Rozdział jest jaki jest, Yuuki stwierdziła, że za wiele nie zrozumiała, czyli zamierzony efekt osiągnięty, bo chciałam namieszać xD Rozdział czwarty się pisze ale w tym tygodniu raczej na niego nie liczcie. Ostatnio przybyło mi trochę zajęć więc doskwiera mi deficyt czasowy. Jak wen będzie nade mną czuwał to może się udać go skończyć do następnego weekendu ale nic nie obiecuję. Pracuję też w międzyczasie nad pewnym mega shotem ale szczegóły zdradzę jak jego realizacja będzie co najmniej w połowie...
Życzę miłej lektury~! ^^
Enjoy~
Przyjemnie ciepłym oddechem owiewał moją szyję, podczas gdy
ja składałem na jego twarzy niespieszne pocałunki. Prawą dłonią sunąłem powoli
wzdłuż jego boku zahaczając niekiedy kciukiem o jego sutek, co za każdym razem
spotykało się z westchnieniem aprobaty. Od czasu do czasu drażniłem jego skórę
paznokciami czując wówczas pod opuszkami palców jak cały rozkosznie drży. Drugą
dłoń wsunąłem między jego pośladki napierając delikatnie jednym palcem na jego
wejście i czekając cierpliwie aż sam zacznie domagać się pieszczoty. Schodziłem
ustami niżej, wzdłuż linii szczęki aż dotarłem do szyi. Wodziłem po niej
językiem zostawiając mokre ślady i raz po raz przygryzałem jego skórę by
powstały na niej zaróżowione ślady. Czułem się przy tym lekko otępiały, jak w amoku.
Mój mózg nie funkcjonował jak należy, obraz wokół mnie był rozmazany i nie
potrafiłem sobie przypomnieć, jak znalazłem się z tym mężczyzną w łóżku, które
chyba nawet nie należało do mnie.
Świat wokół zaczął wirować. Przedzierał się do niego rozdzierający pisk. Zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się wokół, jednak nie byłem w stanie na niczym zawiesić wzroku. Wszystko przyspieszyło, a dźwięk stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
Zerwałem się do siadu.
„Cholera. Domofon…” – uświadomiłem sobie jak tylko udało mi się nieco opanować przyspieszony oddech. Byłem cały spocony i niemiłosiernie huczało mi w głowie. Z odrobiną zniesmaczenia odnotowałem, że sen był aż nadto realistyczny i miał na mnie niezwykle silny wpływ… Ale tym zajmę się później.
Z trudem wykopałem się spod pościeli i ruszyłem korytarzem. Podniosłem słuchawkę. Po drugiej stronie usłyszałem nerwowy głos Kisy:
- H… Hej. – odezwał się. Nie czekając na kolejne słowa nacisnąłem niebieski guziczek otwierając tym samym drzwi do klatki schodowej i poszedłem do łazienki, by uporać się z tym, czego nie dokończył mój wyimaginowany kochanek.
Świat wokół zaczął wirować. Przedzierał się do niego rozdzierający pisk. Zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się wokół, jednak nie byłem w stanie na niczym zawiesić wzroku. Wszystko przyspieszyło, a dźwięk stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
Zerwałem się do siadu.
„Cholera. Domofon…” – uświadomiłem sobie jak tylko udało mi się nieco opanować przyspieszony oddech. Byłem cały spocony i niemiłosiernie huczało mi w głowie. Z odrobiną zniesmaczenia odnotowałem, że sen był aż nadto realistyczny i miał na mnie niezwykle silny wpływ… Ale tym zajmę się później.
Z trudem wykopałem się spod pościeli i ruszyłem korytarzem. Podniosłem słuchawkę. Po drugiej stronie usłyszałem nerwowy głos Kisy:
- H… Hej. – odezwał się. Nie czekając na kolejne słowa nacisnąłem niebieski guziczek otwierając tym samym drzwi do klatki schodowej i poszedłem do łazienki, by uporać się z tym, czego nie dokończył mój wyimaginowany kochanek.
Przez resztę dnia chodziłem jak struty. Kompletnie się nie
wyspałem, ciężko mi było na czymkolwiek się skupić. Nie miałem siły robić nic
konstruktywnego i żadnymi sposobami nie dało się mnie zmusić do myślenia.
Ponadto w kółko powracał do mnie ten sen.
Jestem biseksualny odkąd pamiętam, jednak nigdy nie miewałem tego typu fantazji… Zawsze bardziej ciągnęło mnie w kierunku kobiet, a mężczyźni stanowili dla mnie jedynie swego rodzaju odskocznię, byli drobnym urozmaiceniem. Tak po prostu, żeby życie nie stało się całkowicie jednolite. Pomimo mojego braku zamiłowania do jakichkolwiek zmian, lubiłem czasem odrobinę zaszaleć. A to było właśnie takie moje małe szaleństwo, którego dopuszczałem się w chwilach straszliwej nudy lub jak za dużo wypiłem na imprezie, a pod ręką nie było zgrabnej panienki… Tak samo jak fetysz na sado-maso. W tego typu praktykach byłem jednak bardziej powściągliwy nawet pod wpływem alkoholu. Trzeba się kontrolować i dbać o reputację, póki d’espairsray jest na scenie. Nie będę przecież gwałcił fanek…
…chyba za długo już jestem sam. Powinienem znaleźć sobie jakąś dziewczynę.
…albo pomęczyć trochę Hizu.
Jestem biseksualny odkąd pamiętam, jednak nigdy nie miewałem tego typu fantazji… Zawsze bardziej ciągnęło mnie w kierunku kobiet, a mężczyźni stanowili dla mnie jedynie swego rodzaju odskocznię, byli drobnym urozmaiceniem. Tak po prostu, żeby życie nie stało się całkowicie jednolite. Pomimo mojego braku zamiłowania do jakichkolwiek zmian, lubiłem czasem odrobinę zaszaleć. A to było właśnie takie moje małe szaleństwo, którego dopuszczałem się w chwilach straszliwej nudy lub jak za dużo wypiłem na imprezie, a pod ręką nie było zgrabnej panienki… Tak samo jak fetysz na sado-maso. W tego typu praktykach byłem jednak bardziej powściągliwy nawet pod wpływem alkoholu. Trzeba się kontrolować i dbać o reputację, póki d’espairsray jest na scenie. Nie będę przecież gwałcił fanek…
…chyba za długo już jestem sam. Powinienem znaleźć sobie jakąś dziewczynę.
…albo pomęczyć trochę Hizu.
Starałem się nie okazywać przesadnie swojego złego humoru
pomimo ogromnych chęci rozwalenia czegoś. Kontrolowałem każde wypowiadane przez
siebie słowo (których na szczęście zbyt wiele nie zwykłem rzucać…) i panowałem
nad swoją i tak dość ubogą mimiką. Nie chciałem speszyć mocno wystraszonego i
zdezorientowanego Kisy już pierwszego dnia jego pobytu w naszym domu. Nie byłem
jednak w stanie zbyt długo dusić w sobie narastającego zdenerwowania, więc
zaraz po obiedzie zgarnąłem najnowszy tekst napisany przez wokalistę i
zamknąłem się w swoim pokoju. Nie zdążyłem nawet sięgnąć po bas, gdy do
sypialni bezceremonialnie wpakował się mój współlokator. Omiótł krótko wzrokiem
całe pomieszczenie wzdychając przy tym ze zrezygnowaniem, gdy ujrzał panujący w
nim chaos. Uniosłem jedną brew do góry, czekając, aż mi łaskawie wyjawi powód
swojego przybycia.
- Coś się stało? – spytał ze znikomym zainteresowaniem w głosie. Nie bardzo wiedząc jakiej odpowiedzi udzielić, uśmiechnąłem się jedynie z lekka kpiąco, co było u mnie zjawiskiem niezwykle częstym i wziąłem do rąk gitarę, dając mu tym samym do zrozumienia, że jakiekolwiek próby rozmowy ze mną nie mają teraz najmniejszego sensu.
Nie należałem do osób przesadnie wylewnych i wiem, że przyjaciel nie spodziewał się nawet wyciągnąć ze mnie jakichkolwiek informacji. Przyszedł wyłącznie dlatego, że uważał to za słuszne, a nie dlatego, że moje zachowanie go w jakiś sposób zaniepokoiło. Wiedział, że jestem w złym nastroju, ale był też świadom tego, że szybko mi przejdzie, a jak będę chciał się wygadać, to sam do niego trafię.
Zapewne moje negatywne nastawienie wiązał z przybyciem dzieciaka. Nie miał całkowitej racji, jednak w jakimś stopniu to również miało na mnie jakiś wpływ.
Gdy tylko mężczyzna wyszedł, skupiłem się wyłącznie na słowach utworu. Przeczytałem go kilkakrotnie starając się wczuć w jego klimat. Był przygnębiający, ale emanował jakąś specyficzną energią. „Zepsuty świat”… Jak to bardzo pasowało do całej ostatniej sytuacji.
„Kontrolującwszystko, ośmieszając hipokrytówWymachując ich tonącą żądzą”
Już od pierwszych linijek mi się spodobał. Hizumi zawsze pisał dobre teksty, jednak jeszcze nigdy nie stworzył nic, co zawierałoby choćby śladowe ilości pozytywnego myślenia. Dlatego nasze piosenki zawsze docierały do ludzi, którzy szukają ucieczki, którzy chcą się zamknąć w czterech ścianach i odizolować od reszty świata.
„Żyjąc bez przerwy, wykradając nawet nadzieję
Rzeczywistość z oczyma przysłoniętymi oszustwami"
[...]
"Niezdecydowanie tworzy ciszę.Zmienię świat"
Mimo wszystko ten utwór w jakiś pokrętny sposób podnosił na duchu.
Zamknąłem oczy i zagrałem kilka pierwszych tonów. Początkowo dźwięki były bardzo nieskładne i gryzły się ze sobą. Z czasem jednak zaczęły nabierać formy wpasowując się powoli jeden w drugi. Melodia brzmiała płynnie i… Odrobinę zbyt agresywnie jak do tego tekstu. W pewnym momencie przestałem skupiać się na wypisanych na kartce frazesach. Zacząłem przekładać na struny swoje własne emocje całkowicie się odcinając.
I pojawiło się pytanie – co ja tak właściwie czułem?
Byłem sfrustrowany, bo moja rutyna z dnia na dzień bez ostrzeżenia została zrujnowana.
Niechęć do dostosowania się do sytuacji, w jakiej się znalazłem.
Strach przed tym, czy poradzę sobie w nowej roli, czy spiszę się jako ojciec, którym nigdy być nie chciałem i niepokój…
Niepokój o to, co jeszcze może się zmienić.
Nie lubiłem zmian. Czułem się dobrze, gdy doskonale wiedziałem, na czym stoję. Teraz nie byłem już pewien niczego. Tyle myśli i tyle żalu…
…grałem dalej.
- Coś się stało? – spytał ze znikomym zainteresowaniem w głosie. Nie bardzo wiedząc jakiej odpowiedzi udzielić, uśmiechnąłem się jedynie z lekka kpiąco, co było u mnie zjawiskiem niezwykle częstym i wziąłem do rąk gitarę, dając mu tym samym do zrozumienia, że jakiekolwiek próby rozmowy ze mną nie mają teraz najmniejszego sensu.
Nie należałem do osób przesadnie wylewnych i wiem, że przyjaciel nie spodziewał się nawet wyciągnąć ze mnie jakichkolwiek informacji. Przyszedł wyłącznie dlatego, że uważał to za słuszne, a nie dlatego, że moje zachowanie go w jakiś sposób zaniepokoiło. Wiedział, że jestem w złym nastroju, ale był też świadom tego, że szybko mi przejdzie, a jak będę chciał się wygadać, to sam do niego trafię.
Zapewne moje negatywne nastawienie wiązał z przybyciem dzieciaka. Nie miał całkowitej racji, jednak w jakimś stopniu to również miało na mnie jakiś wpływ.
Gdy tylko mężczyzna wyszedł, skupiłem się wyłącznie na słowach utworu. Przeczytałem go kilkakrotnie starając się wczuć w jego klimat. Był przygnębiający, ale emanował jakąś specyficzną energią. „Zepsuty świat”… Jak to bardzo pasowało do całej ostatniej sytuacji.
„Kontrolującwszystko, ośmieszając hipokrytówWymachując ich tonącą żądzą”
Już od pierwszych linijek mi się spodobał. Hizumi zawsze pisał dobre teksty, jednak jeszcze nigdy nie stworzył nic, co zawierałoby choćby śladowe ilości pozytywnego myślenia. Dlatego nasze piosenki zawsze docierały do ludzi, którzy szukają ucieczki, którzy chcą się zamknąć w czterech ścianach i odizolować od reszty świata.
„Żyjąc bez przerwy, wykradając nawet nadzieję
Rzeczywistość z oczyma przysłoniętymi oszustwami"
[...]
"Niezdecydowanie tworzy ciszę.Zmienię świat"
Mimo wszystko ten utwór w jakiś pokrętny sposób podnosił na duchu.
Zamknąłem oczy i zagrałem kilka pierwszych tonów. Początkowo dźwięki były bardzo nieskładne i gryzły się ze sobą. Z czasem jednak zaczęły nabierać formy wpasowując się powoli jeden w drugi. Melodia brzmiała płynnie i… Odrobinę zbyt agresywnie jak do tego tekstu. W pewnym momencie przestałem skupiać się na wypisanych na kartce frazesach. Zacząłem przekładać na struny swoje własne emocje całkowicie się odcinając.
I pojawiło się pytanie – co ja tak właściwie czułem?
Byłem sfrustrowany, bo moja rutyna z dnia na dzień bez ostrzeżenia została zrujnowana.
Niechęć do dostosowania się do sytuacji, w jakiej się znalazłem.
Strach przed tym, czy poradzę sobie w nowej roli, czy spiszę się jako ojciec, którym nigdy być nie chciałem i niepokój…
Niepokój o to, co jeszcze może się zmienić.
Nie lubiłem zmian. Czułem się dobrze, gdy doskonale wiedziałem, na czym stoję. Teraz nie byłem już pewien niczego. Tyle myśli i tyle żalu…
…grałem dalej.
~*~
Kolejne dni mijały niezwykle szybko.
Rano próby zespołu, podczas których Kisa zostawał w domu sam wydany na pastwę
nieopłaconej kablówki, prawie pustej lodówki i niemiłosiernej nudy, mający
całkowicie wolną rękę, z czego oczywiście ani razu nie skorzystał, będąc zbyt
skrępowanym, nawet by wyjść z pokoju do toalety… Popołudniami zaś było ganianie
po szpitalach, urzędach i innych znienawidzonych przez ludzkość miejscach, w
celu dopełnienia wszystkich niezbędnych formalności związanych z moim
nieoczekiwanym ojcostwem. Musieliśmy nawet oddać próbki do badań genetycznych,
by udowodnić w sądzie, że jestem jego biologicznym rodzicem, żeby przyznali mi
bez stwarzania tysięcy zmyślnych problemów prawo do adopcji… Cóż, zawsze mógł
mi jeszcze grozić na dopełnienie wszystkich nieszczęść i najgorszych katastrof
przymus wzięcia ślubu w przeciągu najbliższego tygodnia… A ślub oznaczał a nie
troje, a czworo ludzi w NASZYM, czyli MOIM i HIZUMIEGO mieszkaniu. A NASZE
mieszkanie było na to stanowczo za małe. I nie chodzi o powierzchnię, bo
pełnowymiarowy apartament z 4 pokojami, przestrzennym salonem i potężną kuchnią
z miejscem na stół jadalny dla 12 osób (a i tak stał tylko mały kwadracik, przy
którym z trudem ściskał się nasz zespół…) można było podzielić na 2 obszerne
mieszkania dla rodzin z dziećmi… Chodzi o zachwianie spokoju tego miejsca i
wszelkich dotychczasowych tradycji, jakie w nim panowały. Pewnych niepisanych
reguł i znanych tylko nam wartości.
Żona oznaczała też znaczne ograniczenie wolności, a tę ceniłem sobie niemal tak samo mocno jak d’espairsray, który mi ją notabene w jakiś sposób dawał… Ożenienie się oznaczało również posiadanie szeregu nowych, ściśle określonych zobowiązań wobec „wybranki serca” a ja nigdy nie potrafiłem ich w pełni dotrzymywać. Chyba, że tą osobą był Hizu. Wobec niego to było banalne, ponieważ nigdy nie wymagał ode mnie więcej uwagi ponad niezbędne minimum do jakiego przymusza nas mieszkanie pod jednym dachem. Pominę już nawet fakt, że czas z nim najzwyczajniej spędzać lubiłem. Mieliśmy podobne upodobania i dzieliliśmy wspólną pasję – muzykę. Kobiety były zaś strasznie zawistne, o wszystko się potrafiły przyczepić i z niezmierną łatwością wyprowadzały człowieka z równowagi.
…jak by się na tym głębiej zastanowić to poważnie, nie wiem dlaczego nie jestem stuprocentowym gejem. Ah…
…bo kobiety są zazwyczaj łatwiejsze i lepsze w łóżku.
…”zazwyczaj”. Bo Hizumi jest jednak pełnowartościowym mężczyzną. Taak… Gdyby miał bardziej piskliwy głosik, biust, odrobinę większy tyłek i może zaczął golić nogi… Byłaby z niego żona wręcz idealna! On na pewno nie odstawiałby mi publicznych scenek zazdrości, robiąc dramat z każdej sekundy skupionej na kimś innym niż jego osoba, jak to miewała w zwyczaju Kimiko.
Czy ostatnio nie za często porównuję wszystkich do wokalisty..?
Żona oznaczała też znaczne ograniczenie wolności, a tę ceniłem sobie niemal tak samo mocno jak d’espairsray, który mi ją notabene w jakiś sposób dawał… Ożenienie się oznaczało również posiadanie szeregu nowych, ściśle określonych zobowiązań wobec „wybranki serca” a ja nigdy nie potrafiłem ich w pełni dotrzymywać. Chyba, że tą osobą był Hizu. Wobec niego to było banalne, ponieważ nigdy nie wymagał ode mnie więcej uwagi ponad niezbędne minimum do jakiego przymusza nas mieszkanie pod jednym dachem. Pominę już nawet fakt, że czas z nim najzwyczajniej spędzać lubiłem. Mieliśmy podobne upodobania i dzieliliśmy wspólną pasję – muzykę. Kobiety były zaś strasznie zawistne, o wszystko się potrafiły przyczepić i z niezmierną łatwością wyprowadzały człowieka z równowagi.
…jak by się na tym głębiej zastanowić to poważnie, nie wiem dlaczego nie jestem stuprocentowym gejem. Ah…
…bo kobiety są zazwyczaj łatwiejsze i lepsze w łóżku.
…”zazwyczaj”. Bo Hizumi jest jednak pełnowartościowym mężczyzną. Taak… Gdyby miał bardziej piskliwy głosik, biust, odrobinę większy tyłek i może zaczął golić nogi… Byłaby z niego żona wręcz idealna! On na pewno nie odstawiałby mi publicznych scenek zazdrości, robiąc dramat z każdej sekundy skupionej na kimś innym niż jego osoba, jak to miewała w zwyczaju Kimiko.
Czy ostatnio nie za często porównuję wszystkich do wokalisty..?
Nastał weekend, a wraz z nim pora na
zakończenie całej farsy z przeprowadzką Kisy. Mieszkał u nas już od blisko
tygodnia, a brakowało mu połowy najpotrzebniejszych rzeczy. Właściwie, to miał
tylko szczoteczkę do zębów i trochę ubrań, bo uparł się, że nie będzie nas
naciągał na zbędne wydatki, skoro wszystko ma w swoim dotychczasowym domostwie.
Musieliśmy się zatem do niego udać, co w gruncie rzeczy nie uśmiechało się
żadnej ze stron. Nam – ponieważ przekraczając próg jego mieszkania czuliśmy się
jak intruzi, a jemu – ponieważ ze zdwojoną siłą uderzała go bolesna rzeczywistość.
Nie próbował nawet ukrywać, że jest w złej formie. Wieczorami nie spał, całe
poranki przepłakiwał, a w ciągu dnia przesiadywał za biurkiem zawzięcie coś
notując.
Weszliśmy do budynku. Był dość dużych
rozmiarów nawet jak na tę okolicę.* Korytarz był szeroki, ale krótki,
zakończony schodami. Po prawej stronie za otwartymi dwuskrzydłowymi drzwiami znajdował
się salon. Urządzony prosto, lecz z klasą. Bez zbędnych dodatków. Białe płótna
niezbyt dokładnie przykrywające beżowe fotele i sofę oraz zarzucone na duży
jadalny stół i krzesła materiały nadawały miejscu jeszcze bardziej surowy ton.
Nad kominkiem, który był usytuowany bezpośrednio naprzeciwko wejścia do
pomieszczania, odznaczały się ślady po wiszących tu niegdyś fotografiach. Teraz
wszystkie leżały w niewielkim pudełku pod ścianą oddzielającą część mieszkalną
od garażu. Rozejrzałem się dookoła z nieprzyjemnym uczuciem czającym się gdzieś
u podstawy pleców. Tak zimno i…
Chłopiec nawet nie pofatygował się, by zdjąć buty. Od razu sztywnym krokiem pomaszerował na górę starając się nie rozglądać na boki. Ruszyłem za nim. Hizumi został przy drzwiach. Wyglądał na mocno wstrząśniętego i przybitego. Udzielił mu się przykry nastrój. Mógłbym się założyć, że właśnie układał w myślach tekst do kolejnej piosenki.
Chłopiec nawet nie pofatygował się, by zdjąć buty. Od razu sztywnym krokiem pomaszerował na górę starając się nie rozglądać na boki. Ruszyłem za nim. Hizumi został przy drzwiach. Wyglądał na mocno wstrząśniętego i przybitego. Udzielił mu się przykry nastrój. Mógłbym się założyć, że właśnie układał w myślach tekst do kolejnej piosenki.
Pokój Kisy był spory, jednak nie mógł się równać z tym, w którym przyszło mu zamieszkać teraz. Pod jedną ze śnieżnobiałych ścian stało dwuosobowe łóżko, wzdłuż drugiej ciągnął się ciemnobrązowy regał, którego półki były całkowicie zapełnione książkami. Niektóre z nich rozpoznałem – trochę klasyki fantasy – inne były mi zupełnie obce. Na podłodze ułożone były panele w kolorze wenge. Zupełnie jak u nas. Było ładnie, ale tak samo jak i na dole – strasznie pusto. Czułem się tu nieswojo, jak na wystawie mebli w sklepie, a nie w czyimś rodzinnym domu.
Chłopiec sięgnął po walizkę i otworzył jedną z kasztanowych szafek. Wyrzucił z niej wszystkie ubrania nie przejmując się tym, że je gniecie. Potem zrobił to samo z kolejnymi półkami, aż w końcu zaczął przekopywać stertę ciuchów wybierając niektóre z nich i je pakując. Wszystko trwało nie więcej niż 20 minut. Na koniec ruszył w kąt pokoju, którego nie byłem w stanie dostrzec stojąc oparty o futrynę i wziął gitarę.
…poczułem się mile zaskoczony. Piękne LTD w kolorze czerni przecinanej grafitowymi pręgami**… Elektryczna. Niedawno chciałem kupić basa z tej serii. Młody chyba jednak miał coś po tatusiu – pomyślałem ironicznie i uśmiechnąłem się do siebie.
Przypatrywałem się gitarze dopóki z zamyślenia nie wyrwało mnie ciche chrząknięcie.
-Przepraszam… - szepnął Kisa chcąc przejść. Sens tego słowa dotarł do mnie jednak dopiero po chwili. Odsunąłem się na bok odblokowując mu drogę.
Zeszliśmy na dół. Hizumi otworzył chłopcu drzwi i ruszył za nim do samochodu. Ja jednak zatrzymałem się i pchany ciekawością sięgnąłem po jedno ze zdjęć. Musiało być stare. Przedstawiało młodziutkiego Kisę wraz z rodzicami. Trzymał oboje z nich za dłonie, a twarz miał całą oblepioną watą cukrową i resztkami czekolady. Wyglądali na bardzo szczęśliwych.
-Nie chcesz ich zabrać? – zapytałem, gdy wrócił, by zamknąć drzwi.
Zacisnął tylko mocno zęby i odwrócił wzrok dając mi jednocześnie do zrozumienia, że mam opuścić budynek. Nie zastanawiając się dłużej nad niczym, mechanicznie schowałem fotografię do kieszeni.
Od tamtego dnia minęły pełne dwa
tygodnie. Każdego poranka próby, później wspólny obiad a po nim… Ja, unikając
całego świata, zamykałem się w swojej sypialni, Kisa z ponurym wyrazem twarzy
wracał do siebie czasem pobrzdąkując na gitarze, a Hizumi… Hizumi przyglądał
się temu wszystkiemu z naganą w oczach i chęcią mordu wyraźnie skierowaną w
moją stronę, aż pewnego pięknego wieczora zostałem wezwany „na dywanik”.
-Zero, możemy chwilkę porozmawiać? – zapytał głosem pełnym przekonania, że nie odmówię, postukując przy tym nerwowo palcami o futrynę. Wiedział, że się zgodzę, bo nawet jeśli odpowiedziałbym „nie” i tak władowałby mi się do pokoju zaczynając swój katorżniczy wykład. Zawsze, gdy musiał zająć czymś dłonie było wiadome, że nie ma sensu z nim dyskutować, bo jak za pierwszym razem go nie posłuchasz, to w najlepszym wypadku trzaśnie za sobą drzwiami na odchodne i nie zobaczysz go przez najbliższy tydzień… A w najgorszym i bardziej prawdopodobnym rzuci się na ciebie z łapami i będzie próbował wyperswadować ci pewne kwestie w nieco inny sposób. Szczęściem był jednak fakt, że do takiego stanu trudno było go doprowadzić.
Kiwnąłem niemrawo na potwierdzenie, zachodząc w głowę, o co mu może chodzić. Odłożyłem niespiesznie gitarę przypatrując się jednocześnie kątem oka jego rosnącej irytacji i ruszyłem do kuchni. Poszedł za mną. Zaparzyłem dwa kubki mocnej kawy, po czym jeden z nich wręczyłem przyjacielowi licząc, że to go trochę uspokoi. Nienawidził papierosów i alkoholu, ale kofeinę pochłaniał pod każdą postacią w ilościach hurtowych. Kiedyś mu przez nią siądzie serce…
Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i nie spuszczając wzroku zamknął za sobą drzwi, po czym usiadł na jednym z obitych brązową skórą krzeseł. Zaczynałem powoli się domyślać, cóż takiego zamierza powiedzieć…
-On Cię teraz potrzebuje… - Masz ci los! Czyżbym zamieniał się we wróżkę? Nowy talent? Ciekawe, czy się przyda na scenie albo… - Wiem, że jest Ci trudno! Nam wszystkim jest teraz trudno. I to bardzo. Ale jakby nie patrzeć to Twój syn i… - zawahał się. Nie był do końca pewny tego, co chciał powiedzieć. Zaczerpnął głęboko powietrza. – Trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej. – dokończył z większą siłą w głosie, hardo patrząc mi w oczy. Wodząc po jego sylwetce beznamiętnym spojrzeniem skwitowałem to jedynie krótkim:
-Wiem.
Naprawdę nie miałem nic więcej do powiedzenia. Wiedziałem. Wiedziałem o tym bardzo dobrze. Ale nie na tyle, by się tym specjalnie przejąć. Gdy początkowo klimat w domu zaczął się poprawiać czułem jakąś swoistą ulgę. Zaczęło mnie to jednak szybko męczyć i byłem świadom tego, że to ja byłem przyczyną obecnie panującej ciężkiej atmosfery unoszącej się nad nami niczym opary metanu na bagnistym podłożu, czekające aż w nim ugrzęźniesz, by zaraz po tym wybuchnąć. Może taki wybuch rozładowałby rosnące wciąż napięcie..? Ale wtedy musiałbym zacząć wychodzić z pokoju i z nim rozmawiać… A prowadzenie konwersacji z kimkolwiek nie jest dla mnie zachwycającą perspektywą. Wolę słuchać, obserwować i wyciągać wnioski. A z postawy Hizu nietrudno zrozumieć to, co najważniejsze – albo wezmę się w garść, albo będzie jeszcze gorzej. To jedyna osoba, z którą nie chciałem zadzierać. Bo mnie rozumie. Bo nie muszę wydobywać z siebie ani jednego słowa, by wiedział, że coś jest nie w porządku. Bo wyłapuje każdą najmniejszą zmianę w moim zachowaniu. Bo zna mnie jak nikt inny. Bo ja sam nigdy nie potrafię przeniknąć jego umysłu tak precyzyjnie, jak on mojego. Znam tylko jego powierzchowność, to, co sam chce ujawnić. Stanowi dla mnie zagadkę. Intryguje mnie.
-Masz z nim porozmawiać. – dodał z jeszcze większą pewnością. To nie była prośba. Zabrzmiało bardziej jak rozkaz z nutką groźby towarzyszącą mu gdzieś w tle.
Milczeliśmy przez dłuższą chwilę lustrując się nawzajem spojrzeniem. Ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Do kuchni wszedł Kisa. Gdy tylko nas zauważył, speszył się mocno i z zamiarem wycofania się z powrotem do swojego pokoju rzucił ledwo słyszalnie:
-To ja może nie będę przeszkadzał…
-Nie! – zerwał się raptownie Hizumi. – Zostań. Idę po coś do pokoju. Muszę przeszukać stos kartek na moim biurku więc pewnie mi się trochę zejdzie… - powiedział, starając się brzmieć neutralnie. Ruszył do wyjścia zatrzymując się jedynie na chwilę w progu, by jeszcze raz obdarować mnie niemym „Rozmowa, albo zginiesz”.
…nie ukrywam, że ta druga propozycja wydawała mi się znacznie bardziej kusząca…
-Zero, możemy chwilkę porozmawiać? – zapytał głosem pełnym przekonania, że nie odmówię, postukując przy tym nerwowo palcami o futrynę. Wiedział, że się zgodzę, bo nawet jeśli odpowiedziałbym „nie” i tak władowałby mi się do pokoju zaczynając swój katorżniczy wykład. Zawsze, gdy musiał zająć czymś dłonie było wiadome, że nie ma sensu z nim dyskutować, bo jak za pierwszym razem go nie posłuchasz, to w najlepszym wypadku trzaśnie za sobą drzwiami na odchodne i nie zobaczysz go przez najbliższy tydzień… A w najgorszym i bardziej prawdopodobnym rzuci się na ciebie z łapami i będzie próbował wyperswadować ci pewne kwestie w nieco inny sposób. Szczęściem był jednak fakt, że do takiego stanu trudno było go doprowadzić.
Kiwnąłem niemrawo na potwierdzenie, zachodząc w głowę, o co mu może chodzić. Odłożyłem niespiesznie gitarę przypatrując się jednocześnie kątem oka jego rosnącej irytacji i ruszyłem do kuchni. Poszedł za mną. Zaparzyłem dwa kubki mocnej kawy, po czym jeden z nich wręczyłem przyjacielowi licząc, że to go trochę uspokoi. Nienawidził papierosów i alkoholu, ale kofeinę pochłaniał pod każdą postacią w ilościach hurtowych. Kiedyś mu przez nią siądzie serce…
Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i nie spuszczając wzroku zamknął za sobą drzwi, po czym usiadł na jednym z obitych brązową skórą krzeseł. Zaczynałem powoli się domyślać, cóż takiego zamierza powiedzieć…
-On Cię teraz potrzebuje… - Masz ci los! Czyżbym zamieniał się we wróżkę? Nowy talent? Ciekawe, czy się przyda na scenie albo… - Wiem, że jest Ci trudno! Nam wszystkim jest teraz trudno. I to bardzo. Ale jakby nie patrzeć to Twój syn i… - zawahał się. Nie był do końca pewny tego, co chciał powiedzieć. Zaczerpnął głęboko powietrza. – Trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej. – dokończył z większą siłą w głosie, hardo patrząc mi w oczy. Wodząc po jego sylwetce beznamiętnym spojrzeniem skwitowałem to jedynie krótkim:
-Wiem.
Naprawdę nie miałem nic więcej do powiedzenia. Wiedziałem. Wiedziałem o tym bardzo dobrze. Ale nie na tyle, by się tym specjalnie przejąć. Gdy początkowo klimat w domu zaczął się poprawiać czułem jakąś swoistą ulgę. Zaczęło mnie to jednak szybko męczyć i byłem świadom tego, że to ja byłem przyczyną obecnie panującej ciężkiej atmosfery unoszącej się nad nami niczym opary metanu na bagnistym podłożu, czekające aż w nim ugrzęźniesz, by zaraz po tym wybuchnąć. Może taki wybuch rozładowałby rosnące wciąż napięcie..? Ale wtedy musiałbym zacząć wychodzić z pokoju i z nim rozmawiać… A prowadzenie konwersacji z kimkolwiek nie jest dla mnie zachwycającą perspektywą. Wolę słuchać, obserwować i wyciągać wnioski. A z postawy Hizu nietrudno zrozumieć to, co najważniejsze – albo wezmę się w garść, albo będzie jeszcze gorzej. To jedyna osoba, z którą nie chciałem zadzierać. Bo mnie rozumie. Bo nie muszę wydobywać z siebie ani jednego słowa, by wiedział, że coś jest nie w porządku. Bo wyłapuje każdą najmniejszą zmianę w moim zachowaniu. Bo zna mnie jak nikt inny. Bo ja sam nigdy nie potrafię przeniknąć jego umysłu tak precyzyjnie, jak on mojego. Znam tylko jego powierzchowność, to, co sam chce ujawnić. Stanowi dla mnie zagadkę. Intryguje mnie.
-Masz z nim porozmawiać. – dodał z jeszcze większą pewnością. To nie była prośba. Zabrzmiało bardziej jak rozkaz z nutką groźby towarzyszącą mu gdzieś w tle.
Milczeliśmy przez dłuższą chwilę lustrując się nawzajem spojrzeniem. Ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Do kuchni wszedł Kisa. Gdy tylko nas zauważył, speszył się mocno i z zamiarem wycofania się z powrotem do swojego pokoju rzucił ledwo słyszalnie:
-To ja może nie będę przeszkadzał…
-Nie! – zerwał się raptownie Hizumi. – Zostań. Idę po coś do pokoju. Muszę przeszukać stos kartek na moim biurku więc pewnie mi się trochę zejdzie… - powiedział, starając się brzmieć neutralnie. Ruszył do wyjścia zatrzymując się jedynie na chwilę w progu, by jeszcze raz obdarować mnie niemym „Rozmowa, albo zginiesz”.
…nie ukrywam, że ta druga propozycja wydawała mi się znacznie bardziej kusząca…
Zapanowała cisza jeszcze bardziej
nieznośna niż ta, która zawładnęła nami podczas pierwszej godziny jego pobytu w
tym mieszkaniu.
Chłopiec wsunął ręce do kieszeni. Stał lekko przygarbiony wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt znajdujący się gdzieś na podłodze… Tudzież pod nią. Wyglądał przy tym jak zagubiony szczeniaczek czekający aż dostanie burę za zjedzenie kapcia swojego właściciela. Z tym, że on nic nie zawinił, a ja nie mogłem pretendować do miana jego pana.
Tak strasznie bezbronny i… Samotny. Ta myśl uderzyła w moją świadomość, ale pomimo ogromnej siły nie była w stanie przebić się przez wystudiowane nic-nieczucie. Wystarczył jednak tylko ten króciutki moment wahania. W przypływie jakiegoś niejasnego impulsu podszedłem do niego i nie zastanawiając się ani chwili nad swoim zachowaniem i nad tym, co mną kieruje – przytuliłem go. Zadrżał na ten gest. Musiałem wywołać u niego szok. Sam siebie raczej zaniepokoiłem. Poczułem jak jego mięśnie zaczynają się rozluźniać, po czym na powrót się napięły do granic możliwości, gdy jego ramiona objęły mnie mocno w pasie. Wtulił twarz w moją koszulkę, która po chwili w kilku miejscach przesiąkła jego łzami. Poczułem w tym geście całą jego dotychczasową niepewność. Zawarł w nim wszystkie swoje obawy, lęk i cierpienie. Zaciskał dłonie na moich plecach tak, jakby bał się, że gdy tylko nieco poluzuje chwyt wszystko, co do tej pory utrzymywało go na tym świecie, resztki pozytywnych emocji, życzliwości ze strony losu i pozostałości nadziei rozpadną się na drobne kawałki.
…już się rozpadały. A ja, jako jego ojciec i obecnie jedyna bliska osoba powinienem się tym choćby odrobinę przejąć. Powinienem okazać mu przynajmniej minimalne zrozumienie i się o niego zatroszczyć. W końcu gdy byłem w jego wieku sam przeżyłem podobną sytuację. Właśnie wtedy najbardziej brakowało mi bliskości drugiej osoby. Właśnie wtedy odnalazł mnie Hizumi. I uratował przed najgorszym. Byłem tak bardzo tego wszystkiego świadomy, tak doskonale znałem jego stan, a mimo wszystko nie budził we mnie żadnych istotniejszych emocji. Powinno być mi wstyd za to, że Yoshida dba o niego bardziej niż ja, powinienem chociaż udawać, że mi zależy, a nie na każdym kroku dawać mu do zrozumienia, że irytuje mnie sam fakt jego egzystencji. W istocie tak nie było. Było znacznie gorzej – jego jestestwo było mi zupełnie obojętne. Nie potrafiłem się przełamać na tyle, by okazać współczucie. Bo jak współczuć komuś, kto przechodzi piekło samotności, gdy samemu się na nią uodporniło..? Nie umiałem się o niego zatroszczyć. Jeszcze nie.
W tym momencie postanowiłem, że postaram się to zmienić. Powinienem to zrobić. Muszę spróbować nie dobijać go swoim zachowaniem jeszcze bardziej i okazać choć trochę zainteresowania jego istnieniem. Przestać się zgrywać na obrażoną panienkę. Byłem dupkiem i skończonym egoistą ale… Czułem, że w tę relację warto zainwestować.
Chłopiec wsunął ręce do kieszeni. Stał lekko przygarbiony wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt znajdujący się gdzieś na podłodze… Tudzież pod nią. Wyglądał przy tym jak zagubiony szczeniaczek czekający aż dostanie burę za zjedzenie kapcia swojego właściciela. Z tym, że on nic nie zawinił, a ja nie mogłem pretendować do miana jego pana.
Tak strasznie bezbronny i… Samotny. Ta myśl uderzyła w moją świadomość, ale pomimo ogromnej siły nie była w stanie przebić się przez wystudiowane nic-nieczucie. Wystarczył jednak tylko ten króciutki moment wahania. W przypływie jakiegoś niejasnego impulsu podszedłem do niego i nie zastanawiając się ani chwili nad swoim zachowaniem i nad tym, co mną kieruje – przytuliłem go. Zadrżał na ten gest. Musiałem wywołać u niego szok. Sam siebie raczej zaniepokoiłem. Poczułem jak jego mięśnie zaczynają się rozluźniać, po czym na powrót się napięły do granic możliwości, gdy jego ramiona objęły mnie mocno w pasie. Wtulił twarz w moją koszulkę, która po chwili w kilku miejscach przesiąkła jego łzami. Poczułem w tym geście całą jego dotychczasową niepewność. Zawarł w nim wszystkie swoje obawy, lęk i cierpienie. Zaciskał dłonie na moich plecach tak, jakby bał się, że gdy tylko nieco poluzuje chwyt wszystko, co do tej pory utrzymywało go na tym świecie, resztki pozytywnych emocji, życzliwości ze strony losu i pozostałości nadziei rozpadną się na drobne kawałki.
…już się rozpadały. A ja, jako jego ojciec i obecnie jedyna bliska osoba powinienem się tym choćby odrobinę przejąć. Powinienem okazać mu przynajmniej minimalne zrozumienie i się o niego zatroszczyć. W końcu gdy byłem w jego wieku sam przeżyłem podobną sytuację. Właśnie wtedy najbardziej brakowało mi bliskości drugiej osoby. Właśnie wtedy odnalazł mnie Hizumi. I uratował przed najgorszym. Byłem tak bardzo tego wszystkiego świadomy, tak doskonale znałem jego stan, a mimo wszystko nie budził we mnie żadnych istotniejszych emocji. Powinno być mi wstyd za to, że Yoshida dba o niego bardziej niż ja, powinienem chociaż udawać, że mi zależy, a nie na każdym kroku dawać mu do zrozumienia, że irytuje mnie sam fakt jego egzystencji. W istocie tak nie było. Było znacznie gorzej – jego jestestwo było mi zupełnie obojętne. Nie potrafiłem się przełamać na tyle, by okazać współczucie. Bo jak współczuć komuś, kto przechodzi piekło samotności, gdy samemu się na nią uodporniło..? Nie umiałem się o niego zatroszczyć. Jeszcze nie.
W tym momencie postanowiłem, że postaram się to zmienić. Powinienem to zrobić. Muszę spróbować nie dobijać go swoim zachowaniem jeszcze bardziej i okazać choć trochę zainteresowania jego istnieniem. Przestać się zgrywać na obrażoną panienkę. Byłem dupkiem i skończonym egoistą ale… Czułem, że w tę relację warto zainwestować.
Mój umysł przerodził się w śmietnik dla
podświadomości, która teraz rzygała do niego wszystkimi spychanymi do niej
przez ostatnie tygodnie wątpliwościami.
~*~
P.S. jak czytacie zwracajcie uwagę na te "~*~" przerywniki,
ponieważ bardzo często zamieszczam w nich odnośniki
do piosenek, które mają jakiś pośredni związek z fabułą...
P.S.2 nie mam pojęcia dlaczego część tekstu podkreśliło mi na biało.
Ja tego nie zmieniałam i nie jestem w stanie ustawić tak, by nie było
w ogóle podkreślenia. Blogger się zbuntował i basta.
Żeby się zbytnio nie gryzło i było bardziej czytelne
podkreśliłam więc ten fragment na czarno... Ale jak widać
też bez przesadnego efektu... -.-
P.S.2 nie mam pojęcia dlaczego część tekstu podkreśliło mi na biało.
Ja tego nie zmieniałam i nie jestem w stanie ustawić tak, by nie było
w ogóle podkreślenia. Blogger się zbuntował i basta.
Żeby się zbytnio nie gryzło i było bardziej czytelne
podkreśliłam więc ten fragment na czarno... Ale jak widać
też bez przesadnego efektu... -.-