wyrwę go z tego stanu.
Zero, na starość zacząłeś cierpieć na zanik szarych komórek i przyrost dziecięcej głupoty. Jeszcze trochę, a zacząłbym się zachowywać jak rozkapryszona nastolatka z kompleksem lolity.
'Oooh jak kawaii!' przedrzeźniałem się w myślach ze swoim odbiciem w lustrze, jednocześnie patrząc się na siebie jak na skończonego idiotę, którym właśnie się czułem.

Wróciłem do łóżka, z nadzieją, że spokojnie prześpię noc. Była ona jednak płonna. Moje myśli zasypała fala niepokoju i obaw związanych z moimi lokatorami. Zastanawiałem się, jak przebiega śledztwo Kenjiego, czego już się dowiedział, jakie mogą być tego skutki. Analizowałem słowa Yoshitaki, który z przejęciem i łzami w oczach próbował przekonać Hizumiego do opuszczenia pokoju, który przychodził codziennie, pomagał mi zajmować się domem, gotował, a potem ze smutkiem przyglądał się, jak wszystko wokół popada w ruinę. Przywołałem obraz Kisy, który wtulił się we mnie z ufnością, szukając wsparcia, chcąc wylać z siebie cały żal, a następnie zasnął w moich ramionach wyczerpany nadmiarem emocji. Wspominałem swoje usilne próby dostania się do Hizumiego, wszystkie uczucia, które mi towarzyszyły, gdy stałem przed jego drzwiami nie mogąc nic zrobić, całą tą bezradność, która mną zawładnęła i... Lęk. Strach, że to może się okazać końcem wszystkiego. Później resztkami świadomości wróciłem pamięcią do tamtego dnia, gdy dowiedziałem się, że jestem ojcem. To wtedy Yoshida po raz pierwszy był mój. Tylko mój... Zasnąłem.

Szybko skończył zbędne podchody i pochłonął mojego członka w całości. Pieścił go delikatnie ustami, raz po raz lekko przygryzając, co wywoływało u mnie przyjemne dreszcze. Jego ręce wodziły wzdłuż wewnętrznych stron moich ud, potęgując przyjemne odczucia. Nie byłem w stanie mu sie opierać. Cale moje ciało paliło żywym ogniem. Nie miąłem nad nim żadnej władzy. Czułem jak pościel kleiła się do mojej lepkiej od potu skóry. Słone kropelki zamazywały mi obraz. Widziałem coraz niewyraźniej...
Dwa mocne szarpnięcia za ramię. Cały obraz rozmazał się do reszty.
-...ro! Zero! Obudź się do cholery! - wrzeszczał przerażonym głosem Hizumi. Z trudem otworzyłem oczy, zasłaniając je dłonią przed stanowczo zbyt jasnym światłem. Nie mogłem przyzwyczaić wzroku. - Uff... Nareszcie... - poczułem jak coś opada na poduszkę tuż obok mojej głowy. Spojrzałem w tamtą stronę.
-Hizu... - wychrypiałem ledwo poznając swój głos. Brzmiałem okropnie.
Po chwili uświadomiłem sobie, że przyjaciel kurczowo ściska moją dłoń. - Coś się stało..? - powiedziałem najciszej, jak to było możliwe, by nie przemęczać gardła.
-Nie... To już nic. - powiedział z wyraźną ulgą. - Jak się czujesz? Masz straszną gorączkę. Coś Cię boli? Krzyczałeś przez sen… - zasypał mnie serią pytań, chyba nawet nie oczekując odpowiedzi, gdyż już wcześniej zdążył w myślach udzielić ich sobie sam. I nie były zbyt zgodne z rzeczywistością, jak mi sie zdawało widząc jego panikę w oczach.
-Wszystko ze mną w porządku. - spojrzałem na niego pobłażliwie.
-Powinieneś iść do lekarza. Jesteś cały blady. Zawiozę Cię...
-Nie trzeba. - przerwałem mu wywód. – Cieszę się, że wreszcie wyszedłeś. – uśmiechnąłem się do niego delikatnie i, miałem nadzieję, ciepło. Spróbowałem wywindować się do siadu. Jak na złość moje ciało zdecydowało się zareagować na słowa Yoshidy z aprobatą. Mój żołądek w geście uradowania przekręcił się o 180 stopni, a stado tęczowych kucyków ze swymi metalowymi podkówkami urządziło mi paradę równości w głowie.. Od razu pożałowałem zbyt gwałtownego ruchu i opadając z powrotem na poduszki zwinąłem się w kłębek, starając się zminimalizować ból i mdłości.
-Zero... - doszedł mnie płaczliwy głos. Przyjaciel pogłaskał mnie delikatnie po włosach i zadzwonił po pogotowie. Usłyszałem tylko jak się przedstawia. Reszta rozmowy była dla mnie zbyt odległa i niewyraźna. Nie potrafiłem się skupić na wypowiadanych przez niego słowach.


P.S.1  Zastanawiam się ile osób tak na prawdę czyta to opowiadanie...
Bo statystyki to jedno, ilość obserwatorów to drugie...
Ale może niektórzy by się ujawnili..? ;>
Bo na prawdę bardzo ładnie mi skacze ilość wyświetleń po każdym wpisie...

P.S.2 Ile osób odsłuchuje piosenki, które zamieszczam w środku tekstu? ; ;