Cóż, początkowo miała to być parodia nawiązująca jedynie jednym wątkiem do poprzednie rozdziału... W trakcie pisania moja głowa jednak odmówiła posłuszeństwa i całość nabrała obecnej formy~ Kolejny rozdział już się tworzy więc będziecie się go mogli najprawdopodobniej spodziewać w najbliższy weekend, chyba, że uprzednio zdecyduję opublikować się wstęp do kolejnego tworu, który będzie również składał się z kilku epizodów ;>
Przy okazji "scenki" są oznaczane przeze mnie kursywą, ze względu na kilka osób nie zainteresowanych tematyką yaoi a śledzących moje poczynania. W tym rozdziale jednak takowej nie znajdziecie. Do konkretów przejdziemy dopiero w następnym... *devil voice*
Wytykanie błędów i wszelaka krytyka mile widziane~
Ejoy~
-Zgromadziliśmy się tu, by uczcić pamięć po Kimiko Arai –
wspaniałej żonie i matce. Była również powszechnie szanowanym wydawcą i krytykiem
literackim. Jej śmierć stanowi stratę dla wielu ludzi. W naszych sercach na
długo zagości smutek i żal… - ciągnął kapłan.
Grupka osób w białych żałobnych strojach słuchała go ze smętnie zwieszonymi głowami.
Grupka osób w białych żałobnych strojach słuchała go ze smętnie zwieszonymi głowami.
Przy oddalonym o kilkanaście metrów od grobu drzewie stał
samotnie chłopiec przypatrując się całej scenie nieobecnym wzrokiem. Raz po raz
odczytywał imię ojca zamieszczone na marmurowej tablicy blisko rok temu. Teraz
znalazło się na niej również imię jego rodzicielki.
Strącane rytmicznymi podmuchami pierwszego wiosennego wiatru płatki kwiatu sakury sprawiały, że obraz stawał się niemal irracjonalny.
„To było nieuniknione” powtarzał niczym mantrę. Matka od dawna chorowała. Wirus tylko dobił jej i tak słabe serce…
Strącane rytmicznymi podmuchami pierwszego wiosennego wiatru płatki kwiatu sakury sprawiały, że obraz stawał się niemal irracjonalny.
„To było nieuniknione” powtarzał niczym mantrę. Matka od dawna chorowała. Wirus tylko dobił jej i tak słabe serce…
-Jak było na pogrzebie?
W odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Pytanie wydało mi się absurdalne.
Na twarzy Hizumiego wymalowała się konsternacja. Przyjrzał mi się uważnie.
-Nie wyglądasz na przybitego. - Rzuciłem mu pytające spojrzenie. – Właśnie wróciłeś z pogrzebu swojej byłej narzeczonej a w Twojej postawie nie widać nawet cienia przygnębienia. Czasami zastanawiam się czy cokolwiek Cię obchodzi. – westchnął bez przesadnej złości. Bardziej z rezygnacją.
Przez ostatnie kilkanaście lat nasze relacje prawie wcale się nie zmieniły. Po tym nieszczęsnym wypadku, kiedy po raz pierwszy się ze sobą przespaliśmy, takie zdarzenia miały miejsce jeszcze kilkakrotnie. Pomimo wielu obietnic, które wówczas padały z naszych ust, stosunki między nami nadal pozostawały na etapie przyjaźni. Tych pojedynczych ekscesów nikt nie musiał być świadomy. Były znane tylko nam. A my nadal jak gdyby nigdy nic spotykaliśmy się z kolejnymi dziewczynami, chodziliśmy po klubach i przede wszystkim skupialiśmy się na muzyce. I tak było najwygodniej. Ja mogłem pogrążać się w swoim emocjonalnym letargu, a Hizumi szukać dalszych inspiracji.
Uśmiechnąłem się kpiąco.
-Będziemy mieli gościa.
-Słucham? – zamrugał zdezorientowany.
-Syn Kimiko. Jestem jedyną osobą, która może się nim zaopiekować, więc zamieszka z nami dopóki nie stanie się pełnoletni.
-Dlaczego akurat ty? – spytał unosząc pytająco brwi.
-Ponieważ jestem jego biologicznym ojcem. – odparłem wpatrując się w niego badawczo. Przez jego twarz przeszła fala różnorakich emocji. Na początku wyglądał jakby chciał się roześmiać. Szybko jednak z tego zrezygnował i spochmurniał.
-A… Aha. – odpowiedział mocno zaciskając szczęki. Przełknął głośno ślinę. Wstał. – Muszę jechać po coś do studia. Wracam za godzinę. – rzucił z kiepsko udawanym uśmiechem i wyszedł z pomieszczenia.
Zatrzymałem go w progu domu.
-Hizumi, mówiłem Ci, że była w ciąży. – powiedziałem czując, że powinienem wyjaśnić tę sytuację.
-To było 17 lat temu, Zero. – szepnął jakby nieco spanikowany. – Miałem prawo zapomnieć. Nie wspominałeś o tym ani słowem po naszej pierwszej (i zarazem ostatniej – dopowiedziałem sobie w myślach) poważnej rozmowie. – zakpił zamykając za sobą drzwi.
W odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Pytanie wydało mi się absurdalne.
Na twarzy Hizumiego wymalowała się konsternacja. Przyjrzał mi się uważnie.
-Nie wyglądasz na przybitego. - Rzuciłem mu pytające spojrzenie. – Właśnie wróciłeś z pogrzebu swojej byłej narzeczonej a w Twojej postawie nie widać nawet cienia przygnębienia. Czasami zastanawiam się czy cokolwiek Cię obchodzi. – westchnął bez przesadnej złości. Bardziej z rezygnacją.
Przez ostatnie kilkanaście lat nasze relacje prawie wcale się nie zmieniły. Po tym nieszczęsnym wypadku, kiedy po raz pierwszy się ze sobą przespaliśmy, takie zdarzenia miały miejsce jeszcze kilkakrotnie. Pomimo wielu obietnic, które wówczas padały z naszych ust, stosunki między nami nadal pozostawały na etapie przyjaźni. Tych pojedynczych ekscesów nikt nie musiał być świadomy. Były znane tylko nam. A my nadal jak gdyby nigdy nic spotykaliśmy się z kolejnymi dziewczynami, chodziliśmy po klubach i przede wszystkim skupialiśmy się na muzyce. I tak było najwygodniej. Ja mogłem pogrążać się w swoim emocjonalnym letargu, a Hizumi szukać dalszych inspiracji.
Uśmiechnąłem się kpiąco.
-Będziemy mieli gościa.
-Słucham? – zamrugał zdezorientowany.
-Syn Kimiko. Jestem jedyną osobą, która może się nim zaopiekować, więc zamieszka z nami dopóki nie stanie się pełnoletni.
-Dlaczego akurat ty? – spytał unosząc pytająco brwi.
-Ponieważ jestem jego biologicznym ojcem. – odparłem wpatrując się w niego badawczo. Przez jego twarz przeszła fala różnorakich emocji. Na początku wyglądał jakby chciał się roześmiać. Szybko jednak z tego zrezygnował i spochmurniał.
-A… Aha. – odpowiedział mocno zaciskając szczęki. Przełknął głośno ślinę. Wstał. – Muszę jechać po coś do studia. Wracam za godzinę. – rzucił z kiepsko udawanym uśmiechem i wyszedł z pomieszczenia.
Zatrzymałem go w progu domu.
-Hizumi, mówiłem Ci, że była w ciąży. – powiedziałem czując, że powinienem wyjaśnić tę sytuację.
-To było 17 lat temu, Zero. – szepnął jakby nieco spanikowany. – Miałem prawo zapomnieć. Nie wspominałeś o tym ani słowem po naszej pierwszej (i zarazem ostatniej – dopowiedziałem sobie w myślach) poważnej rozmowie. – zakpił zamykając za sobą drzwi.
To była jedna z tych chwil, w których kompletnie nie
wiedziałem, co czuję. A przede wszystkim, czy w ogóle czuję cokolwiek. Z jednej
strony w głowie miałem mętlik, nie wiedziałem jak to wszystko będzie wyglądać,
bałem się, że nastolatek może zaburzyć panującą tu dotychczas harmonię. Z
drugiej zaś było serce – niezwykle ciche, opanowane, reagujące wręcz
apatycznie.
Nie chcąc dłużej się nad tym zastanawiać rozsiadłem się wygodnie na skórzanej ciemnobrązowej kanapie w salonie i włączyłem telewizor.
Nastał późny wieczór. Przez ten cały czas zadzwoniłem do niego tylko raz. Słysząc w słuchawce ciche szemranie wody, wiatr i jego słaby, przygnębiony głos postanowiłem dać mu spokój. Zapewne pisał. Zawsze tak robił, gdy miał z czymś problem. Oddawał się słowom. Uciekał do zawiłych metafor i pięknych epitetów, a potem… Przez kilka dni chodził jakby nieobecny analizując powstały tekst linijka po linijce i odczuwając go całym sobą ciągle na nowo, absolutnie poddając się emocjom, które nim szargały podczas pisania.
Hizumi nie tworzył pogodnych utworów. Potrafił pisać z rezerwą siebie i reszty świata, z przymrużeniem oka oceniać w swoich dziełach otoczenie, nasycić je kpiną i sarkazmem, ale nigdy nie było w tym nawet odrobiny wesołości.
Wziąłem do ręki bas i zacząłem przygrywać jeden z nowszych utworów. Po jakimś czasie przysnąłem z gitarą w ręku.
Nie chcąc dłużej się nad tym zastanawiać rozsiadłem się wygodnie na skórzanej ciemnobrązowej kanapie w salonie i włączyłem telewizor.
Nastał późny wieczór. Przez ten cały czas zadzwoniłem do niego tylko raz. Słysząc w słuchawce ciche szemranie wody, wiatr i jego słaby, przygnębiony głos postanowiłem dać mu spokój. Zapewne pisał. Zawsze tak robił, gdy miał z czymś problem. Oddawał się słowom. Uciekał do zawiłych metafor i pięknych epitetów, a potem… Przez kilka dni chodził jakby nieobecny analizując powstały tekst linijka po linijce i odczuwając go całym sobą ciągle na nowo, absolutnie poddając się emocjom, które nim szargały podczas pisania.
Hizumi nie tworzył pogodnych utworów. Potrafił pisać z rezerwą siebie i reszty świata, z przymrużeniem oka oceniać w swoich dziełach otoczenie, nasycić je kpiną i sarkazmem, ale nigdy nie było w tym nawet odrobiny wesołości.
Wziąłem do ręki bas i zacząłem przygrywać jeden z nowszych utworów. Po jakimś czasie przysnąłem z gitarą w ręku.
Na zajątrz obudziłem się we własnym łóżku. To chyba był
znak, że mój współlokator wrócił.
Wygramoliłem się z pościeli, z trudem odrywając głowę od poduszki i poszedłem do łazienki, by się nieco ogarnąć. Chwilę później, wabiony kuszącym aromatem mocnej kawy z cynamonem, ruszyłem w kierunku kuchni. Na stole stały dwa brązowe kubki. Mężczyzna kręcił się przy blacie robiąc śniadanie. Wywęszyłem jajecznicę i tosty.
-Która godzina? – mruknąłem jeszcze nieco sennym głosem wypełniając jednocześnie płuca przyjemnym zapachem parującej cieczy i przypraw korzennych.
-Koło dwunastej. – odpowiedział niemal neutralnym tonem. Tylko jego lekko poszarzała twarz i zmęczone oczy ukazywały, że coś jest nie tak. Nie miałem jednak czasu się tym przejmować. Morfeusz boleśnie kopnięty jego słowami w tyłek ulotnił się w jednej chwili z mojej głowy. Zerwałem się na równe nogi i pognałem z powrotem do sypialni. Przewertowałem szybko szafę w poszukiwaniu czystych ubrań.
-Kisa powinien zaraz przyjść! – poinformowałem go krzycząc przez pół mieszkania. I rzeczywiście, ledwo zdążyłem założyć t-shirt z logo zespołu na korytarzu rozległ się drażniący dźwięk domofonu…
Wygramoliłem się z pościeli, z trudem odrywając głowę od poduszki i poszedłem do łazienki, by się nieco ogarnąć. Chwilę później, wabiony kuszącym aromatem mocnej kawy z cynamonem, ruszyłem w kierunku kuchni. Na stole stały dwa brązowe kubki. Mężczyzna kręcił się przy blacie robiąc śniadanie. Wywęszyłem jajecznicę i tosty.
-Która godzina? – mruknąłem jeszcze nieco sennym głosem wypełniając jednocześnie płuca przyjemnym zapachem parującej cieczy i przypraw korzennych.
-Koło dwunastej. – odpowiedział niemal neutralnym tonem. Tylko jego lekko poszarzała twarz i zmęczone oczy ukazywały, że coś jest nie tak. Nie miałem jednak czasu się tym przejmować. Morfeusz boleśnie kopnięty jego słowami w tyłek ulotnił się w jednej chwili z mojej głowy. Zerwałem się na równe nogi i pognałem z powrotem do sypialni. Przewertowałem szybko szafę w poszukiwaniu czystych ubrań.
-Kisa powinien zaraz przyjść! – poinformowałem go krzycząc przez pół mieszkania. I rzeczywiście, ledwo zdążyłem założyć t-shirt z logo zespołu na korytarzu rozległ się drażniący dźwięk domofonu…
Siedzieliśmy w milczeniu już dobrą godzinę. Hizumi wpatrywał
się coraz bardziej rozdrażnionym wzrokiem w białe kafelki na ścianie stukając
przy tym rytmicznie palcami o kubek. Wyglądał jakby chciał stąd uciec
trzaskając za sobą drzwiami, a po drodze dla głębszego przekazu komuś
przyłożyć. Na przykład mi.
Czarnowłosy, nieco za szczupły chłopiec siedział cicho naprzeciwko niego ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie raz po raz nerwowo przygryzając wargę.
Zaczynało mi się niebotycznie nudzić a tyłek miałem obolały od twardego kuchennego krzesła.
Postanowiłem wyjść zapalić. Zgarnąłem z blatu przy lodówce czerwony kartonik Lard Mildów i ruszyłem na balkon. Na zewnątrz było ciepło, a lekki wiosenny wiaterek przyjemnie chłodził rozgrzewaną promieniami słońca skórę.
Zachowanie wokalisty zaczynało mnie powoli wyprowadzać z równowagi, chociaż nie powinienem mieć pretensji o to, że jest w złym humorze. Po części sam się do tego przyczyniłem. Sprowadziłem do domu dzieciaka mojej ex-narzeczonej nie omawiając z nim tego wcześniej. A to było przecież też jego mieszkanie. W sumie mi też nie podobała się ta cała sytuacja, nie byłem na nią kompletnie przygotowany i nie wiedziałem, jak mam się zachować. W obliczu nowych doświadczeń i zbliżających się wyzwań nawet mój zwyczajny spokój i zdolność chłodnej kalkulacji poddawały się zdenerwowaniu. Zaczynały mnie nachodzić pewne wątpliwości, chociaż sam jeszcze nie wiedziałem, czego konkretnie dotyczą. Z dnia na dzień zostałem ojcem 17-letniego chłopca. Nawet nie miałem pojęcia, o czym z nim rozmawiać, co lubi, co zazwyczaj je na obiad, jakiej muzyki słucha i czy ma dziewczynę. Ba! Siedząc z nim przez ostatnią cholerną godzinę w jednym pomieszczeniu nawet nie przyjrzałem mu się na tyle, by móc określić kolor jego koszulki! Zajmowała mnie wyłącznie kwestia załagodzenia sytuacji z Hizumim. A ten nie wydawał się dać łatwo udobruchać i musiałem to zrozumieć. W końcu kto wie, może właśnie w kuchni z moim najlepszym przyjacielem siedzi seryjny morderca albo gwałciciel?
Stuknąłem się w głowę zapalając kolejnego papierosa. – Zero, na starość świrujesz. Jeśli ktoś w tym domu miałby kogokolwiek zgwałcić, to zapewne wyłącznie ty sam. – mruknąłem z przekąsem.
Znając Kimiko wychowała go na młodego gentelmana o nienagannych manierach i perfekcyjnych ocenach stającego hardo w obronie swoich bóstw i tępiącego wszystko, co według jego wiary niemoralne. Dla przykładu mnie ze swoimi zapędami do pedalenia się, uwielbieniem dla tytoniu i skłonnościami do nadużywania alkoholu. Taka przynajmniej była jego matka. I jeśli wpoiła mu swoje zasady to sam nie wiem, czy aby czasem nie wolałbym trzymać pod dachem psychopaty, którego kręci sado-maso.
Zaraz… W sumie to jeden taki już tu jest.
Westchnąłem z rezygnacją gasząc trzeciego papierosa i dochodząc do wniosku, że dalsze lamentowanie na dobre mi nie wyjdzie. Skarciłem się w duchu za okazywanie tak dużego zainteresowania względem zaistniałej sytuacji i stłumiłem kolejne nieprzychylne dla mojego opanowania myśli. Wolałem stan, w którym nic nie czułem. Mogłem kpić z otoczenia i nie robić sobie zupełnie nic z jego zgryzoty.
Czarnowłosy, nieco za szczupły chłopiec siedział cicho naprzeciwko niego ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie raz po raz nerwowo przygryzając wargę.
Zaczynało mi się niebotycznie nudzić a tyłek miałem obolały od twardego kuchennego krzesła.
Postanowiłem wyjść zapalić. Zgarnąłem z blatu przy lodówce czerwony kartonik Lard Mildów i ruszyłem na balkon. Na zewnątrz było ciepło, a lekki wiosenny wiaterek przyjemnie chłodził rozgrzewaną promieniami słońca skórę.
Zachowanie wokalisty zaczynało mnie powoli wyprowadzać z równowagi, chociaż nie powinienem mieć pretensji o to, że jest w złym humorze. Po części sam się do tego przyczyniłem. Sprowadziłem do domu dzieciaka mojej ex-narzeczonej nie omawiając z nim tego wcześniej. A to było przecież też jego mieszkanie. W sumie mi też nie podobała się ta cała sytuacja, nie byłem na nią kompletnie przygotowany i nie wiedziałem, jak mam się zachować. W obliczu nowych doświadczeń i zbliżających się wyzwań nawet mój zwyczajny spokój i zdolność chłodnej kalkulacji poddawały się zdenerwowaniu. Zaczynały mnie nachodzić pewne wątpliwości, chociaż sam jeszcze nie wiedziałem, czego konkretnie dotyczą. Z dnia na dzień zostałem ojcem 17-letniego chłopca. Nawet nie miałem pojęcia, o czym z nim rozmawiać, co lubi, co zazwyczaj je na obiad, jakiej muzyki słucha i czy ma dziewczynę. Ba! Siedząc z nim przez ostatnią cholerną godzinę w jednym pomieszczeniu nawet nie przyjrzałem mu się na tyle, by móc określić kolor jego koszulki! Zajmowała mnie wyłącznie kwestia załagodzenia sytuacji z Hizumim. A ten nie wydawał się dać łatwo udobruchać i musiałem to zrozumieć. W końcu kto wie, może właśnie w kuchni z moim najlepszym przyjacielem siedzi seryjny morderca albo gwałciciel?
Stuknąłem się w głowę zapalając kolejnego papierosa. – Zero, na starość świrujesz. Jeśli ktoś w tym domu miałby kogokolwiek zgwałcić, to zapewne wyłącznie ty sam. – mruknąłem z przekąsem.
Znając Kimiko wychowała go na młodego gentelmana o nienagannych manierach i perfekcyjnych ocenach stającego hardo w obronie swoich bóstw i tępiącego wszystko, co według jego wiary niemoralne. Dla przykładu mnie ze swoimi zapędami do pedalenia się, uwielbieniem dla tytoniu i skłonnościami do nadużywania alkoholu. Taka przynajmniej była jego matka. I jeśli wpoiła mu swoje zasady to sam nie wiem, czy aby czasem nie wolałbym trzymać pod dachem psychopaty, którego kręci sado-maso.
Zaraz… W sumie to jeden taki już tu jest.
Westchnąłem z rezygnacją gasząc trzeciego papierosa i dochodząc do wniosku, że dalsze lamentowanie na dobre mi nie wyjdzie. Skarciłem się w duchu za okazywanie tak dużego zainteresowania względem zaistniałej sytuacji i stłumiłem kolejne nieprzychylne dla mojego opanowania myśli. Wolałem stan, w którym nic nie czułem. Mogłem kpić z otoczenia i nie robić sobie zupełnie nic z jego zgryzoty.
Wróciłem do kuchni i ze zdziwieniem odnotowałem, że
pozostała w niej dwójka rozmawia. Hizu nawet wykazywał śladowe oznaki uśmiechu.
Czyżby aż tak wiele mnie ominęło podczas tych kilku papierosów..? Rzuciłem mu
pytające spojrzenie lekko unosząc jedną brew do góry.
-Twój syn… Kisa, – poprawił szybko – pisze wiersze. – powiedział. Sam zainteresowany wyglądał jakby miał się zapaść pod ziemię. – Pytał, czy nie udzieliłbym mu kilku wskazówek. – ciekawe…
-I jak brzmi odpowiedź?
-Właściwie to nie wiem, co mógłbym mu doradzić, dopóki nie przeczytam kilku tekstów… - sprawiał wrażenie dość przejętego tą kwestią. Prośba chłopca musiała być dla niego jak najlepiej wywarzony komplement. Zawsze bardzo przejmował się opinią fanów i cieszył się, gdy doceniali jego talent. Wyglądało na to, że Kisa należał do grona jego wielbicieli… Co by wykluczało przypadkowość jego ubioru, na który dopiero teraz raczyłem zwrócić uwagę. Miał na sobie bluzę z logo Monsters (identycznym jak to na moim t-shirt’cie) i czarne, nieco zniszczone bojówki. Przez chwilę zastanowiłem się, czy ta kobieta zdążyła go w ogóle olśnić, kto jest jego biologicznym ojcem. Może nawet nie wie, dlaczego się tu znalazł? W sumie widzę go dopiero drugi raz… Będzie jeszcze wiele okazji, by się o niektóre sprawy wypytać.
Moje rozmyślania przerwało donośne burczenie w brzuchu. Popatrzeliśmy na siebie razem z wokalistą i parsknęliśmy śmiechem.
-Głodny? – zapytałem z trudem się opanowując. Chłopiec pokiwał potakująco głową rumieniąc się jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle możliwe i schował twarz w dłoniach.
-Twój syn… Kisa, – poprawił szybko – pisze wiersze. – powiedział. Sam zainteresowany wyglądał jakby miał się zapaść pod ziemię. – Pytał, czy nie udzieliłbym mu kilku wskazówek. – ciekawe…
-I jak brzmi odpowiedź?
-Właściwie to nie wiem, co mógłbym mu doradzić, dopóki nie przeczytam kilku tekstów… - sprawiał wrażenie dość przejętego tą kwestią. Prośba chłopca musiała być dla niego jak najlepiej wywarzony komplement. Zawsze bardzo przejmował się opinią fanów i cieszył się, gdy doceniali jego talent. Wyglądało na to, że Kisa należał do grona jego wielbicieli… Co by wykluczało przypadkowość jego ubioru, na który dopiero teraz raczyłem zwrócić uwagę. Miał na sobie bluzę z logo Monsters (identycznym jak to na moim t-shirt’cie) i czarne, nieco zniszczone bojówki. Przez chwilę zastanowiłem się, czy ta kobieta zdążyła go w ogóle olśnić, kto jest jego biologicznym ojcem. Może nawet nie wie, dlaczego się tu znalazł? W sumie widzę go dopiero drugi raz… Będzie jeszcze wiele okazji, by się o niektóre sprawy wypytać.
Moje rozmyślania przerwało donośne burczenie w brzuchu. Popatrzeliśmy na siebie razem z wokalistą i parsknęliśmy śmiechem.
-Głodny? – zapytałem z trudem się opanowując. Chłopiec pokiwał potakująco głową rumieniąc się jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle możliwe i schował twarz w dłoniach.
Atmosfera nieco się rozluźniła. Hizumi złagodniał i przestał
nerwowo podrygiwać. Mimo to wiedziałem, że poważna rozmowa mnie nie uniknie, a
to wprowadzało pewnego rodzaju napięcie.
Oprowadziłem chłopca po mieszkanku na końcu zostawiając go w jego nowym pokoju, by mógł w spokoju wypakować najważniejsze rzeczy, po czym wróciłem do kuchni, żeby pomóc przy przygotowywaniu obiadu.
Posiłek zjedliśmy w ciszy. Nie była jednak już tak uciążliwa jak wcześniej, nie nużyła i nie zatruwała myśli zbędnymi wątpliwościami.
Wieczorem omówiliśmy jeszcze kilka istotniejszych spraw związanych z przemeldowaniem Kisy i postanawiając zbyt długo go nie męczyć rozeszliśmy się spać.
Oprowadziłem chłopca po mieszkanku na końcu zostawiając go w jego nowym pokoju, by mógł w spokoju wypakować najważniejsze rzeczy, po czym wróciłem do kuchni, żeby pomóc przy przygotowywaniu obiadu.
Posiłek zjedliśmy w ciszy. Nie była jednak już tak uciążliwa jak wcześniej, nie nużyła i nie zatruwała myśli zbędnymi wątpliwościami.
Wieczorem omówiliśmy jeszcze kilka istotniejszych spraw związanych z przemeldowaniem Kisy i postanawiając zbyt długo go nie męczyć rozeszliśmy się spać.
Minuty się wlokły niemiłosiernie podczas, gdy wspominałem
lata swojej młodości. Miałem 19 lat kiedy Kimiko obwieściła mi, że jest w
ciąży. Nie ruszyło mnie to wówczas w najmniejszym stopniu. Tamtego dnia
rozeszliśmy się i nie zobaczyliśmy aż do jej pogrzebu. Aż do wczoraj. Zdążyłem
zapomnieć o jej istnieniu, o dziecku, o tym, że powinienem poczuwać się do
jakiekolwiek odpowiedzialności. Teraz też jej nie czułem. Miałem wrażenie jakby
wszystkie wydarzenia z ostatniego dnia mnie nie dotyczyły. Zależało mi
wyłącznie na zachowaniu dawnego spokoju…
Zza ściany doszły mnie melancholijne słowa Yami ni Furu Kiseki. Pozwoliłem im spowić mnie mrokiem. W objęciach cichej melodii zasnąłem.
Zza ściany doszły mnie melancholijne słowa Yami ni Furu Kiseki. Pozwoliłem im spowić mnie mrokiem. W objęciach cichej melodii zasnąłem.
/Zbetowane przez Yuuki/