Sensuum

W zbiorze opowiadań znajduję się również takie, które opowiadają o związkach męsko-męskich, dlatego też wszyscy, którym to nie odpowiada, proszeni są o opuszczenie bloga.

BLOG SPOWOLNIONY
Czyli notki pojawiać się będą w dużych odstępach czasowych.

W PRZYGOTOWANIU:
Imagination V
Lost Heaven 2
Hunting V
Abyss (Kisa's ver.)
Moon Child (np. filmu)
List (one shot) -
Rapsodia (shot/miniaturka) -
Ishtar(shot/miniaturka/seria) -
Love is Dead (mega shot)

niedziela, 19 maja 2013

Abyss V

Tym razem to nie ja się spóźniłam! Tym razem to Yuuki! Q_Q
Mam swoje 6 komentujących osóbek, więc dodaję rozdział ♥
I doszedł nowy obserwator! *cieszy się jak małe dziecko* miło mi Cię widzieć ♥
Dla osób, które nie znają zespołu, o którym w opowiadaniu jest mowa zamieściłam na pasku bocznym po lewej stronie króciutką legendę - kto jest kim. Będzie wam się łatwiej zorientować :)

A tak wracając na chwilkę do poprzedniego rozdziału... Było po nim spore zamieszanie... Cóż, on nie miał w żaden sposób pchnąć akcji do przodu. Napisałam go z zamiarem rozjaśnienia nieco tła opowiadanej przeze mnie historii i widzę, że słusznie, bo wiele rzeczy było niejasnych. Następnym razem jak się zabiorę za pisanie czegokolwiek dłuższego postaram się więcej faktów rozjaśnić na samym początku. Tym razem jednak proszę, żebyście mi to faux pas wybaczyli, to na prawdę moje pierwsze opowiadanie T-T dlatego jestem wdzięczna za każdy komentarz! Zwłaszcza jeśli zawiera w sobie jakieś wskazówki odnośnie mojego stylu pisania i poprawności :) Wszelki uwagi i sugestie donośnie tego, czego mam się wystrzegać i co zmienić w przyszłości - BARDZO MILE WIDZIANE! Chcę się czegoś nauczyć pisząc dla was ^^
Ach... I jeszcze takie małe ogłoszonko, bo wiem, że większość z was nie śledzi mojego bloga głównego, a tam zamieszczam większość informacji dotyczących... Wszystkiego. Tak więc zapraszam to zapoznania się z nim: (klik)

A teraz to do rzeczy... Rozdział dwa razy dłuższy niż poprzedni i coś się już w nim dzieje...
Enjoy~

Szkoła, psycholog.
Szkoła, psycholog, spożywczak.
Szkoła, psycholog, spożywczak, próby..?

Tak właśnie… W ciągu ostatnich dwóch miesięcy udało nam się osiągnąć na tyle duży postęp, że Kisa oprócz chodzenia na zakupy, co uważał za swój honorowy obowiązek po tygodniach spędzonych zamknięty w swoim pokoju, czując sie niczym pasożyt, zaczął odwiedzać nas na próbach. Niestety, nie mogę się wszem i wobec chwalić, że było to moje osiągnięcie. Do pierwszego wyjścia tak naprawdę namówił go Tsukasa. A właściwie wrobił go, przesiadując u nas któregoś jakże pięknego poranka, gdy za oknem lał deszcz, wiatr dudnił w szyby, a jemu w drodze do studia zepsuł się samochód...
Nie wiem kiedy, ani w jaki sposób wyjął dzieciakowi klucze z kieszeni kurtki. Biedak zorientował się jednak dopiero wracając ze szkoły. Nieszczęsne to w istocie dziecko, gdyż tuż koło miejsca swego rozwoju, źródła nieograniczonej wiedzy i odpoczynku od męczącej codzienności, które zaś kilometrów wiele od naszej posiadłości się znajduje - jest wytwórnia.
A teraz ubolewając nad jego losem, w dramatycznym tonie kończąc powiem… Że nam się po głowach za wyczyn lidera dostało najbardziej. Dlaczego? Bo jak się okazało, mój kochany synalek uczęszczał do szkoły muzycznej. A żeby tego było mało, w przeciwieństwie do większości duszyczek o inteligencji ameby, które tam chodzą, na muzyce się rzeczywiście znał.
Oczywiście nie mógł się nasz dobroduszny i jakże wyrozumiały przywódca oprzeć i korzystając z okazji, pozwolił mu nas bezpardonowo zjechać klnąc przy tym na czym świat stoi i na czym my na pewno stać niedługo nie będziemy... I zdziwiliśmy się niezmiernie, gdy zapytany przez Oote o to, czy zagrana przez nas piosenka mu się podobała, nasz gość wykazał również niesamowitą znajomość naszej dyskografii...
Owszem, pamiętałem z naszej pierwszej rozmowy, że lubił tworzoną przez nas muzykę. Nie sądziłem jednak, że aż tak. Od tamtej pory, jeszcze kilka razy wyciągnięty na siłę przez Hizumiego, przesiadywał tu w każdej wolnej chwili. Nie wyrażał jednak żadnych niepochlebnych uwag, najwyraźniej zbyt skrępowany, by mówić i przesadnie zafascynowany słuchaniem. Chyba, że Tsukasa go o to poprosił nie mając dłużej do nas cierpliwości, a jego gardło żądało, by dał mu wreszcie święty spokój i poszedł drzeć mordę gdzie indziej. Najlepiej do diabli, gdzie struny głosowe do niczego mu dłużej potrzebne nie będą.
Kilka razy próbowałem namówić Kisę na wyjście ze znajomymi lub, jeśli miałby ochotę, żeby zaprosił przyjaciół do siebie. To jednak nie zdało egzaminu. Zwieszał tylko smętnie głowę i odpowiadał ciche 'dziękuję', próbując się przy tym jak najprędzej ulotnić do swojego pokoju. Nie jestem pewny, czy to ze względu na to, że jeszcze się zbyt nie oswoił, czy dlatego, że mówiłem to... Po swojemu. Czyli tak, że gdyby Yoshida mnie usłyszał najpierw nie mógłby wyjść z podziwu, że skleciłem tak rozbudowane zdanie, a zaraz potem przyłożyłby mi  gryfem gitary między żebra za ton mojego głosu...
Teraz jednak byliśmy w studiu. Chłopiec słuchał z uwagą wygrywanych przez nas dźwięków, przyklaskując swoim zwyczajem na koniec niektórych utworów, a gdy lider tradycyjnie wytykał nam każdy najmniejszy błąd i krzycząc, że 'się nie skupiamy! Nie słuchamy gry innych! Nie czujemy rytmu! Blaa blaaa blaaa...' chłopcu zdarzało się czasem nawet cicho zaśmiać.
...bawiło go cudze nieszczęście i słuchał porządnej muzyki…
…Po mamusi tego odziedziczyć nie mógł.
Obecność młodzieńca na próbach coraz bardziej nam zaczynała odpowiadać. W przeciwieństwie do Kenjiego nie krzyczał, a jego wytyczne - o ile udało się go nakłonić do wyrażenia swojej opinii - były znacznie bardziej konkretne i wyrażone w kulturalny sposób. Dlatego niejednokrotnie sami kazaliśmy zamknąć się perkusiście i prosiliśmy o zabranie głosu Kisę.
Krępowało go zainteresowanie, jakie wokół siebie budził, ale mimo tego było widać, że dobrze się czuje w towarzystwie moich przyjaciół. Karyu obiecał mu nawet pomoc przy nauce kilku sztuczek gitarowych. To mogła być dobra okazja, by dzieciak wyszedł z własnej skorupy. By wreszcie otworzył się na innych i zaczął wracać do względnej normalności. Miał szczęście, że zespół tak łatwo zaakceptował jego obecność, a co najważniejsze – że chcą go wesprzeć. Pierwotnie tylko z poczucia przyjacielskiej powinności wobec mnie. Z czasem jednak przerodziła się ona w nić sympatii do mojego syna.
Byłem im za to wdzięczny. Zdjęli z moich barków część ciężaru odpowiedzialności, który spadł na mnie tak nieoczekiwanie. Łatwiej było mi się starać o powrót do dawnej rutyny, jednocześnie przyzwyczajając się do myśli, że teraz codzienność będzie nieco bardziej urozmaicona. I czułem, że może nie być aż tak źle, jak sądziłem na początku…


Właśnie graliśmy Screen – jeden z naszych najbardziej poruszających i ckliwych utworów. Hizumi bezbłędnie wchodził w dźwięki, płynnie zmieniał tonacje i wyraźnie artykułował każdy wyraz, nadając tekstowi charakterystyczny dla siebie klimat. Słuchanie go w tej chwili stanowiło  niesamowite doświadczenie nawet dla mnie, po tylu latach spędzonych wspólnie na scenie. Momentami miałem ochotę rzucić swój bas uznając, że jedynie zaburzam harmonię, którą Yoshida tworzył, a chwilę potem zapominałem się całkowicie, grałem z jeszcze większą pasją, dostosowując się do narzuconego przez niego tempa. Uśmiechałem się z rozkoszy, jaką dawała mi ta muzyka, jednocześnie czując, jak coś wewnątrz mnie pęka i próbuje poruszyć jakąś wrażliwą cząstkę mojej osobowości. Przepełniła mnie swoista lekkość połączona ze wzruszeniem. Jak zawsze przy tej piosence…
Kątem oka dostrzegłem, że Kisa z trudem powstrzymuje łzy. Był w pełni skupiony i zapatrzony w wokalistę jak w obrazek. Nie miałem jednak czasu, by się nad tym choć trochę zastanowić.
Moment wzruszenia został brutalnie przerwany. Gitary zostały zagłuszone donośnym hukiem. Drzwi studia odbiły się od ściany zostawiając w niej odbitą klamkę, a do środka wparował wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Hizumi zaczął się powoli cofać do tyłu. Zatrzymał się dopiero w momencie, gdy na swojej drodze trafił na przeszkodę w postaci mnie. Oparł się plecami o mój tors. Był przestraszony na widok naszego nieoczekiwanego gościa.
Odłożyłem powoli gitarę siląc się na spokój i zachowując niewzruszoną minę, po czym na powrót przylgnąłem do przyjaciela obejmując go lewą ręką w pasie. Zagarnąłem mu włosy za ucho i szepnąłem cicho:
-Uspokój się. Zostaw to mnie...- nie podziałało aż tak kojąco, jakbym chciał, ale przynajmniej przestał drżeć. Zalała mnie fala gorąca. - Masamura. - powiedziałem tym razem na głos. Byłem wściekły, a widok twarzy tego faceta rozjuszał mnie coraz bardziej. – Jeśli szukasz schroniska dla psów, to jest w budynku obok. Czy może pomyliłeś piętra? Państwo z branży usługowej wchodzą „tylnym wejściem”. - uśmiechnąłem się, kpiąco stawiając nacisk na ostatnie słowa. Wyłapał aluzję. Wyraz jego twarzy z niezwykle pewnego siebie zmienił się na poirytowany. Zacisnął dłonie w pięści i zgrzytnął zębami.
Masamura był ex-chłopakiem Yoshidy. Znałem ich historię na pamięć. Nie była ani długa, ani tym bardziej przyjemna. A przynajmniej nie dla mojego przyjaciela. Był w nim zakochany po uszy. Uroczy chłopiec o zadziornym wyglądzie, niezaprzeczalnie przystojny, choć o przeciętnej inteligencji. Zabawny i towarzyski.
Do czasu. Gdy tylko Hizumi zaczął go upominać, że powinien znaleźć wreszcie pracę i że nie zamierza go całe życie utrzymywać, pokazał swoją prawdziwą naturę. Któregoś dnia wrócił pijany, zarzucając mu brak troski i jakiegoś zaangażowania w ich związek. Gdy jednak wokalista zignorował te słowa uznając, że nie będzie z nim dyskutował, gdy jest nachlany, ten najpierw zwyzywał go od szmat i tanich, zidiociałych dziwek, a później kazał mu „dać sobie dupy”. Oczywiście Hiroshi go nie posłuchał. Spoliczkował go i próbował wyjść z pokoju. Ten jednak rzucił się na niego, próbując go zgwałcić. Szczęśliwie byłem wówczas w domu…
Hizumi nagłośnił sprawę na tyle, że bydlak stracił i świeżo znalezioną robotę i mieszkanie i, co najciekawsze - chłopaka. Laluś grał na dwa fronty, a to był cios poniżej pasa.
Od tamtej pory pojawiał się kilkakrotnie, nękając i zastraszając mojego współlokatora. Raz doszło nawet do pobicia, jednak policja nie była w stanie wiele zdziałać, ponieważ sprawca był pod wpływem alkoholu…
-Widzę, że nie tylko oni wchodzą od tyłu. Swoją drogą... Sporo ludzi musicie zapraszać na takie imprezy, skoro użyłeś liczby mnogiej. - odezwał się po chwili, udając zastanowienie przy wypowiadaniu ostatniego zdania.
-Ja mam przynajmniej pozwolenie na dostęp do niego. Nie muszę wymuszać wejścia siłą... – rzuciłem, posyłając mu przy tym ostre spojrzenie i ignorując drugą część jego wypowiedzi. Już raz próbował zrobić z Yoshidy kurwę. Więc na to pozwolić nie miałem zamiaru.
Na korytarzu zaczęła się zbierać widownia, więc do akcji wkroczył nasz lider:
-Sądzę, że rozmowa z panem została zakończona 2 lata temu. Jeśli się ze mną nie zgadzasz, to z chęcią zastanowię się nad nowymi metodami zastosowania naszych instrumentów... - powiedział twardo, bawiąc się przy tym pałeczkami. Odniosłem wrażenie, że świetnie by się bawił testując je na jego tyłku...- Micawber mógłby na tym skończyć nienajlepiej, a Karyu bardzo kocha swoją gitarę... – dodał, dając jasno do zrozumienia, że wszyscy trzej staniemy w obronie wokalisty. - I to nie jest pusta groźba. To ostrzeżenie. Trzymaj się do niego z daleka. - podszedł do niego przyciskając mu pałeczkę do gardła. Był niższy od  Masamury o głowę, ale w tej chwili sprawiał wrażenie znacznie potężniejszego. Każdy człowiek o zdrowych zmysłach na jego miejscu zwiałby jak najdalej i nie odważyłby się choćby pomyśleć o powrocie. Nawet ja czułem respekt do Tsukasy, gdy stawał się taki, jak w tej chwili. Jako lider był dla nas surowy i nie do zniesienia. Ale gdy przychodziło bronić któregoś z nas od wydzierającej się, wiecznie wkurzonej panienki, stawał się przerażający, budząc przy tym wśród wszystkich szacunek. W wytwórni nikt nigdy nie odważył się mu sprzeciwić. Miał po prostu niesamowity dar do przewodzenia innym i przekonywania ich do swoich racji.
Nasz intruz jednak zdrowy na umyśle nie był, więc zamiast uciec, złapał Tsu za rękę, próbując mu ją wykręcić. "Błąd." pomyślałem i uśmiechnąłem się szerzej. Może i perkusista nie wyglądał na specjalnie groźnego, ale bić się potrafił najlepiej z nas wszystkich. A tego lalusia nawet Karyu by rozłożył. I to była stanowczo obelga, bo nasza modelka nadawała się jedynie na wybieg. Czasami odnosiłem wrażenie, że wystarczyłoby mocniej pociągnąć go za paluszek, żeby mu połamać wszystkie kości w ręku. Nie dość, że delikatny, to jeszcze i bił się jak baba. Nawet nie próbował udawać męskiego. Zastanawiające, że ktoś taki jak on potrafi w ciągu tygodnia zaliczyć więcej panienek niż nasz przystojniak nr 1, bożyszcze nastolatek i magnes na piszczące plastiki - Tsukasa. Nie. Nie obrażam naszych fanek. Obrażam jego fanki. A właściwie... Fanki jego ślicznej buźki. Czasami się zastanawiam, jakim cudem części z nich nie zmiotło z powierzchni tej pięknej planety przy którymś mocniejszym łupnięciu gitary na koncercie. Może powinniśmy zacząć grać death metal..? Wykurzyłoby to część tych Barbie. Świat byłby piękniejszy i środowisko mniej zanieczyszczone... Bo przecież takie coś jak ta lalunia, której chyba przed chwilą Oota złamał rękę, rozkłada się setki lat w glebie i zatruwa powietrze tak nieszkodliwym duszyczkom jak Hizu, który teraz niczym zastraszone szczenię uwiesił mi się na szyi i nawet za cenę nowej bluzy od Givenchy nie chciał jej puścić.
-Ciężki jesteś. Przestań się tak na mnie wieszać – syknąłem, z trudem utrzymując równowagę. Tak naprawdę nie przeszkadzało mi to jakoś przesadnie. Po prostu chciałem jakoś rozproszyć jego uwagę.
-SKOŃCZCIE JUŻ! - wrzasnął ktoś nieoczekiwanie, przerywając to zacne przedstawienie. Szkoda... Zaczynało się robić ciekawie. W końcu nie codziennie zdarza się okazja patrzeć, jak perkusista znęca się nad kimś innym niż my i te biedne gary na stojakach...
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, kto krzyczy. Idąc śladem innych, odwróciłem zaintrygowany głowę, obdarowując ową osobę zszokowanym spojrzeniem.
-No co..? - szepnął Kisa spuszczając wzrok i raptownie purpurowiejąc na twarzy z zawstydzenia. Emosiowaty pedałek z trudem zbierając swą twarz z podłogi również na niego spojrzał. Wyglądało na to, że do tej pory w ogóle nie zauważył jego obecności i...
-Kisa... - że na litość wszystkich wyklętych, znał go. - Co ty tutaj... Szukałem Cię! - wrzasnął niemal zrozpaczonym głosem. Pięknie... Za jakie grzechy ja muszę znosić ten teatrzyk?! Na litość w dupę kopniętych, może mi ktoś jeszcze powie, że są parą?
-Trochę... Trochę się ostatnio u mnie pozmieniało i... Nie bardzo miałem jak... wybacz, Ran-chan...
-Ran-chan..? - wtrącił się w końcu Karyu. - To wy się znacie? - powiedział szczerze zdziwiony, tuląc do siebie jednocześnie gitarę i stając najdalej jak tylko się dało od Tsukasy. Chyba wziął jego słowa aż nazbyt poważnie.
-Chodzimy ze sobą. - jęknął Masamura.
…masz ci los. Że też ja muszę być tak dobrym telepatą.
Zabluzgałem kilka razy w myślach, próbując zrozumieć jak ktoś, kto posiada moje geny mógł być takim idiotą, jednak piękny wierszyk, który zacząłem układać, został przerwany jednym kojącym słowem:
-Chodziliśmy. - sprostował chłopiec.
-Jak to 'śmy'?! - warknął laluś. - Niby kiedy zerwaliśmy?! Nie pamiętam, by którykolwiek dał drugiemu kosza!
-Sporo się pozmieniało wciągu ostatnich miesięcy, Ran-chan. - mój syn nabrał odrobinę pewności siebie. Wystarczająco, by spojrzeć twardo w oczy Masamurze, jednak nie na tyle, przy przestać nerwowo bawić się suwakiem przy bluzie.
-Chwila. Moment. Wolniej. - jąkał się gitarzysta. - Jesteś gejem? - otworzył szeroko oczy. Kisa poczerwieniał na te słowa jeszcze bardziej. Wyglądał tak, jakby miał ochotę zapaść się pod ziemię, a wcześniej rozpłakać się i uciec jak najdalej od wszelkiej cywilizacji. A zwłaszcza od mojego spojrzenia.
Swoją drogą, ciekawa perspektywa z tą ucieczką... Sam bym z chęcią skorzystał. Ludzie sprawiają same kłopoty... A tak byłaby cisza, spokój, sielanka…
...wróć. O czym ty myślisz? Właśnie dowiedziałeś się, że Twój syn jest w bractwie kolorowych. Jakim cudem on jeszcze żyje? Przecież Kimiko była największym homofobem, jakiego w życiu spotkałem. Gdy dowiedziała się, że jestem biseksualny przez miesiąc traktowała mnie jak powietrze, a gdy już raczyła przypomnieć sobie o moim istnieniu, przez kolejny miesiąc krzywiła sie w wyrazie obrzydzenia, gdy tylko na mnie spojrzała. Serio, jak ja wytrzymałem z tą kobietą aż 2 lata..?
-Oh... Czyli jednak... - westchnął Yoshitaka, nie bardzo wiedząc, co więcej mógłby powiedzieć.
-Karyu, wygląda na to, że w tej rodzinie jesteś jakimś przeklętym wyjątkiem. Skąd my Cię wytrzasnęliśmy w ogóle..?
-Jestem dumnym mężczyzną. - odpowiedział gitarzysta wypinając język Tsukasie i chichocząc przy tym cicho. Nie poczuł się urażony. Niejednokrotnie padały między nami tego typu żarty, gdyż wszyscy trzej poza nim byliśmy biseksualni. Czasami zastanawiam się, jakim cudem on z nami tyle czasu wytrzymał - troje facetów lubiących się zabawiać z innymi facetami... Czułbym się na jego miejscu zagrożony. Zwłaszcza z taką urodą.


Do akcji wkroczyła ochrona. Widocznie ktoś z publiki musiał wszcząć alarm.
Perkusista odskoczył od swojej ofiary i pozwolił zająć się nią kilku osiłkom z najwyższego piętra. Wyciągnęli go z pomieszczenia, nawet nie przejmując się tym, że wciąż półleży. A on nawet nie protestował. Wpatrywał się oszołomionym wzrokiem w Kisę. Ten zaś był do granic możliwości pochłonięty kontemplowaniem ilości kurzu na swoich dopiero co zakupionych glanach.
Jak tylko tłumek się rozpierzchł chłopiec wybiegł z budynku.

niedziela, 12 maja 2013

Gwałt, zdrada i wielkie zdziwienie...

...czyli następny rozdział już napisany ^^
Zostało mi go jedynie przepisać na PC'ta, zrobić wstępną korektę i wysłać Yuuki do zbetowania.
...jeeednak jest mały haczyk w tym poście. Inaczej bym go nie pisała ;>
Yuuki jest bardzo skrupulatna i ma ekspresowe tempo sprawdzania moich prac. Jestem pewna, że jak jej podeślę rozdział dzisiaj to jutro najpóźniej będzie gotowy. Sęk w tym, że... Nie opublikuję go aż tak szybko~ Chyba, że spełnicie mój jeden malutki warunek ;>
Nie oczekuję wiele. Chcę tylko, by pod ostatnim rozdziałem swój komentarz oddało 6 osób (czyli tyle, ile śledzi bloga) ^^ uda się..? ;>


sobota, 11 maja 2013

Abyss IV

I wreszcie... Łapcie i mnie nie gryźcie. Od bety dostałam nieźle po łapach za ten rozdział. Nie dość, że krótki to jeszcze... A z resztą - zobaczcie sami.
W tym rozdziale starałam się zarysować nieco... Umieszczenie czasowe naszej historii. Wszystko, co tu jest opisane (czyt. chociażby rozwód Hizumiego) jest bujdę i kompletnym wymysłem mojej wyobraźni uknutym na potrzeby opowiadania. Jeśli ktoś nie zna za dobrze biografii D'espa proszę, by mojego opowiadania w najmniejszym stopniu z nią nie łączył, bo sobie tylko bałaganu w biednych główkach narobicie > <"
Kolejny rozdział będzie znacznie szybciej, bo już dzisiaj Yuuki mnie próbowała zaszantażować, że nie odda mi tego rozdziału póki nie dostanie do zbetowania kolejnego... Do zmiany zdania przekonały ją jedynie statystyki bloga i to, że biedne 6 duszyczek go obserwuje i czyha na moje życie za opóźnienia Q_Q
A tymczasem...
...Enjoy~

~*~
Kolejne dni mijały nam na powolnym oswajaniu sie ze sobą. Było dość spokojnie biorąc pod uwagę ogól ostatnich wydarzeń. Nie miały miejsca żadne nieprzyjemne incydenty, atmosfera chociaż nadal niezbyt przyjemna nie była już aż tak gęsta jak jeszcze przed weekendem, choć niezaprzeczalnie napięcie wciąż wisiało w powietrzu.
...a przynajmniej w moich oczach tak to właśnie wyglądało. Hizumi zdawał sie szybko przyzwyczajać. Jego humor z dnia na dzień był coraz lepszy, a obecność nowego mieszkańca nie przeszkadzała w powrocie do rutyny. Wprawdzie jeszcze nie krzyczał na wszystko i wszystkich za każdym razem, gdy jego pedancka dusza została urażona i w zlewie stał jeden nieumyty kubek, a na nieskazitelnie białym dywanie wdzięczył sie czyjś czarny włosek, ale momentami zdarzało mu się gromić spojrzeniem, gdy komuś przypadkiem wymknęło się jedzenie z talerza na kuchenny blat lub nieumyślnie trącił idealnie ułożony obrus. Bardzo zastanawiające, gdyż w jego pokoju porządku ujrzeć nie miałem przyjemności. A przynajmniej nie wówczas, gdy tworzył. A tworzył niemal bez przerwy... Był niezwykle wrażliwy. Łatwo było go wzruszyć lub zranić. Dlatego byłem pewny, że to jemu będzie się znacznie ciężej pogodzić z zaistniałą sytuacją. Tymczasem w najlepsze zaśmiecał swoją sypialnię kolejnymi projektami dla Umbrelli, a o nowych piosenkach nie było mowy 'bo atmosfera nie ta', 'bo brak mu natchnienia', 'bo zbytni spokój w jego zacnym tyłku zagościł'.
...a może wcale nie było w porządku..? Może tylko doskonale udawał..?
Co innego tyczyło się Kisy. Jego postęp w aklimatyzacji w nowym otoczeniu był ograniczony do samodzielnego wychodzenia z pokoju na posiłki i odpalania telewizora we własnym pokoju. Raz jeden słyszałem jak pobrząkiwał jakąś smętną melodyjkę na gitarze. Wyraźnie się krępował i miał spore obawy co do tego, na ile może sobie przy nas pozwolić. Ponadto, jego przekrwione oczy i wyraźne cienie pod nimi nie pozostawiały żadnych wątpliwości w kwestii sposobu spędzania przez niego całych wieczorów. Wciąż był mocno przygnębiony. Nie spodziewaliśmy się jednak, że stan ten mu szybko przejdzie. Chcąc go wesprzeć zapisaliśmy go do psychologa. Tak właściwie, to była moja inicjatywa. Uznałem, że skoro z nami nie chce rozmawiać, to będzie mu łatwiej wyżalić się obcej osobie. Ponadto, miałem minimalną nadzieję, że terapia pomoże mu sprawniej się pozbierać.
Początkowo było trudno. Miał pewne opory przed pójściem na pierwszą wizytę. Nie dziwiliśmy się temu jednak i tak postawiliśmy na swoim. Z kolejnymi było już znacznie łatwiej. Po pewnym czasie popadł już w pewną rutynę, jednak po każdej sesji chodził osowiały, całkowicie wypruty z sił i jeszcze bardziej małomówny niż zwykle. Mimo to, na przestrzeni czasu dało się zauważyć pewną poprawę w jego stosunku do nowych okoliczności.
Ja zaś byłem po prostu sobą. Absorbowała mnie praca, której z racji braku nowych tekstów było niewiele, z pokoju wychodziłem tylko na posiłki lub na balkon, by zapalić, odzywałem sie rzadko. Żadnej zmiany mojego zwyczajowego zachowania. Obiecywałem sobie po stokroć, że 'jutro zagadam do Kisy' jednak zawsze kończyło sie tylko na 'dzień dobry' lub 'miłego dnia'. Podczas, gdy mój przyjaciel starał się poświęcić chłopcu jak najwięcej czasu, w jakiś sposób przekonać go do siebie i uspokoić - ja zdobywałem sie co najwyżej na - w moim mniemaniu - krzepiący uśmiech lub, sporadycznie, gdy jego mina wyrażała skrajne przygnębienie, na przyjacielskie poklepanie po plecach, na co Yoshida patrzył z pobłażaniem, po czym sam siadał koło niego próbując dodać mu otuchy.
Naprawdę nie byłem w stanie sie przełamać. Nie lubiłem i nie umiałem rozmawiać z ludźmi. Zdarzało mi się wprawdzie śmiać z banalnych żartów, nawet flirtowałem z kobietami... Nie byłem aspołeczny. Po prostu prowadzenie konwersacji mi nie wychodziło. Pannom w klubach wystarczył uśmiech, kryptogłębokie spojrzenie w oczy i ręka na tyłku.
Kimiko była ze mną, bo moja 'małomówność i skrytość ja intrygowały'. Zespół, bo potrzebowali basisty, a po latach spędzonych we wspólnym gronie i kilku kryzysach przyzwyczaili się do mojego 'mam-wszystko-w-dupie' jestestwa. Tak na dobra sprawę, to Tsukasa wkręcił mnie przed laty do Maifo stawiając chłopcom ultimatum, że albo gramy razem, albo mają znaleźć innego perkusistę. Chłopcy nie przystali na to zbyt ochoczo, obawiając się, że moja osoba będzie wprowadzać „przykrą atmosferę” w zespole i że w przypływie złego humoru mogę być niebezpieczny. Nie do końca wiem skąd im się to wzięło, bo naprawdę nie należałem do osób agresywnych – chyba, że liczy się agresja słowna, ale jako, że odzywałem się rzadko, zbyt szkodliwym to być nie mogło. Przyzwyczaiłem się jednak, że ludzie wysnuwali na mój temat różne przedziwne wnioski, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jaką aurę wokół siebie roztaczam. Mimo tego Tsu udało się ich przekonać, by mnie przyjęli. Wyłożył im przy tym moją niemal kompletną psychoanalizę, na co tylko prychałem rozjuszony. Bo po co komu wiedzieć o mnie aż tyle, jeśli cały projekt i cała ta znajomość miały być tylko chwilowe..? Oczywiście od samego początku chłopcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jak tylko nadarzy sie okazja to odejdziemy, by reaktywować d'ray, jednak nikt nie protestował. Tsukasa jest zbyt dobrym perkusistą, a my dwaj w nowym projekcie od razu przysporzyliśmy mu rozgłosu wśród Manii. 
Mimo to, doskonale wiem jakie wśród niektórych fanów chodziły opinie na temat tego zespołu. Niektórzy chodzili na koncerty tylko po to, by się pogapić na naszą dwójkę. Kilka razy widziałem, jak ktoś na dźwięk głosu Ricky’ego zatykał uszy i, mimo iż czasami naprawdę rozumiałem takie reakcje, bo przyzwyczajony do anielskiego gardła Hizumiego odnosiłem niejednokrotnie wrażenie, że tamten wokalista śpiewać nie powinien, nie było miło patrzeć, jak publika w ten sposób reaguje.
Dlatego zespół długo nie przetrwał. Kenji nie był zadowolony z klimatu. Muzyka przestawała dawać mu radość i tracił cały zapał wychodząc na scenę.
Mnie to tak mocno nie dotknęło. Wyżywałem się w domu i tworzyłem swoje partie według własnego uznania „do szuflady” zupełnie odcinając się od stylu Headsów i z nikim się tą muzyką nie dzieląc. W ten sposób odrywając się od pracy nieustannie czekałem na powrót Yoshidy do formy i… Kłóciłem się z jego żoną. Taak… To był najlepszy sposób na odreagowanie ciężkiego dnia i wypełnienie swoistej pustki po obwieszczeniu hiatusu. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Po prostu nie przepadałem za obecnością tej kobiety. Zaburzała cały porządek naszego „małego świata” i nie ukrywam, że mocno się ucieszyłem na wieść o ich rozwodzie. A dlaczego do niego doszło? Bo Hizumi twierdził, że kobieta z tak odmiennym spojrzeniem na muzykę i jej jakże konserwatywna rodzinka blokują jego rozwój i obwiniał ją za to, że nie jest w stanie znów zacząć śpiewać.
Nie byłem pewien, ile w tym drugim argumencie było prawdy, bo przez długi czas oddawał się wyłącznie Umbrelli, ale powód to powód. Nie ważne jaki, ważne, że już nie są razem. Nasz spokój potrwał jednak krótko, gdyż jak tylko zaczęliśmy wracać do dawnego porządku, a ostatnie niepożądane drobiazgi z półek naszego domu znalazły się w koszu, pojawił się Kisa… Jednak on wydaje mi się mniej inwazyjny od swojej poprzedniczki.
Najmocniej ten okres przeżył Karyu. Jego zespół grał muzykę na zupełnie innym poziomie, jednak brakowało im tej pasji, którą zarażał Ricky i Hizu. Oni byli napaleńcami i podniecali się jak małe dzieci trzymając mikrofon w ręku i odrywając się zupełnie od otaczającej ich rzeczywistości. I, mimo że ten drugi był znacznie bardziej nieśmiały i opanowany, obaj zarażali niezwykłym entuzjazmem. Tylko dlatego byłem w stanie przetrwać tam tyle czasu. Angelo zaś liczyli się tylko z napływającą do ich kieszeni gotówką. Takie podejście i tempo, jakie w tej grupie narzucono szybko wyniszczało naszego gitarzystę. Niejednokrotnie widziałem, jak z podkrążonymi oczami, które nieudolnie próbował zatuszować tonami podkładu wchodził, sączył od niechcenia piwo i bez jakiegokolwiek zapału opowiadał nam o swojej ówczesnej pracy na naszych comiesięcznych spotkaniach. Zawsze wychodził z nich pierwszy, momentami nie będąc w stanie nawet silić się na uśmiech.
Zawsze był delikatny. Zawsze potrzebował długich odpoczynków po próbach, solidnej opieki i dużo troski. Łatwo się przeziębiał i nie trudno było u niego o kontuzje. To była jedna z tych cech, które sprawiały, że my, d’espairsray, chcieliśmy się o niego nieustannie troszczyć. Bo pomimo tych słabości z jego twarzy nie schodził uśmiech, a gdy chwytał za gitarę nie liczyło się dla niego już nic więcej. Tylko muzyka i zespół.
…bo my wszyscy graliśmy z pasji. Wylewaliśmy w muzyce wszystkie swoje uczucia i emocje, których na co dzień nie byliśmy w stanie w żaden inny sposób wyrazić. Ten zespół łączył czworo pomyleńców z odrębnymi historiami i innymi problemami, ale z tym samym zamiłowaniem, tą samą wrażliwością i spojrzeniem na świat. Dlatego niejednokrotnie padały wśród nas górnolotne hasła, jak chociażby to, że nawet, gdy nie będziemy zdatni dłużej grać, zawsze będziemy stanowić zespół.
„Umrzeć na scenie”
Gdy spoglądałem po tylu latach na chłopców, nawet mój początkowy sceptycyzm względem tych słów odchodził na bok. Z dnia na dzień coraz mocniej wierzyłem w te ideały. Nie umiałem już ich podważać mimo, iż na początku zdawały mi się płytkimi, nic nie wartymi mrzonkami. Teraz stało się to czymś naturalnym dla nas wszystkich… To, że zawsze będziemy razem…
…mam cichą nadzieję, że poza zespołem też wszystko kiedyś się ułoży.
…mam cichą nadzieję, że…
…uda nam się stworzyć prawdziwą rodzinę.

Edit.: Warunki opublikowania kolejnego rozdziału ;>

piątek, 10 maja 2013

Przerywnik, przeprosiny... NIE ZJEDZCIE MNIE! Q_Q

To tak mniej więcej jak w tytule właśnie...
Kita, wiem, że już dwukrotnie przekładałam termin publikacji kolejnego rozdziału Abyss ale na serio mi nie idzie T-T mam kilka wątków z różnych miejsc rozdziału ale brakuje mi łączników między nimi. Jutro przysiądę i postaram się to dopracować ale raczej jeszcze nie skończę... Mam jednak mocne postanowienie dokończyć ten rozdział najpóźniej w sobotę, by posłać go becie na niedzielę i w poniedziałek opublikować! Jednak nie obiecuję, że mi się uda, bo wen bywa kapryśny i może mu się zechcieć pisać coś innego... A jestem w trakcie opracowywania trzech innych opowiadań, w tym dwóch na tego bloga - yaoi również ^^" jedno również z d'espami a drugie... Autorskie >.> ale przewiduje dla niego szybką śmierć .__."
Łapcie w ramach przeprosin ten cudowny uśmiech ; ;

A tak przy okazji... #TsuuIjejOdkrycia
Przeglądając zdjęcia ADAMS po raz nie wiem który odkryłam, że na tym trzymają się za dłonie *w* i tak sobie pomyślałam... Może by tak kiedyś o nich coś napisać..? ;>
Tak swoją drogą lubię to zdjęcie > <"